„Od razu widać, że siostra z klasą” rzucam, widząc maszerującą grupę gimnazjalistów z nauczycielką w habicie. W czasie rozmowy z augustiankami nieustannie padają dwa imiona: Rita i Katarzyna. Z patronką od spraw beznadziejnych Polacy zdążyli się zaprzyjaźnić. Pora na Katarzynę…
Ladujmy się, blacia, nalodził się Chlystus! – przedszkolaki mają próbę generalną jasełek. Zanim wystąpią przed rodzinami, trenują przed rówieśnikami. Przeważają pasterze i dziewczynki w barwnych krakowskich strojach. „Krakowiacy” i „górale” jak z nut recytują swe kwestie i jak przystało na przedszkolaków, robią to całym ciałem. Są przejęci, jakby ich rola decydowała o przyznaniu Złotych Globów. Zerkam na publiczność. Kilka maluchów wdrapuje się na kolana augustianek. Jedna z nich chodziła przed laty do tego przedszkola i pewnie też z przejęciem czekała na wypowiedzenie jasełkowej roli życia. Siostry prowadzą przedszkole od trzydziestu lat, a szkołę podstawową – od ćwierćwiecza. Wcześniej władze zabroniły augustiankom nauczania.
Na poziomie
Otulony śnieżną pierzynką Kraków budzi się do życia. Jeszcze przed dekadą odrapane budynki przy pobliskich ulicach Estery, Izaaka i Jakuba były w opłakanym stanie. Dziś wieczorami trudno znaleźć miejsce na parkingach przy dziesiątkach przytulnych knajpek.
Wchodzimy na piątą kondygnację. „Śmiało można powiedzieć, że jesteście na poziomie” – rzucam, spoglądając z góry na ludzi maszerujących do pobliskiego kościoła paulinów i zmarznięte na kość potężne kamienie kościoła św. Katarzyny. Klasztor augustianek przykucnął przy tym krakowskim gigancie. Historia nie rozpieszczała tej świątyni. W czasie potopu szwedzkiego zmieniono ją w lazaret, a podczas zaboru austriackiego chciano nawet zburzyć. Niezwykle rzadko występują u nas trzęsienia ziemi, a świątynię dotknęły aż dwa. Kościół zaczęto budować już w 1342 roku. Od początku XVII w. po drugiej stronie ulicy modlą się augustianki. Mają tu dom generalny, a siostry formują się w postulacie, nowicjacie i junoracie.
Zima spóźniła się o miesiąc i teraz pokazuje, na co ją stać. Za oknami sypie i sypie, a my rozmawiamy przy herbacie. Nieustannie padają dwa imiona: Rita i Katarzyna. Pierwszej nie trzeba przedstawiać. Jej wizerunek spotykam na każdym kroku: na zalanych słońcem straganach Guadalupe, przy oliwkowych wołkach i osiołkach w Betlejem, w większości włoskich kościołów, w których stoi obok wygrywających rankingi popularności Antoniego i Stygmatyka z Pietrelciny. W Polsce święta „od spraw beznadziejnych” jest od kilkunastu lat jedną z najbardziej obleganych patronek. Nie wierzycie? Wybierzcie się do augustianów 22 dnia miesiąca. Poczujecie się jak w ogrodzie, a potężną świątynię wypełni zapach róż. Gdy Ritę odwiedziła w grudniu kuzynka, zakonnica poprosiła: „Przynieś mi różę”. „Teraz? Zimą? Majaczysz” – zdumiała się kobieta. Po chwili jednak wróciła z ogrodu, ściskając w ręku pachnący kwiat.
Na końcu korytarza
Ta opowieść nie zaczęła się jednak od sielanki. Gdy papież ogłosił rok 1450 rokiem jubileuszowym i augustianki z Cascii wybierały się do Rzymu, przeorysza miała twardy orzech do zgryzienia. Chętnie wysłałaby też Ritę, gdyby nie jedna delikatna kwestia: stygmat. Pojawił się przed siedmiu laty, kiedy mniszka błagała Pana, by mogła odczuć ból choć jednego z cierni Jego korony. Jeden z kolców krucyfiksu odłamał się i uderzył ją w sam środek czoła. Ból był potworny. Rita straciła przytomność. Rana zaczęła ropieć i wydzielać odrażającą woń. Nic dziwnego, że stygmatyczka aż 15 lat spędziła w odosobnieniu. Po jej śmierci cela, omijana dotąd szerokim łukiem, wypełniła się cudownym zapachem.
