Mężczyźni często nie chcą opowiadać o trudnościach, zmaganiach wewnętrznych, żeby nie wyjść na słabych. Nie chcą też pokazywać, że borykają się z depresją lub innymi trudnościami natury psychicznej czy emocjonalnej – powiedział ks. Tomasz Trzaska.
W rozmowie z KAI ekspert Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie i członek platformy pomocowo-edukacyjnej „Życie warte jest rozmowy” opowiedział m.in. o zjawisku samobójstw wśród mężczyzn, w tym księży, a także zaprosił do wzięcia udziału w webinarach poświęconych pomocy osobom w kryzysie samobójczym oraz rodzinom pogrążonym w żałobie po stracie samobójczej.
Anna Rasińska: Według danych Komendy Głównej Policji 85% samobójstw w 2022 roku dokonali mężczyźni. Z czego to wynika?
Ks. Tomasz Trzaska: Rzeczywiście polskie statystyki są dosyć niepokojące. W naszym kraju dochodzi do 15 samobójstw dziennie, z czego 12 dotyczy mężczyzn. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest zapewne wiele, ale na dwie chciałbym zwrócić szczególną uwagę.
Pierwszą z tych przyczyn upatrywać można w fakcie pewnego modelu kulturowego: mężczyzna jest silny i raczej nie mówi o emocjach czy trudnościach. To mężczyzna musi zapewnić bezpieczeństwo innym i być dla świata podporą. Taki wzór był kształtowany przez lata. Panowie często nie chcą opowiadać o trudnościach, zmaganiach wewnętrznych, żeby nie wyjść na słabych. Nie chcą też pokazywać, że borykają się z depresją lub innymi trudnościami natury psychicznej czy emocjonalnej. Z tego samego powodu, rzadziej też korzystają z pomocy psychologicznej. To bardzo szkodliwe i mylące przekonanie, ponieważ bez względu na płeć, wszyscy przeżywamy trudności, mamy swoje obciążenia, te pochodzące z dzieciństwa oraz innych trudnych sytuacji życiowych.
Kobiety dają sobie większe przyzwolenie na słabość. Chętniej przyznają się, że przeżywają trudny moment, mogą się komuś zwierzyć, wypłakać, a to już daje pewne ukojenie. Mężczyźni zapytani o to jak się mają, zazwyczaj powiedzą „jest okej”. To takie niemęskie, gdy facet prosi o pomoc, o wysłuchanie lub wsparcie. Lepiej tłumić w sobie lub zamieść „pod dywan”.
Smutne statystyki zachowań samobójczych wskazują też, że mężczyźni wybierają bardziej brutalne metody odbierania sobie życia, a co za tym idzie, niestety bardziej skuteczne.
Myślę, że to dwie główne przyczyny, jednak uważam, że ta pierwsza wymaga naszej szczególnej uwagi. Często powtarzam, że kobieta może płakać zawsze, przez całe swoje życie. Kobiece łzy są społecznie „akceptowalne”. Mężczyzna, może płakać już tylko jako małe dziecko, a potem słyszy od najbliższych, zwłaszcza od mężczyzn, słowa: „nie bądź baba i nie płacz”. Dotyczy to nie tylko płaczu, ale i okazywania przykrych emocji i przeżyć wewnętrznych. Tego mężczyźnie nie wypada pokazywać, a to niestety gdzieś się przecież kumuluje. Mam świadomość, że to duże uproszczenie, ale wiem też, że ten problem wciąż istnieje, szczególnie u dorosłych.
Zobacz też:
Wydaje się, że część z tych czynników wynika z wychowania chłopców, którym nie pozwala się na okazanie słabości. Co można zmienić w podejściu do dzieci, by jako nastolatkowie, a później dorośli mężczyźni, nie wstydzili się szukać pomocy?
Na szczęście podejście wychowawcze już się trochę zmienia, rodzice są dziś bardziej świadomi również tego, że syn ma prawo płakać, jeśli tego potrzebuje. Ma prawo okazywać wszystkie inne emocje, a rolą rodzica jest rozmowa na temat przeżyć dziecka.
Oczywiście, nie ma nic złego w budowaniu męskich (a nawet mężnych!) postaw u chłopaków, np. troski o słabszych, bycia silnym w trudnych życiowych sytuacjach. Nie należy jednak zapominać, by rozwijać w nich również umiejętność rozmawiania o uczuciach, przyznawania się do słabości, do tego, że przeżywam trudny moment, a także budowania pewnej zaradności, w radzeniu sobie z problemami, znajdowania rozwiania problemów, szukania fachowej pomocy.
