Bądź na swoim miejscu

Michel Esparza: Miłość i szacunek do samego siebie

www.wydawnictwo.pl |

publikacja 17.08.2012 07:00

"W dziedzinie pokory, tak jak i we wszystkim, brak umiaru rodzi pychę, a ta pycha jest tysiąc razy subtelniejsza i niebezpieczniejsza od pychy świata, która jest tylko próżną chwałą."

Bądź na swoim miejscu Wydawnictwo Promic Michel Esparza: Miłość i szacunek do samego siebie

Fragment książki Michela Esparzy: "Miłość i szacunek do samego siebie".

Rozdziały:

Pokora nie polega na deprecjonowaniu siebie

W poprzednim rozdziale pokazaliśmy, że pycha wystawia na niebezpieczeństwo jakość każdego uczucia, ponieważ są nią zagrożone wszystkie cechy właściwe czystej miłości. Przede wszystkim stwierdziliśmy, że zła relacja do samego siebie zaburza czystość intencji i ogranicza wolność wewnętrzną. Następnie zagłębiwszy się w świat uczuć, przekonaliśmy się, że ulega także osłabieniu poszanowanie wolności ukochanej osoby: niskie poczucie własnej wartości wzmacnia zaborczość lub grozi dystansem emocjonalnym. I wreszcie analiza problemu woluntaryzmu ujawniła, że z powodu pychy w przypadku ofiarności może zostać udaremniona także wielkoduszność. Stąd widać, jak ważna okazuje się postawa pokornej samooceny; ważna zarówno dla uniknięcia wielu problemów, jak i dla cieszenia się szczęściem, które daje tylko miłość wysokiej jakości. Teraz należałoby zatem pogłębić naszą wiedzę na temat tej najbardziej właściwej, idealnej postawy wobec samego siebie. Zanim jednak spróbujemy określić, na czym ta postawa polega, najpierw koniecznie trzeba przyjrzeć się niewłaściwemu pojmowaniu pokory, o którym już wspomnieliśmy na początku naszych rozważań. Wypada więc, przedstawiając tę kluczową cnotę, powiedzieć również o kilku niuansach. Byłoby bowiem szkoda, gdybyśmy po wysiłku zdobycia jej odkryli, że została przez nas błędnie zinterpretowana.

Pokora jest cnotą, która buduje pozytywną i trzeźwą postawę wobec samego siebie. Jej klasycznym już przeciwieństwem jest pewien rodzaj pychy nazywany wyniosłością. Im bardziej wynosimy się z własną pozorną doskonałością, tym mocniej rozwijamy w sobie przekonanie, że jesteśmy lepsi niż inni. Człowiek pokorny natomiast to taki, który potrafi się uniżyć[1]. Jednak uniżenie, czyli umiejętność pozostania na właściwym sobie miejscu, nie powinno prowadzić do niezdrowego deprecjonowania samego siebie. Gdyby tak się działo, walczylibyśmy z jedną wadą, popadając jednocześnie w inną. Pokora opiera się na prawdzie. Nie musimy się zatem ani przeceniać, ani nie doceniać. Powinniśmy nauczyć się cenić siebie takimi, jakimi jesteśmy.

Ponieważ pokorę często przeciwstawia się wyniosłości, być może dlatego niektórzy błędnie sądzą, że za wszelką cenę trzeba rozwijać w sobie niskie poczucie własnej wartości. Ten błąd prowadzi do pomieszania prawdziwej pokory, która rodzi się z poznania samego siebie, ze złym przekonaniem o samym sobie. Coś podobnego przytrafiło się w chrześcijańskim życiu Henriemu Nouwenowi:

Przez długi czas sądziłem, że poczucie małowartościowości jest swego rodzaju cnotą. Często byłem ostrzegany przed pychą i zarozumiałością, więc w końcu doszedłem do wniosku, że deprecjonowanie siebie jest rzeczą dobrą. Teraz jednak zauważyłem, że zaprzeczanie pierwotnej miłości Boga ku mnie, lekceważenie prawdy o wrodzonej dobroci jest prawdziwym grzechem. Nie domagając się tej pierwotnej miłości i dobroci, tracę kontakt z moim prawdziwym «ja» i angażuję się w destrukcyjne poszukiwania pośród złych ludzi i w złych miejscach tego, co może być odnalezione tylko w domu Ojca.[2]

