Wiemy, co trzeba zrobić. Co więcej: wiemy od dawna. Dlaczego zatem tego nie robimy?
Ponownie zmniejszyła się liczba kandydatów do kapłaństwa - podało wczoraj KAI. Do polskich seminariów wstąpiło w tym roku 498 kandydatów, o 122 mniej niż w roku 2018. Ilu z tej liczby potwierdzi swoje powołanie, ilu rozezna inaczej, okaże się za siedem lat. Należy przyjąć, że będzie to istotnie mniejsza liczba (zaniepokoiłoby mnie, gdyby do święceń dotrwali wszyscy). Zatem: zaczynamy mieć problem i z każdym rokiem, wraz z odchodzeniem na emerytury księży, którzy do seminarium wstąpili w latach 70. i 80. będzie on coraz większy.
Bardziej jednak niż brak kandydatów martwi mnie reakcja Kościoła. Ciągłe próby wyjaśniania, że to jednak demografia, a jeśli już coś więcej niż demografia, to fatalny obraz Kościoła w mediach, które tylko piętnują. Ciągle winne są czynniki obiektywne albo jacyś oni. Gdzieś zupełnie w tle pojawia się pytanie o wiarę młodych, którzy mieliby na to powołanie odpowiedzieć. Umówmy się: do kapłaństwa nikt dzisiaj nie pójdzie dlatego, że to zawód dający społeczną pozycję. I bardzo dobrze, że takie motywacje odpadają. Konieczna jest wiara. A z tą jest u młodych coraz gorzej.
Oczekiwałabym w tej sytuacji od odpowiedzialnych za Kościół rozważenia przyczyn takiej sytuacji i podjęcia konkretnych działań, nie tylko narzekania, że wspólnoty zbyt słabo się modlą. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego młodzi ludzie tracą wiarę lub w ogóle się z nią nie spotykają, bo i to nie jest rzadkość. W jaki sposób doprowadzić ich do spotkania z Bogiem? Nie tylko emocjonalnego, jednorazowego, ale do trwałej relacji, która zmienia życie?
Na razie mamy wysyp wydarzeń ewangelizacyjnych i wszelkiego rodzaju imprez religijnych. I dobrze, niech będą. Tylko... co się potem dzieje z tymi ludźmi? Wracają do swoich parafii... i co? Czekają na następną imprezę, żyjąc jak dotąd? Gdzie mają się uczyć wierzyć? Nie da się nauczyć wiary bez wspólnoty. Może i powinna być nią rodzina, ale niestety często nie jest. Ci młodzi ludzie nie będą sami szukać. Trzeba ich gdzieś zaprosić. Bez takiego dalszego ciągu imprezy ewangelizacyjne są jak sianie ziarna nad ubitą drogą. Może jakieś jedno sobie znajdzie skrawek ziemi albo wiatr je zdmuchnie na pobocze i dostanie szansę...
Na marginesie: warto przeczytać ten wywiad. Trochę zburzy nasze dobre samopoczucie po imprezach ewangelizacyjnych. Ale nie o nasze dobre samopoczucie tu chodzi, ale o wiarę młodych ludzi. Czyż nie?
Kolejne pytanie: o przykład kapłanów, których mają wokół siebie. Nie, nawet nie chodzi o 'fajnych' czy 'charyzmatycznych'. Chodzi o prawdziwych, dostępnych, 'normalnych'. Nie takich, których można tylko oglądać przy ołtarzu, ale takich, których można poznać. Dotknąć ich wiary i ich pokoju. Przekonać się, że życie kapłańskie to nie jest masakra wyrzeczeń i właściwie nic ponadto, ale także radość. Nie istnieje powołanie do wyrzeczeń. Istnieje powołanie do szczęścia, które wyrzeczeń wymaga.
Mam wrażenie, że piszę truizmy. Rzeczy przynajmniej dla starszych kapłanów oczywiste. Zwłaszcza tych wychowanych przez Ruch Światło-Życie. A to znaczy, że wiemy, co trzeba zrobić. Co więcej: wiemy od dawna. Dlaczego zatem tego nie robimy?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.