Nie wiadomo, ilu ich mieszka w Warszawie i okolicach. Niektórzy na żebraniu „dorobili się” skromnego dobytku. Ale są i tacy, co żyją w skrajnej nędzy. Tuż obok nas.
Nie ma dokładnych danych, ilu rumuńskich Romów mieszka w Polsce. Prawdopodobnie jest ich kilka tysięcy, większość mieszka w dużych aglomeracjach, w tym w Warszawie. Duże miasto, przynajmniej w teorii, umożliwia zarobek, czyli w przypadku większości Romów – żebranie. Dlaczego przyjeżdżają? Największa fala emigracyjna miała miejsce w latach ’90, tuż po obaleniu dyktatury Causescu. Romowie, jak wszyscy obywatele Rumunii, byli wtedy w Europie przyjmowani z sympatią, jako przedstawiciele ciemiężonego narodu. Prosili o datki, dostawali je bez większego problemu.
Kolejna fala migracyjna romskich rodzin zaczęła się po wejściu Rumunii do Unii Europejskiej. Od 2007 r. Romowie, będący obywatelami UE, mogą bez przeszkód podróżować po całej strefie Schengen. Najczęściej wybierają kraje Europy Zachodniej. Ale nie są już właściwie w żadnym kraju mile widziani. Niedawna głośna sprawa brutalnej ich deportacji z Francji wskazała, jak poważny stanowią problem. Romom, nie bez podstawy, zarzuca się niechęć do asymilacji, życie według własnych zasad (np. wczesne śluby czy nieposyłanie dzieci do szkół). Jednocześnie instytucje pomocowe zgodnie przyznają, że nigdzie nie wypracowano konstruktywnego planu, jak dotrzeć do Romów i – z poszanowaniem tradycji – wpływać na zmiany ich trybu życia.
Maria czarna, Maria biała
Nie wiadomo, jak ma na imię. Jest skryta i nieufna. Gdy Maria, mama trójki dzieci, z wykształcenia bibliotekarz, pierwszy raz do niej zagadnęła, nawet nie podniosła wzroku. Bąknęła coś o „dzieciaku małim” i prawie uciekła z tymże „dzieciakiem” na ręku. Ale Maria nie dawała za wygraną. Gdy znów spotkała ciemnowłosą kobietę z popłakującym zawiniątkiem w ręku, położyła przed nią reklamówkę z chlebem, kaszą dla dziecka, mlekiem i paczkowaną wędliną. Innym razem kupiła dwa kilo bananów. Czarne oczy kobiety nadal patrzyły nieufnie, ale już jej koleżanki Romki. były bardziej asertywne. „Pani, pienć zlotych na lekarstwo”, „Dwa zlote na chleba. Dzieci nie mają” – nagabywały coraz natarczywiej. Maria raz, drugi, trzeci dała. Potem, za namową męża, postanowiła swoją pomoc bardziej usystematyzować i ukonkretnić. – Nie wiem przecież do końca, czy kupowali jedzenie dla dzieci, czy np. papierosy – mówi Maria. – Zaczęłam więc odwiedzać ich w domach.
Chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, Romki podały Marii adres. Odwiedziła je, wioząc pół samochodu ubranek dla dzieci, pozbieranych wśród rodziny i przyjaciół. – Okazało się, że część moich „podopiecznych” w dość przyzwoity sposób urządziła się w Polsce. Wynajmują tanie mieszkania na przedmieściach Warszawy, ich główne zajęcie to żebranie, jednak zajmują się też drobnym handlem. Ale gdy w końcu trafiłam do najpierw poznanej, najbardziej nieufnej Romki, ręce mi opadły – wspomina Maria. Kobieta, wraz z szóstką maleńkich dzieci i mężem (?), mieszka w 20-metrowym pokoju. Pokój nie jest ogrzewany, na podłodze zimne i odchodzące linoleum, na ścianach grzyb. Za tego typu „usługi hotelarskie”, prowadzone najprawdopodobniej na czarno, rodzina – pod groźbą wyrzucenia na bruk – musi codziennie płacić właścicielowi, Polakowi, ok. 50 zł.
Pokój jest częścią obskurnego baraku, ukrytego z dala od oczu ciekawskich, a „pachnącego” z daleka brakiem toalety i stęchlizną. Romka pierze dzieciom ubrania w zimnej wodzie, do najbliższego sklepu ma ponad kilometr. – Widzę, że gdy prosi o chleb, robi to, bo jej dzieci są głodne. A jak się ostatnio zapytałam, jak ma na imię, odpowiedziała że Maria… To tak jak ja. Czarna Maria powiedziała też, że w porównaniu z jej rumuńskim domem (niedawno w dodatku zalanym przez powódź) w Polsce ma jak w pałacu…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Jesteśmy z was dumni, ponieważ pozostaliście tymi, kim jesteście: chrześcijanami z Jezusem” .
Ojciec Święty otworzy też Drzwi Święte w Bazylice Watykańskiej i rzymskim więzieniu Rebibbia.
To nie tylko tradycja, ale przede wszystkim znak Bożej nadziei.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).