Ważne jest, aby w osobie, w której się już dokonało spotkanie z prawdziwą pokorą, bez względu na to, jakim jest typem osobowości, nadal kształtować tę cnotę, choć może bardziej dotyczy to tych, którzy się nisko oceniają. Jeśli jednak formuje się osobę z zachwianą pewnością siebie i będzie się jej wmawiać, że jedynym jej problemem jest wyniosłość, ryzykuje się wówczas pozostawienie jej w poczuciu niskiej wartości, w którym jeszcze bardziej się utwierdzi, podczas gdy celem formacji powinno być przede wszystkim nauczenie jej poznawania siebie, akceptowania i kochania się taką, jaką jest. To tak jakby zwracać uwagę komuś nieśmiałemu, że się czerwieni. Czyż nie byłoby skuteczniejsze pomóc mu to zbagatelizować? W ten sposób taka osoba mogłaby łatwiej otworzyć się na innych, a w konsekwencji nie zamykałaby się w sobie, z góry przekreślając każdą perspektywę miłości. Kładąc nacisk jedynie na pokorę, rozumianą wyłącznie jako skromność, można doprowadzić taką osobę do zniechęcenia.

Prawdziwa pokora wyklucza niepokój czy lęk, owe zgryzoty czyhające na duszę, która nie akceptuje własnych ograniczeń i wpada w kompleksy, gdy zostaje poddana próbie jej wartość i zdolności. Oczywiście jeśli postępujemy za przykładem i nauką Chrystusa, chętnie zajmiemy niższe miejsce niż to, które nam się naturalnie należy, ale nigdy nie powinno być tak, abyśmy stracili z oczu horyzont własnej godności.[3] Nie chodzi przecież o to, by zrzekać się swoich praw z powodu tchórzostwa czy poczucia niższości. Przeciwnie, chodzi o to, by dobrowolnie oddać je na służbę innym i już nie przywiązywać wagi do tego, jak się nas ocenia, powierzając z ufnością te sprawy w ręce Boga. Dlatego pokora zakłada dobrą relację z samym sobą, która na poziomie osobistym uniemożliwia zarówno wyolbrzymianie swoich cnót, jak i przecenianie własnych wad, a w kontakcie z innymi pozwala uniknąć tak wyniosłości, jak i fałszywej skromności.

Można być dumnym, nie będąc przy tym próżnym. Duma związana jest z tym, co sami o sobie myślimy, próżność zaś z tym, co chcielibyśmy, żeby inni o nas myśleli.[4]

Być pokornym to dużo więcej, niż zachowywać się w sposób pokorny, bowiem pokora dotyczy przede wszystkim postawy wewnętrznej.

Jeśli pokorę błędnie pojmuje się jako odruch niskiego oceniania siebie, ryzykuje się, że pod pozorem cnoty będzie się ukrywało coś, co w istocie ma ten sam korzeń, czyli pychę. Może się nawet zdarzyć, że pycha, która chowa się za fałszywą skromnością, będzie bardziej wyniszczająca niż zarozumiałość. Georges Bernanos trafnie to ukazuje w sztuce teatralnej zatytułowanej Dialogi karmelitanek. Jedna z młodych zakonnic nagle odczuwa pragnienie ukrycia się i zniknięcia, aby wzrastać w pokorze. Tak to wyjaśnia przeoryszy: „Ja właśnie chciałabym pozostać niezauważona”. Odpowiedź jest pełną mądrości refleksją nad rzeczywistością, która może ukrywać się pod aspiracją młodej zakonnicy:

Niestety, można to uzyskać dopiero po długim czasie, a zbyt silne pragnienie tego nie ułatwia sprawy. [...] O tak, płoniesz chęcią zajęcia ostatniego miejsca. Wystrzegaj się także i tego, moje dziecko [...]. Chcąc zejść zbyt nisko, ryzykuje się przekroczenie miary. Otóż w dziedzinie pokory, tak jak i we wszystkim, brak umiaru rodzi pychę, a ta pycha jest tysiąc razy subtelniejsza i niebezpieczniejsza od pychy świata, która jest tylko próżną chwałą.[5]