Kiedy mam okazje mówić do mężczyzn, w tym do księży, podkreślam, że nie jest wstydem przyznać się do słabości, raczej powodem do wstydu powinien być fakt, że nie konfrontuje się ze swoimi trudnościami, bo ten brak pracy nad sobą paradoksalnie sprawia, że jestem coraz słabszy.
Kiedy mężczyźnie mówi się „nie płacz”, „nie bądź baba” itp. to tak naprawę kształtujemy w nim postawę zakłamywania rzeczywistości, ukrywania trudności. A męstwo, również to w znaczeniu biblijnym, polega na przyznaniu się przed samym sobą: tak mam trudność, z tym sobie nie radzę, to jest dla mnie obciążeniem, psychicznym czy emocjonalnym, więc jako silny, odważny mężczyzna, przyszły czy teraźniejszy ojciec i mąż, stawię czoła tym trudnościom, poszukam pomocy u specjalistów i to będzie wyrazem mojej męskości i męstwa.
A jak rodzina może wesprzeć mężczyznę borykającego się z takimi problemami?
Myślę, że wszystko zależy od szczerości relacji wewnątrz rodziny. Bliscy powinni dawać mężczyźnie jasny komunikat - akceptujemy to, że jesteś w trudniejszym momencie, nie patrzymy na ciebie gorzej, nic ci to nie ujmuje, jesteś wartościowym człowiekiem, każdy ma prawo do gorszych momentów w swoim życiu, każdy ma też prawo do skorzystania z pomocy. To, że podejmujesz terapię, czy w inny sposób starasz się sobie pomóc, świadczy o tym, że jesteś mężczyzną odpowiedzialnym za swoich bliskich i chcesz jak najdłużej służyć im swoją osobą.
A jak ten problem wygląda u księży? Czy spotykają się oni z podobnymi trudnościami?
Nie jestem zwolennikiem udawania, że ten problem omija nasze środowisko. Nie zgadzam się wewnętrznie (ale też publicznie) na wymaganie od księży „nieśmiertelności” i bycia kapłanem „teflonowym”, do którego nic nie przywiera, nie przyklejają się żadne trudności i kryzysy. Mam nadzieję, że uda mi się to jakoś wyjaśnić.
Każdy ksiądz jest normalną osobą i jak wszyscy posiada swoje obciążenia, zranienia, trudności, boryka się z pewną formą samotności. My księża nie jesteśmy ulepieni z innej gliny, jesteśmy jedynie postawieni do innych zadań niż większość społeczeństwa, ale trudności wewnętrzne, psychiczne, emocjonalne nas wcale nie omijają. Dodatkowo, wybraliśmy taką drogę, na której jesteśmy nieustannie oceniani. Oczywiście nie my jedni. Oceniani są politycy, lekarze, nauczyciele… Zwróćmy uwagę, że takie „bycie na celowniku” może stać się permanentnym stresorem. Żartuję czasem, że wszyscy chodzimy na zakupy i jest to normalna, codzienna czynność, ale sklepowy koszyk księdza zawsze budzi szczególne zainteresowanie. Nie traktuję tego jednoznacznie negatywnie, ale wielu księży czuje związane z tym faktem obciążenie. Myślę, że to zainteresowanie wynika w dużej mierze z życzliwości i świadczy o tym, że w społeczeństwie polskim księża wciąż są osobami hmm… ważnymi. Nie znajduję bardziej odpowiedniego słowa. Pamiętajmy jednak, że jest to również pewna forma obciążenia.
Na szczęście księża coraz częściej korzystają z pomocy terapeutów, próbują uregulować swoje sprawy wewnętrzne, żeby jeszcze lepiej służyć drugiemu człowiekowi, być pomocnym dla innych, móc zrozumieć mechanizmy wewnętrzne.
A czy problem zachowań samobójczych dotyka również księży?
Trudno mówić, że jest inaczej. Każda taka tragedia jest natychmiast nagłaśniana przez media, a informacja o niej niesie się lotem błyskawicy. Jest to też ogromny cios dla wierzących, bo przecież kapłani głoszą świętość życia, którego dawcą jest Bóg. Powstaje ogromna dezorientacja. Zapewne nie wyczerpiemy tego tematu w tej rozmowie, ale chciałbym tym bardziej zaapelować, abyśmy pamiętali, że duchowni to zwyczajni ludzie wezwani do nadprzyrodzonej drogi powołania. Ale na tej drodze wciąż pozostajemy tymi samymi ludźmi.
