Chciał być bogiem ulicy, póki nie spotkał na niej Boga.
Dawno nie czytałem tak wciągającej książki. Właśnie o takich publikacjach mówi się, że to gotowy materiał na film.
Mowa o „Bogu ulicy” Dimasa Salaberriosa - autobiograficznej opowieści o człowieku, który w bardzo młodym wieku został narkotykowym dilerem w nowojorskim Queens. Modne gadżety, szpanerskie skutery, drogie samochody, szybka kasa… - nie był jedynym dzieciakiem, które dało się złapać na taką przynętę. Bardzo szybko okazało się jednak, że cena za taki styl życia jest bardzo wysoka.
To chociażby nieustanne zagrożenie. Nie dość, że wciąż ukrywasz się przed policją, to jeszcze mafiosi z konkurencyjnych gangów każdego dnia czyhają na twój towar, forsę i życie. To nie gangsterska romantyka a la Scorsese (nagle okazuje się, że „Chłopcy z ferajny” to tylko fikcja, a bycie kolesiem z ulicy wcale nie jest cool, bo to przede wszystkim bieda, brutalność, meliny pełne ćpunów i lęk).
Jak wyrwać się z tego wszystkiego? Zwłaszcza gdy jest się uzależnionym – i to nie tylko od narkotyków, ale także od adrenaliny, która towarzyszy każdej akcji, napadowi, ucieczce?
Jednym z momentów zwrotnych w życiu Salaberriosa był pobyt w więzieniu. To tam zaczął czytać Biblię i uświadomił sobie (doznał objawienia), że Bóg zamknął go w celi, by ocalić mu życie. Później zaś uwierzył, że „Boża moc wystarczy z nawiązką, byśmy dzięki niej mogli przezwyciężyć własne słabości”. Że Bóg jest „obecnością niezwykle żywą i intensywną”.
Nagle przestali mu imponować Al Pacino z „Człowieka z blizną”, czy Clint Eastwood z „Brudnego Harry’ego”, bo jego największym idolem stał się Chrystus. To dzięki Niemu i razem z Nim był w stanie wrócić na ulicę (iść na peryferia, na których dotąd królowały prochy i hip-hop), i zacząć głosić tam Jego Królestwo.
Nie poprzestał jednak na samych słowach. Poszły za tym także czyny. Chociażby wysyłanie najuboższych, żyjących w tragicznych warunkach rodzin, na krótkie wakacje, w czasie których pozostali członkowie wspólnoty Salaberriosa dokonują gruntownych remontów-niespodzianek w ich domach. Nie trudno się domyślić jakie są reakcje i wzruszenie osób, które nieoczekiwanie wracają do zupełnie innych mieszkań. Wreszcie mogą żyć jak ludzie…
Imponujące. To się nazywa wspólnota! Nowa Ewangelizacja! Czyż nie?
Co jeszcze wymyślił Dimas Salaberrios? Co mu się przez lata przytrafiało? I jak to było z tym szmuglowaniem zakazanych Biblii do Chin?
Więcej w wydanej nakładem Aetos-u książce, którą zresztą można było u nas wygrać. Tym razem poszczęściło się Panu Łukaszowi, z którym już skontaktowaliśmy się mailowo.
Gratulujemy, nagrodę prześlemy pocztą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.