Nie podpisał pan Prezydent ustawy o języku śląskim. I całe szczęście.
Oj, dostało się ostatnio prezydentowi Andrzejowi Dudzie od niektórych za to, że nie podpisał ustawy o języku śląskim. Zresztą… Sposób w jaki potrafią się do niego odnosić różne ważne w sumie w państwie osoby uważam za żenujący. Od polityków oczekiwałbym jednak więcej taktu i kurtuazji: „polityczności” właśnie. No ale cóż: takim zachowaniem owi ludzie o samych sobie dają nieciekawe świadectwo…. W każdym razie póki co, śląski za odrębny język uznany nie zostanie. I bardzo dobrze. O jedno zamieszanie mniej.
Zgadzam się z tymi, którzy wyrażają obawy, że za uznaniem języka z czasem konsekwentnie poszłoby żądanie uznania Ślązaków za jakąś odrębną nację. Tak, rozumiem że ktoś mieszkający na Śląsku czuje się „innym Polakiem” czy „innym Niemcem”. My, Ślązacy, jesteśmy ludźmi pogranicza, styku trzech, a nawet czterech kultur (czeskiej na dodatek, a więc w pewnej mierze też… austriackiej). W wielu z nas płynie nie tylko polska krew. Ale to nie powód, by uważać się za jakiś odrębny naród. I nie chciałbym być zmuszany do wyboru czy jestem Polakiem czy Ślązakiem, bo czuję się i jednym i drugim.
Ze śląską gwarą mam zresztą pewien problem. Nie jestem oczywiście jakimś specjalistą, ale wydaje mi się, że dość dobrze ją znam, i to w różnych wariantach regionalnych. No i na co dzień często się nią (w jednym wariancie) posługuję. Otóż brakuje mi w niej wielu słów. Zwłaszcza kiedy się chce wyrazić coś bardziej skomplikowanego. Świetnie się po śląsku opowiada kawały, całkiem normalnie prowadzi zwyczajne, codzienne rozmowy, ale tłumaczyć po śląsku coś bardziej złożonego, poważnego, nie potrafię; automatycznie przechodzę na polski. Części słów może nie znam, ale części po prostu nie ma. To znaczy nieraz są, ale… polskie. Dla tych, którzy chcą, by widzieć w śląskiej gwarze odrębny język zbyt polskie. Chyba dlatego niektórzy chętnie posługują się słówkami niemieckimi. A czasem jako śląskie uznają słowa, powiedziałbym, raczej „slangowe”. Widać to było, o paradoksie, gdy premier Tusk zachęcał prezydenta Dudę do podpisania ustawy. Zachęcał go, że „mo naszkryflać”. Coś w ten deseń. Tymczasem „szkryflać” to nie jest „pisać”. To raczej „bazgrać”, „napisać byle co” „napisać byle jak”. Na Śląsku mówi się „napisoł żech wypracowanie” (albo „napisołech”), nie „naszkryfloł”. „Coś żech naszkryfloł” znaczy „coś nabazgrałem”...
Problem jest też z ważnym słowem „Bóg”. Po śląsku chyba zawsze zresztą się mówi „Pan Bóg” („Pon Bóg”). No i niektórzy chcą, żeby mówić „Pon Bóczek”, bo to niby takie typowo śląskie. Tymczasem takie określenie, też oczywiście używane, bliższe jest polskiemu „Bozia” niż „Pan Bóg”. Jeszcze gorzej ze słowem „panna”, ważnym w kontekście „Maryi Panny”. Używane czasem na Śląsku, a pochodzące z niemieckiego „frelka” czy „frela” znaczy raczej „pannica”, nie „panna”. „Nojświyntszo Paniynka” powie pobożny Ślązak, nigdy „nojświyntszo frela”… A słowo „miłość”? Hm. „Jo ci przaja”powie zakochany chłopak dziewczynie. Ale „Bóg ci przaje” brzmi już nie za dobrze… Bo to „przanie” ma chyba jednak bardzo ludzki wymiar, spłycający bogate polskie słowo „miłość”…
No i takie to z tym śląskim problemy. Dobrze, ze nie został uznany za odrębny język. Już widzę, jak na śląski tłumaczone byłyby pisma św. Tomasza z Akwinu, o Biblii nawet nie mówiąc.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.