Dodatkowo dochodzi szereg osądów, zasłużonych i niezasłużonych. Ciężko dzisiaj zliczyć liczbę nienawistnych komentarzy w Internecie skierowanych do młodych kapłanów rozpoczynających swoją posługę. W zeszłym roku powstał nawet list neoprezbitera „Jestem księdzem, nic ci nie zrobiłem”, który zyskał wielką popularność. Owe komentarze to trudne doświadczenie nie tyle z powodu napisanych słów, co z powodu ilości nienawiści, która gdzieś tam spoczywa w sercach ludzkich.
Wspomniał Ksiądz o samotności osób duchownych, czy to duży problem?
Tak, osoby duchowne zmagają się z samotnością. Ona nie dotyka wszystkich i niejedno ma imię, ale jest to realny problem w życiu osób duchownych. Nie musi ona mieć oczywistego kształtu „syndromu pustego domu” czy braku towarzystwa. Czasem może to być chwilowy lub permanentny brak bliskiej osoby, której można opowiedzieć o swoich trudnościach, wyżalić się. Z drugiej strony są przecież księża, zwłaszcza ci na początku swojej kapłańskiej drogi, którzy mówią, że nie cierpią z powodu samotności, ponieważ mają bardzo dużo kontaktów z ludźmi, wiele rozmów, aktywności i spraw do załatwienia. Niekiedy nawet tęskną za pobyciem w samotności. Wiele osób świeckich mówi: „Wy to jednak macie smutne życie, bo nie macie kogoś bliskiego, wracacie do pustego mieszkania”. To prawda i bez wątpienia jest to jakiś rodzaj trudności.
Każda droga ma swoją specyfikę i swoje niewygody. W życiu małżeńskim i rodzinnym są inne troski, w kapłaństwie czy w życiu zakonnym inne. Czy nie jest tak, że osoby w żyjące w małżeństwie też są często niewysłuchane? Chyba właśnie od tego zaczęliśmy naszą rozmowę, mówiąc o „niewysłuchanych facetach”. To też nie jest tak, że tylko kapłani doświadczają takich czy innych zmagań na swojej drodze.
Jakie są pierwsze niepokojące symptomy, wskazujące na potencjalne zagrożenie samobójstwem u mężczyzn?
Zawsze warto mieć wrażliwość na pewne nietypowe komunikaty, dziwne zachowania, pewien rodzaj wycofania, myślenia rezygnacyjnego czy samobójczego. Nasz niepokój powinny budzić pewne komunikaty werbalne i niewerbalne. Np. mówienie: „dla mnie nie ma ratunku”, „życie jest bez sensu”, „beze mnie byłoby wam lepiej”, „jestem obciążeniem”, „nie sprawdziłem się jako mąż, ojciec czy ksiądz” – to właśnie będą te werbalne sygnały.
Bywa, że mężczyzna, który nie umie komunikować swoich uczuć, będzie sygnalizował to, że ma jakieś rezygnacyjne myśli, w inny sposób. Może być to chociażby regulowanie zaległych spraw, porządkowanie życia, kwestii prawnych, itp… Oczywiście należy wymienić też permanentnie obniżony nastrój, zmiana sposobu ubierania, troski o wygląd, higienę, wycofanie, zrywanie relacji... Jeśli takie sygnały pojawiają się coraz częściej lub kumulują się, nie wolno ich zignorować, zbagatelizować. Każdy z nich, występując samotnie, nie musi świadczyć o kryzysie. Jeśli zaś pojawiają się one równolegle to znak, że coś dzieje się w życiu człowieka.
Jak pomóc takiej osobie?
Przede wszystkim zawsze punktem wyjścia jest rozmowa. To ona ma nie tylko walor terapeutyczny, ale także pozwala nam wstępnie ocenić kondycję naszego rozmówcy. Można zacząć chociażby od pytania: „Zauważyłem u Ciebie ostatnio wiele zmian. Niektóre z nich mnie niepokoją. Czy możemy o tym porozmawiać?”.