Pokora jest prawdą zawieszoną między dwiema skrajnościami

Wpadła mi kiedyś do ręki książka Marka Kinzera, Żyda nawróconego na chrześcijaństwo.[6] Zaczyna się anegdotą o pewnym wariactwie jednego z jego przyjaciół, tak samo jak on nawróconego, sprowokowanym błędną interpretacją tekstu św. Pawła, w którym ten mówi, by „w pokorze oceniać jedni drugich za wyżej stojących od siebie” (Flp 2, 4). Wyjmując z kontekstu radę apostoła na temat ducha służby, ów przyjaciel doszedł do wniosku, że najlepszym sposobem wprowadzenia jej w życie jest przekonanie samego siebie, że wszyscy inni są lepsi od nas. Zatem gdy się z kimś spotykał, zawsze starał się wprowadzać tę tezę w życie. W rezultacie zamieniło się to w jego obsesję – bardziej żałosny już być nie mógł. Niestety, nie był w stanie urzeczywistnić swojej idei, przede wszystkim dlatego, że spotykał „zbyt wielu ludzi, którzy obiektywnie nie wydawali mu się lepszymi od niego”, a następnie dlatego, ponieważ zdał sobie sprawę, że „nigdy nie tracił aż tyle czasu na myślenie o sobie samym i porównywaniu się z innymi”.[7]

Pokora jest sztuką oceniania i widzenia siebie takimi, jakimi jesteśmy, bez znieczulenia, i akceptacji zarówno własnych zalet, jak i ograniczeń. Pycha, przeciwnie, zakłada nam na oczy okulary, które wykrzywiają rzeczywistość w taki sposób, że oceniamy się albo za wysoko, albo za nisko, co z kolei przekłada się na fałszywą postawę w relacji z innymi. Człowiek pokorny żyje w harmonii z samym sobą i z wszystkimi, którzy go otaczają. Ma świadomość własnej godności, której nic i nikt nie może mu odebrać. Podejmuje zmagania, aby być lepszym, ale jednocześnie kocha siebie takim, jakim jest, a przy tym pozwala, aby inni poprawiali go i oceniali. Człowiek pyszny natomiast żyje w nieustannym konflikcie z samym sobą, co z kolei zaburza jego relacje z innymi. Wariantów jest nieskończenie wiele: od przesadnego roszczenia sobie prawa do szczególnych względów aż po chorobliwe pragnienie, aby zawsze dobrze wypaść.

Granica dzieląca te skrajności jest niezwykle cienka. Niektórzy popisują się, chcąc pokazać, jak bardzo są pewni siebie, lecz w głębi duszy drżą z powodu lęków tak samo, jak ci, którzy zaledwie ośmielają się podnieść głos. Pycha, która jednych popycha do fanfaronady, drugich doprowadza do chorobliwego zahamowania ze strachu przed ośmieszeniem się wobec innych. Nasza krucha natura często skłania się ku jednej z tych skrajności. Pomyślmy na przykład, jak zachowują się pijani. Jedni reagują, jakby byli jakimiś bohaterami, inni wpadają w przygnębienie.[8] Istnieje pewna choroba psychiczna, znana jako choroba afektywna dwubiegunowa,[9] w której następują kolejno po sobie okresy euforii i depresji. Ale też ludzie zdrowi doświadczają zmienności nastrojów. Któż nie przeżywał dni, kiedy czuł się niczym „młody bóg”, ale i takich, gdy wszystko szło mu jakby „pod górę”? Lecz to wszystko ma niewiele wspólnego z korzystaniem z wolności. Już na płaszczyźnie moralnej wszyscy, choć w różnej mierze, napotykamy trudności z trzeźwą oceną samych siebie. Na tej płaszczyźnie gra skrajności doprowadza do wyróżnienia dwóch rodzajów pychy: zarozumiałości i samoodrzucenia, które kryją w sobie ten sam brak pokornej samooceny.

