O końcu świata i instrukcji budowania mostów mówi Wojciech Bonowicz.
Przed kilkoma tygodniami byłem z niepełnosprawnymi z teatru Exit w Cisnej. Kończył się Bieg Rzeźnika. Z jednej strony uwalani błotem, traktowani jak superbohaterowie z komiksów Marvela herosi, którzy przebiegli 80 kilometrów, z drugiej – osoby, które trzeba karmić. Zderzenie światów. Przy którym stanąłby Wojciech Bonowicz?
Od ponad trzydziestu lat jestem we wspólnocie z niepełnosprawnymi umysłowo przyjaciółmi. Właśnie jedziemy na kolejny obóz. W „Dzienniku” opisuję pewne zdarzenie. W Święto Niepodległości odbywa się akademia w jednej z podhalańskich szkół. Na sali są też uczniowie ze szkoły specjalnej. Nagle jeden z nich wychodzi na scenę i zaczyna śpiewać. Nie, nie „Pierwszą Brygadę”. Śpiewa hymn o miłości do swojej wychowawczyni: „Misiu moja, Misiu”. Sala jest zdezorientowana. A on śpiewa o tym, co jest jego niepodległością.
Niezręczna cisza?
Potworna konsternacja. Co robić? Ludzie nie są przyzwyczajeni do tego, by wyrażać to, co naprawdę w nich siedzi. Moi przyjaciele to potrafią. Osoby z niepełnosprawnościami są takim „społecznym klejem”: uczą nas kleić się do siebie. Dzięki nim zaczynamy widzieć naszą własną niepełnosprawność: uczuciową, duchową.
„Słabość jest moją siłą” – powtarzał Vanier…
…i niektórzy oskarżali go o promowanie kultu słabości. Trzeba jednak dobrze zrozumieć Jeana. On proponował: zobacz słabego w sobie. Wtedy naprawdę poczujesz, jak ważne są relacje. Ja po każdym spotkaniu z moimi przyjaciółmi czuję się obdarowany.
Od kogo usłyszysz: „Pana Boga rozbolał brzuch z głodu miłości”?
Nie piękne? (śmiech) To tekst chłopaka z zespołem Downa. Kiedy jestem wśród moich przyjaciół ze wspólnoty, to wiem, że oni nie oczekują ode mnie niczego innego, tylko tego, żebym był. Nie poprawiają mnie, nie upominają, nie czekają, aż im coś kupię czy zorganizuję. Najczystsza relacja z możliwych.
Mój przyjaciel Adam Szewczyk usłyszał od niepełnosprawnego chłopaka: „Boże, jaki ty jesteś piękny!”. Nie wiem, czy słyszy takie rzeczy od żony. (śmiech)
Bardzo uzdrawiające! Ludzie szukają magicznych formuł, rozwiązań, wertują książki „Jak poprawić swoje życie”, a wszystko, co potrzebne, mają w zasięgu ręki. Bardzo ważną postacią w mojej książce jest ktoś, kogo nazywam „człowiekiem wewnętrznym”. Często nie uświadamiamy sobie, że pomiędzy nami są ludzie, którzy nie mają potrzeby, żeby pokazać się na zewnątrz, zabłysnąć, opowiedzieć o swoich osiągnięciach, a wykonują niesamowitą wewnętrzną pracę. Tacy ludzie mnie zawstydzają. Myślę na przykład o moich babciach. O wszystkich, którzy swoim cichym, cierpliwym, wiernym trwaniem utrzymują ten świat w równowadze. Bez nich byłby on nie do wytrzymania.
W książce wspominasz świetny dialog z Wiesławem Myśliwskim. „Siedzę nad książką. Zmieniam, poszerzam, wyrzucam, przywracam i strasznie się przy tym męczę” – zacząłeś mu tłumaczyć. „To dobrze – skwitował – trzeba się męczyć”.
Nie ma drogi na skróty. Na spotkaniach z młodzieżą mówię: „Mam dla was jedną, może przygnębiającą, ale prawdziwą wiadomość: wszystkie sukcesy przychodzą jako rezultat ciężkiej pracy”. Czasami oponują: „Nieprawda! Ważne są znajomości”. „Nawet nad znajomościami trzeba się napracować” – odpowiadam. (śmiech)
Podobnie jak Ty czytałem mnóstwo razy „Dzieci z Bullerbyn”. Wiesz, co pamiętam? Oczekiwanie Lisy na Wigilię. Młode pokolenie nie potrafi czekać. Ma wszystko na kliknięcie. Ogląda w necie filmy przed ich premierą. Jak przekonać młodych, że życie to długi dystans, a nie sprint?
To nie dotyka tylko młodego pokolenia… Jest w nas pewien rodzaj łapczywości. Żyjemy na targu. Nieustannie ktoś nam coś usiłuje sprzedać: rzeczy, sposoby życia, idee. A my latamy z wywalonym jęzorem od stoiska do stoiska, kupując i gromadząc, bo wydaje się nam, że właśnie na tym polega wolne, spełnione życie. Ta łapczywość, niecierpliwość, nieumiejętność czekania jest w każdym z nas. To przez nią tracimy z oczu to, co naprawdę ważne. Taka scena: naleśnikarnia w Opolu, siedzę z córką przy stoliku. Obok nas przepiękna kilkuletnia dziewczynka i jej wgapiony w komórkę ojciec. Dziecko stara się go sobą zainteresować, zaczepia, gładzi po ręce. Cały ten teatr jest niezwykle piękny i niezwykle smutny. Widać, że ten człowiek marnuje szansę, by spotkać się z autentycznym, żywym pięknem, i wybiera ekranik. Nie jest szorstki, niemiły. Nie. Ale nie widzi, że właśnie coś najważniejszego przecieka mu między palcami.
Wojciech Bonowicz - (ur. 1967), poeta, publicysta, dziennikarz, ostatnio opublikował „Dziennik końca świata” (Znak). Mieszka w Krakowie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.