Oczywiście możemy natrafić na sporo trudności, zwłaszcza w kontekście mężczyzn, dlatego warto stworzyć odpowiedni klimat dla takiej rozmowy, zadbać o prywatność, zostawić telefon w drugim pokoju, wyłączyć telewizor. Warto też pamiętać, aby rozmawiać bez oceniania, wyśmiewania czy podważania przeżyć drugiej osoby. Często powtarzamy na naszych szkoleniach, że taka rozmowa pomocowa powinna mieć proporcje 80/20. Czyli większość czasu słuchamy, a tylko trochę mówimy.
Niezwykle ważne w takiej rozmowie jest tzw. uprawomocnianie emocji. Mówiąc prościej: każdy z nas ma prawo czuć się samotnym, smutnym czy niezrozumianym. Gdy chcemy pomóc osobie w kryzysie nie negujmy przeżyć naszego rozmówcy. On dziś właśnie tak się czuje i chce nam o tym opowiedzieć. Dlatego nie używajmy zwrotów: „To nieprawda, że jesteś sam! Przecież masz mnie!” albo „Czemu mówisz, że jesteś niewysłuchany? Przecież codziennie rozmawiamy!”. Po takich zdaniach osoba w kryzysie czuje się jeszcze gorzej.
Warto też podkreślać, że kryzysy przychodzą i odchodzą. I że ten – właśnie trwający – kiedyś się skończy. Używam często takiego obrazu, że osoba borykająca się z trudnościami jest jak ktoś, kto znalazł się w małej łódce na środku jeziora w trakcie burzy. Żeby pomóc, trzeba „doholować” taką osobę do brzegu, by stanęła na pewnym gruncie. To nie czas na puste hasła, że „będzie dobrze” albo „weź się w garść”. Trzeba zrobić wszystko, aby osoba w kryzysie poczuła się znów pewnie.
Rozmowa to oczywiście pierwszy krok. Ona można bardzo dużo pomóc, ale warto jest też korzystać z pomocy specjalistów, a w nagłych przypadkach nie bójmy się udać na ostry dyżur lub wezwać karetkę.
Poprowadzi Ksiądz cykl darmowych webinarów poświęconych pomocy osobom w kryzysie samobójczym oraz rodzinom pogrążonym w żałobie po stracie samobójczej. Mógłby Ksiądz opowiedzieć więcej o tej inicjatywie?
W ramach działalności platformy pomocowo-edukacyjnej „Życie warte jest rozmowy” prowadzimy szereg szkoleń, webinarów i zajęć dla różnych grup. W najbliższym czasie poprowadzę cykl spotkań on-line dla duchownych, księży, siostry, braci zakonnych, ale też katechetów, liderów wspólnot. Poświęcone one będą pracy z osobą w kryzysie. Przedstawię, jak rozpoznać taką osobę, jak rozmawiać i jak pomóc. Druga część (skierowana szczególnie do kapłanów) dotyczyć będzie trudnej kwestii towarzyszenia rodzinie borykającej się ze stratą samobójczą. Powiemy o rozmowie, przygotowaniu uroczystości pogrzebowej oraz pracy ze wspólnotą parafialną, by jak najlepiej pomóc tym, którzy przeżywają tak straszną tragedię.
Cieszę się z tych spotkań, bo będzie to nie tylko okazja do przekazania wiedzy, ale też zbudowania pewnej wspólnoty osób wrażliwych na te sprawy. Zaczyna się czas wakacji, a więc różnych urlopowych wyjazdów, oaz, spotkań z młodzieżą, formalnych i nieformalnych... Dla niektórych może być to czas, w którym spotkają osobę w kryzysie. Warto wtedy wiedzieć jak pomóc.
Organizatorem webinarów jest Polskie Towarzystwo Suicydologiczne oraz Platforma pomocowo-edukacyjna „Życie warte jest rozmowy”. Odbędą się online przez platformę ClickMeeting.
Szczegółowe informacje i zapisy można znaleźć TUTAJ.
***
Ks. Tomasz Trzaska
Kapłan diecezji łomżyńskiej, suicydolog i dziennikarz, ekspert Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, kapelan Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL w Warszawie, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej. Przez wiele lat był duszpasterzem młodzieży, m.in. w zakresie profilaktyki zachowań ryzykownych. Od dekady związany z pracą w mediach (przez wiele lat kierował pracą redakcji mediów diecezji łomżyńskiej).
Watykan uznał cud potrzebny do kanonizacji Pier Giorgio Frassatiego.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).
To nie wojna. T korzystanie z praw zagwarantowanych w konstytucji.