Henri Nouwen tak o tym pisze:

Z biegiem lat zacząłem dostrzegać, że największym zagrożeniem dla naszego życia jest nie tyle sukces, popularność czy władza, ile raczej samoodrzucenie. Jest oczywiste, że pokusa sukcesu, popularności czy władzy ma istotne znaczenie, ale nasza podatność na zranienia z ich powodu zależy od tego, na ile jesteśmy ulegli wobec innej pokusy, i to dużo cięższej, jaką jest samoodrzucenie. Jeśli słuchamy tych głosów, które w nas szepczą, że nie jesteśmy godni i że nikt nas nie kocha, wówczas wpadamy w pułapkę samoodrzucenia, a w efekcie jesteśmy wabieni nimbem sukcesu, popularności czy władzy, szukając w tym uznania, za którym tak bardzo tęsknimy. [...] Być może sądzisz, że zarozumiałość jest większą pokusą niż samoodrzucenie. Lecz czyż zarozumiałość i samoodrzucenie nie są dwiema stronami tej samej monety? Czyż zarozumiałość nie oznacza, że wynosisz się na piedestał, aby nie dopuścić do tego, by inni zobaczyli, jaki naprawdę jesteś?[10]

Problem poczucia niskiej wartości w najróżniejszych i licznych odmianach jest znacznie bardziej powszechny, niżbyśmy sądzili. Dotyczy także tych, którzy mają wielkie talenty, jednak dzięki większemu poznaniu samego siebie odkrywają, że ich szlachetne pragnienie pierwszeństwa ma swoje korzenie w ukrytej skłonności do deprecjonowania własnej wartości.

Wiele razy doznawałem wstrząsu, kiedy odkrywałem, że mężczyźni i kobiety z widocznymi talentami, często nagradzani za swe osiągnięcia, są tak niepewni własnej wartości. Zamiast doświadczania zewnętrznych sukcesów jako oznaki wewnętrznego piękna przeżywają je jako pokrywanie osobistej bezwartościowości. Ileż to osób mówiło mi: „Gdyby ludzie wiedzieli, co dzieje się w moim wnętrzu, przestaliby mnie oklaskiwać i nagradzać”.[11]

Z godną podziwu szczerością Mark Kinzer wyznaje:

Nigdy nie myślałem, że samoodrzucenie było moim problemem. Jeśli nawet miałem jakiś problem, to moje trudności i wady wskazywały na zupełnie inny kierunek: zbytnią wiarę w siebie, pewność siebie czy wyniosłość. W szkole zawsze zdobywałem bardzo dobre oceny i nigdy nie brakowało mi dobrych przyjaciół. Jasno wyrażałem swoje opinie i z upodobaniem podejmowałem wyzwania, przyjmując różne argumenty. W pracy byłem perfekcjonistą: jeśli robi to Mark Kinzer, z pewnością będzie zrobione dobrze. Żywiłem także wielkie ambicje co do przyszłości. [...] Wszystko wydawało się w zasięgu moich możliwości. Kiedy stałem się chrześcijaninem, wydało mi się oczywiste, że powinienem zrezygnować z mojej wcześniejszej zarozumiałości, perfekcjonizmu i ambicji. Wiele lat walczyłem z tymi skłonnościami, pokutując i pokutując. Wreszcie pewien starszy ode mnie chrześcijanin, o wielkiej mądrości wypływającej z doświadczenia, powiedział mi, że moim problemem jest być może coś więcej niż tylko zwyczajna ambicja i zarozumiałość. Na koniec zaś stwierdził: „Myślę, że cierpisz na brak zaufania do siebie i przesadne pragnienie uznania oraz bezpieczeństwa”. Zamarłem. Czy można było moje pełne napięcia pragnienie wspaniałego stanowiska przypisywać w głównej mierze pragnieniu autoafirmacji? Gdy jednak zacząłem głębiej zastanawiać się nad własnym życiem, zdałem sobie sprawę, że w istocie to jest właśnie mój przypadek. Nie tylko powinienem pokutować z powodu ambicji, ale także z powodu tego, że nie wzrastałem w świadomości bycia dzieckiem Bożym, dzieckiem, które nie potrzebuje samopotwierdzania się wobec swojego Ojca.[12]

Zapomnienie o samym sobie a samooszukiwanie się

W praktyce papierkiem lakmusowym prawdziwej pokory jest spontaniczne zapominanie o sobie, które niezmiernie ułatwia bezinteresowne poświęcenie się innym. Clive Staples Lewis podkreśla:

Nie należy sądzić, że gdybyśmy poznali naprawdę pokorną osobę, przypominałaby ona ludzi nazywanych w dzisiejszych czasach «pokornymi». Osoba ta nie okaże się przymilnym pochlebcą, który nieustannie powtarza, że jest oczywiście niczym. Zapewne pomyślałbyś o tym kimś tylko tyle, że to wesoły, inteligentny facet, którego naprawdę interesuje to, co ty miałbyś mu do powiedzenia. Jeśliby ci się nie spodobał, to tylko dlatego, że trochę zazdrościsz ludziom, którym tak łatwo przychodzi cieszyć się życiem. On sam nie będzie myślał o pokorze – w ogóle nie będzie o sobie myślał.[13]

