Wzrost duchowy

Żeby zrozumieć wyjątkowość bł. Conchity, nie trzeba się uciekać do żadnych nadzwyczajnych zjawisk: była święta w swej codzien­ności.

Reklama

Krótkie zdanie wyjęte z Dziennika ukazuje stan jej du­szy niedługo po ślubie:

"Widząc, że choć mam tak dobrego męża, to małżeństwo nie daje mi owej pełni, którą sobie wyobrażałam, sercem in­stynktownie zwróciłam się w stronę Boga, szukając w Nim tego, czego mi brakowało; wzrosło we mnie poczucie we­wnętrznej pustki, choć przecież doświadczałam ziemskie­go szczęścia".

Pośród największych radości, jakie Conchita przeżywa, czuje zarazem ograniczenia i efemeryczny charakter każdej ludz­kiej miłości.

Prawdziwe życie świętych jest „ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3)3. Jego skutki można dostrzec w zewnętrznym zachowa­niu i to ono właśnie objawia nam często prawdziwy sekret tych osób. Klucz do poznania Conchity znajdujemy w jej dzienniku. Umożliwia nam on śledzenie losów mistyczki od trzydziestego pierwszego do siedemdziesiątego czwartego roku życia. W dal­szej części książki będzie on dla nas podstawowym przewod­nikiem, nie pomijając innych źródeł. Conchita sama opowiada w nim o swym środowisku rodzinnym, o łaskach otrzymywa­nych od wczesnego dzieciństwa i nadzwyczajnych darach, o tra­gicznej śmierci brata Manuela, stanowiącej prawdziwy punkt zwrotny ku nowemu życiu zorientowanemu całkowicie na Boga, o tym, jak od pierwszych dni małżeństwa Chrystus wziął ją całą w posiadanie, o nieustającym wzrastaniu ku doskonałości po­śród najbardziej prozaicznych wydarzeń domowych. W tym gąszczu codziennych spraw jej życia, nieróżniącego się z pozo­ru od egzystencji innych kobiet, Bóg przygotowywał Kościoło­wi i światu wielką świętą.

„Twoją misją jest zbawianie dusz”
Nieoczekiwane zdarzenie dało Conchicie możliwość doświadcze­nia głębokiej ciszy, modlitwy i kontaktu z Bogiem. Po raz pierw­szy wzięła udział w „ćwiczeniach duchownych”, które w roku 1889 prowadził o. Antonio Plancarte y Labastida, późniejszy opat w Guadalupe. Conchita miała wówczas dwadzieścia siedem lat. Jako żona, matka i pani domu, mając przy tym za męża czło­wieka ceniącego sobie punktualność i nieco zazdrosnego, nie mogła się odizolować od świata na zamkniętych rekolekcjach.

„Uczestniczyłam w ćwiczeniach, przychodząc i wychodząc, nie mogłam na dłużej zostawić dzieci”. Conchita śpieszy, by wysłuchać konferencji, stara się jak może o chwile ciszy i sku­pienia, a potem szybko wraca do domu. Duch Święty działa jed­nak tam, gdzie chce. W jej sercu, pod przemożnym tchnieniem Ducha rozpala się płomień apostolstwa, który swym zasięgiem szybko obejmie cały Kościół. W swej prostocie i pokorze Con­chita nie podejrzewa jednak rozmachu Bożych zamiarów. Nie wykracza swym spojrzeniem poza ramy życia rodzinnego. To Bóg otworzy przed nią później szeroko horyzont odkupienia.

"Pewnego dnia, gdy całą duszą przygotowywałam się na to, czego będzie ode mnie chciał Pan, usłyszałam nagle w sercu bardzo wyraźne słowa, które mnie zadziwiły: „Twoją mi­ sją jest zbawianie dusz”. Nie rozumiałam, jak to możliwe. Wydało mi się to strasznie dziwne i całkiem niewyobrażal­ne…! Pomyślałam, że chodzi o to, bym poświęcała się dla męża, dzieci i służby. Zrobiłam bardzo praktyczne żarli­ we postanowienia, pogłębiając w sobie pragnienie kocha­nia bez miary Tego, który sam jest Miłością. W odosobnie­niu i modlitwie moje serce odnalazło swój dom, całkowity spokój, musiałam jednak wrócić do świata i obowiązków, by chodzić pośród ognia i się nie spalać. Gorliwość zżerała moją duszę, czułam potężne pragnienie dzielenia się szczęś­ciem i wzniosłymi naukami, które dane mi było poznać. Musiałam w tamtym czasie wyjechać z dziećmi na wieś, do „Jesús María”, hacjendy mojego brata Octaviano leżącej niedaleko San Luis. Po przyjeździe umówiłam się z bratem, że zbierzemy kobiety z okolicy i przeprowadzę dla nich ćwiczenia, dzieląc się tym, co usłyszałam. Brat mój, który był dla mnie zawsze bardzo dobry i darzył mnie szczegól­nymi względami, przystał na ten pomysł. Udało nam się zebrać sześćdziesiąt kobiet. Nie czułam żadnego wstydu ani się nie bałam, że źle zorganizuję to spotkanie, ani że będę się mylić w mówieniu. Nie myślałam też, że to może jakieś moje wymysły albo przejaw pychy. Czułam w sercu ogień i chciałam go przekazać innym, to wszystko. Spotka­nie zorganizowałam w kaplicy w hacjendzie. Siedziałam na niskim krześle naprzeciw przybyłych kobiet – a ponieważ w królestwie ślepych jednooki jest królem, bardzo się tym biedaczkom spodobało to, co im mówiłam. Płakały, czuły skruchę, chciały nawet wyznać mi swoje grzechy, na co się oczywiście nie zgodziłam. Kiedy skończyłyśmy, przy­szli księża, kobiety się wyspowiadały i z wielką żarliwością przyjęły komunię. Czułam się szczęśliwa, mówiąc o Jezu­sie. Dni spędzone na hacjendzie minęły mi bardzo szybko, godziny przelatywały błyskawicznie przy tak słodkiej ak­tywności. Czasem przychodził mnie posłuchać także Oc­taviano; Bóg mi pomagał, żebym się nie zacinała. Wszyst­ ko oczywiście odbywało się za zamkniętymi drzwiami". 

«« | « | 1 | 2 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama