Potrzeba chrześcijanom, katolikom, silnego poczucia własnej tożsamości. I zdrowego rozsądku, który pozwoli szybko i skutecznie rozeznawać, kiedy wykorzystanie ich (to znaczy naszych) symboli ma sens, a kiedy nie.
Trudno ocenić, czy optymizm kardynała Martiniego nie jest trochę na wyrost. Na pewno jednak narzekaniem nikt jeszcze niczego nie zmienił.
Jak sytuacja chrześcijan w świecie zmieniła się w ciągu mijającego roku? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Nawet gdyby zawęzić próby odpowiedzi do kręgu kultury europejskiej.
Pod wczorajszym komentarzem ks. Artura napisałam: nie potrafię, boję się. Faktycznie, nie potrafię. Jaki więc z tego wniosek?
Obserwując zachowanie wielu rodaków przed świętami Bożego Narodzenia czasami mam wrażenie, że wśród rzewliwych melodyjek oraz zalewu słów pełnych życzliwości, słodyczy i miłości, tak naprawdę organizujemy święta egoizmu i samozadowolenia.
Zamiast organizować krucjaty w obronie karpi, może lepiej zatroszczyć się o ludzi, którzy w czasie tych z natury rodzinnych świąt, potrzebują pomocy?
Człowiek powinien być jak mądry gospodarz: korzystać ze świata przyrody rozsądnie. Skrajności – nadmierna eksploatacja zasobów i ascetyczne umartwianie się aż do samozagłady rodzaju ludzkiego – nie są zgodne z chrześcijańską wizją człowieka i świata.
Czy beatyfikacja Jana Pawła II nie sprawi, że trafi on do lamusa? A my zamiast odkrywać jego życie i nauczanie znajdziemy sobie tylko kolejną metę do osiągnięcia?
O sprawach dotyczących religii Gazeta Wyborcza pisze chętnie. Tyle że jej publicyści dość często własne poglądy przedstawiają jako nauczanie Kościoła. A gdy w jakiejś sprawie dłużej nie da się fikcji utrzymać, zaczyna się frontalny atak. Na katolików identyfikujących się z tym, czego naucza Kościół.
Co z tego, że miska na dachu, skoro na każdym kanale mówią co innego. Nawet pogoda się nie zgadza. A proboszcz jak dąb (nie mylić z wagą i posturą). Trwa w tym samym miejscu, niezmiennej prawdy Bożej nauczając.