Nie chodzi zatem o to, by deprecjonować swoją wartość czy też z uporem jej bronić, rozprawiając o tym, jak bardzo jest się wartościowym. Prawdziwa pokora polega po prostu na tym, by nie oceniać ani siebie, ani innych. Twierdzić zaś, że jest się pokornym, i równocześnie starać się to udowadniać, jest jej zaprzeczeniem.

Błędne rozumienie pokory czasami utrudnia zapomnienie o sobie. Z pewnością ma to miejsce wtedy, gdy w wyniku fałszywego pojmowania tej cnoty ktoś wmawia sobie, że jest mniej wart, niż jest w istocie. Praktykując nieustanne deprecjonowanie siebie, w rzeczywistości nie przestaje się wokół siebie kręcić. To samo się dzieje z osobą zarozumiałą. Lewis, opowiadając z humorem o szatańskiej taktyce kuszenia ludzi, wkłada w usta diabła tę przewrotną radę:

Musisz zatem ukryć przed pacjentem prawdziwy cel Pokory. Niech nie myśli, że jest ona zapomnieniem o samym sobie, lecz że jest pewnego rodzaju opinią (mianowicie niezbyt pochlebną) o jego własnych talentach i charakterze. Jak wnioskuję, posiada on rzeczywiście pewne talenty. Ugruntuj w jego świadomości przeświadczenie, iż pokora polega na wmawianiu w siebie, że talenty te są mniej cenne, niż sądzi. Bez wątpienia w rzeczywistości są mniej cenne, niż sądzi [...]. Dzięki stosowaniu tej metody tysiące ludzi uważa, że pokora to piękne kobiety usiłujące uwierzyć, że są brzydkie, inteligentni mężczyźni usiłujący uwierzyć, że są głupcami. A ponieważ to, w co próbują uwierzyć, może być w pewnych wypadkach oczywistym nonsensem, nie potrafią w to uwierzyć; nam z kolei daje to okazję do wytworzenia sytuacji, w której myśli ich wiecznie obracać się będą wokół ich własnej osoby.[14]

Zazwyczaj wobec kłamstwa rozum protestuje. Jeśli jednak oszukiwanie samego siebie staje się codzienną praktyką, kończy się to przyjęciem każdego błędu. Przysłowie mówi: „Kto nie żyje tak, jak myśli, przestaje myśleć, jak żyje”. U korzeni postępującego upadku moralnego zazwyczaj kryje się nieszczerość wobec samego siebie i dystans względem Boga. „Człowiek w swoim sumieniu zaczyna kwestionować prawo Boże i zostaje bez prawa, bez Boga i bez sumienia”.[15] Ciekawe, że ktoś, kto często wyznaje grzechy, zazwyczaj wie, z czego się spowiadać, natomiast ten, kto nigdy tego nie robi, nawet nie wie, z czego ma się spowiadać.

Stając się lepszym, każdy zaczyna coraz lepiej rozumieć zło, które w nim jeszcze pozostało. Stając się gorszym, coraz mniej rozumie się własne zło. Umiarkowanie zły człowiek ma świadomość, że nie jest zbyt dobry – człowiek z gruntu zepsuty uważa, że jest w porządku. To kwestia zdrowego rozsądku – sny rozumiesz wtedy, kiedy czuwasz, a nie kiedy śpisz.[16]

W oszukiwaniu samego siebie można się posunąć bardzo daleko.

Wielu funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa – opowiada świadek okropności, jakich doświadczano w komunistycznych łagrach – poza obozem zwykle zachowywało się z wielkim tupetem, mówiąc na przykład: „Ja nigdy w życiu nikogo nie skrzywdziłem, no, może zdarzyło się, że nie pomogłem komuś, ale jedynie przez nieuwagę”. Brzmiało to jak ironia, lecz było typowe dla największych sadystów.[17]

Ci, którzy stale oszukują samych siebie, w końcu sami są zdolni uwierzyć we własne kłamstwa, a nawet całe ich życie może zamienić się w najbardziej nieprawdopodobną bajkę. Człowiek, który „sam przed sobą kłamie i własnego kłamstwa słucha, prawdy żadnej już nie widzi ani w sobie, ani dokoła siebie, a przeto szacunek traci dla siebie i dla innych”.[18] Jest to żałosny upadek moralny, do którego doprowadza pycha. Z całą ostrością pokazuje to Lewis w jednej ze swoich książek utożsamiając piekło z maksymalnym samooszustwem.[19] Wiele osób opanowanych pychą może dojść nawet do takiej nieznajomości samych siebie, że z ich prawdziwego «ja» nic już nie jest w stanie przetrwać, a u kresu życia, przeżytego całkowicie poza rzeczywistością, pozostaje im jedynie fałszywe «ja». Dopóki jednak sumienie wciąż nam cicho podpowiada, że oszukujemy samych siebie, istnieje nadzieja zbawienia: oznacza to bowiem, że coś jeszcze pozostało z naszego autentycznego «ja».

W dramacie samooszukiwania się najpierw traci się sumienie, a potem głowę i rozum. Za ilustrację tego niech nam posłuży wymowny fragment sztuki teatralnej, która napisał Jacinto Benavente.[20] Kiedy podstępny Krispin proponuje dobremu Leandrowi, aby oszukał dla miłości, ten odpowiada: „Nie mogę oszukiwać siebie, Krispinie. Nie należę do tych, którzy gdy zaprzedają sumienie, uważają, że za jednym zamachem sprzedali też własny rozum”. Krispin odpowiada mu zgodnie z prawdą: „Ależ powiedziałem to, abyś nie dał się zwieść przewrotności. I dobrze mówisz. Rozum jest bowiem sumieniem dla prawdy, a ten, kto go utraci w życiowych kłamstwach, to tak jakby sam siebie zatracił, gdyż nigdy już nie spotka się sam z sobą i nie pozna, kim jest, i sam stanie się przyczyną kolejnych kłamstw”.[21]

[1] Hiszp. humildad (pokora) pochodzi od łac. humus (ziemia).
[2] HN, s. 116.
[3] Zob. Łk 14, 7-11.
[4] Jane Austen, Duma i uprzedzenie, tłum. A. Przedpełska-Trzeciakowska, Libros, Warszawa 2002, s. 22.
[5] Georges Bernanos, Dialogi karmelitanek, tłum. M. Wierzbicka, PAX, Warszawa 1985, s. 25.
[6] Zob. Mark Kinzer, The Self-Image of a Christian. Humility and Self-Esteem, Servant Books, Michigan 1980.
[7] Tamże, ss. 15–16.
[8] Św. Paweł radzi, by „sądzić o sobie trzeźwo” (zob. Rz 12, 3). Warto zauważyć, że hiszp. sobrio (trzeźwy, powściągliwy, umiarkowany) jest przeciwieństwem hiszp. ebrio (pijany, oszołomiony zaślepiony).
[9] Choroba maniakalno-depresyjna obok depresji jest najczęstszym i najpoważniejszym zaburzeniem afektywnym (przyp. tłum.).
[10] Henri J. M. Nouwen, Een parel In Gods ogen, Lannoo, Tielt 1992, ss. 23–24.
[11] HN, s. 116.
[12] Mark Kinzer, The Self-Image of a Christian. Humility and Self-Esteem, dz. cyt., ss. 18–19.
[13] CSL, Chrześcijaństwo, s. 130.
[14] CSL, Listy, ss. 76–77.
[15] Pilar Urbano, La madre del ajusticiado, dz. cyt., s. 38.
[16] CSL, Chrześcijaństwo, ss. 97–98.
[17] Ignacio Socías, Sin miedo a la verdad. Conversaciones con Silvester Krcméry, Palabra, Madrid 1999, s. 144.
[18] Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow, tłum. A. Wat, Muza, Warszawa 1998, s. 41.
[19] Zob. CSL, Rozwód
[20] Jacinto Benavente y Martínez (1866–1954), hiszpański dramaturg, poeta, eseista, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1922 roku.
[21] Jacinto Benavente y Martínez, Los intereses creados, Biblioteca Básica Salvat, Madrid 1970, s. 109; sztuka została wystawiona w Polsce w 1909 roku, pt. Krąg interesów (przyp. red.).