Ritę i Katarzynę sporo łączy. – Obie były wdowami, po żadnej nie pozostało ani jedno słowo pisane – mówią augustianki. − Rita pogodziła dwie zwaśnione rodziny. Wydawało się to kompletnie nierealne, a jednak wymodliła to, „wychodziła”.
W tej opowieści nie może zabraknąć wątków kryminalnych. I wcale nie dlatego, że rozmawiamy w mieście, w którym trwa walka miedzy kibolami Cracovii i Białej Gwiazdy (na Kazimierzu górą są „Pasy”) a pomyłka literki w skrócie „TS” i „KS” grozi śmiercią lub trwałym kalectwem.
− Z naszą założycielką związana jest mrożąca krew w żyłach historia. Gdy pierwsze augustianki nabyły budynek, zastały w nim buńczucznego lokatora, który nie chciał się wyprowadzić. Albert Bogutsa Widalty, piwowar, nie stawiał się do urzędów, nie uznał wyroku eksmisji i szerzył oszczerstwa uwłaczające dobrej sławie mniszek. Przed Wielkanocą 1606 r. ten szaleniec rzucił się na siostrę Katarzynę i huknął ją w głowę obuchem siekiery. Przeżyła. Sprawa zakończyła się aktem ugody. W kronikach czytamy: „Tedy Katarzyna, mając wzgląd na Pana Boga i miłosierdzie Jego, krzywdę swoją wszystką Panu Bogu porucza całym i zupełnym sercem ją temuż to Widaltemu odpuszczając” – opowiadają zakonnice.
Katarzyna urodziła się w połowie XVI wieku w Kłobucku. Wcześnie owdowiała. Gdy miała 25 lat, przebywała już w Krakowie. To tu przy tętniącej życiem żydowskiej dzielnicy wraz z augustianinem o. Szymonem Mniszkiem założyła polską żeńską gałąź zgromadzenia. Śluby złożyła 28 sierpnia 1579 r. Po uzyskaniu zgody Stefana Batorego siostry zaczęły budowę klasztoru. Rodziły się powołania. W 1605 już trzynaście augustianek potwierdziło profesję zakonną.
– W XVI wieku augustianin Marcin Luter zakwestionował zakonne życie i doprowadził do bolesnego pęknięcia w łonie Kościoła. Pan Bóg sprawił, że nad Wisłą zrodziło się nowe dzieło. Wierzymy, że jesteśmy odpowiedzią Boga – opowiadają siostry. – Nasza założycielka zmarła 26 stycznia 1620 roku. Za rok będziemy świętowały 400 lat od chwili jej narodzin do nieba. Robimy wszystko, by pokazać światu tę niezwykłą kobietę. 26 dnia każdego miesiąca modlimy się gorąco o wyniesienie jej na ołtarze.
Detektyw w habicie
By odkryć swe korzenie, siostry musiały bawić się w detektywów. Przez lata szperały po archiwach, odkurzały kroniki, by dowiedzieć się jak najwięcej o tej, która jako pierwsza nad Wisłą złożyła augustiańskie śluby. Poruszające.
Rozmawiam z s. Krystyną, która zbierała materiały dotyczące matki Katarzyny. Nie domyśliłbym się tego, że półtora roku temu przeżyła ciężki udar. „Siostra chodzi?” – zdumiał się lekarz. „Co w tym dziwnego? Przecież zawsze chodziłam” – odparowała. – Wierzymy, że szybki powrót do zdrowia zawdzięczamy orędownictwu naszej założycielki – opowiada s. Antonina. – Siostra Krystyna przekopała się przez sterty dokumentów i w najstarszej zachowanej księdze intencji mszalnych kościoła św. Katarzyny znalazła datę śmierci założycielki.
Do 16.00 szkołę augustianek wypełnia gwar. Rojno jak w ulu. − Liczyłyśmy się z tym, wstępując do klasztoru, bo naszym powołaniem jest praca w szkołach – uśmiechają się. Placówka ma świetną renomę. Jej zalety znane są krakusom: wysoki poziom nauczania, trzy języki obce, dwadzieścia pięć kółek zainteresowań, praca z tymi, którzy mają kłopoty z nauką, indywidualne podejście do ucznia i konkretna współpraca z psychologiem.
− Najważniejsza lekcja? Studiowałam pedagogikę – wspomina s. Antonina. – A ponieważ zawsze chciałam być nauczycielką, chłonęłam uniwersyteckie lektury. Miałam głowę nabitą teoriami o wychowaniu. Byłam napompowana wiedzą. Napisałam konspekt, prowadziłam zajęcia z przedszkolakami i nagle zauważyłam, że drobniutka Kasia kompletnie nie jest zainteresowana zajęciami. „Podejdź do mnie, proszę” – zawołałam i już miałam zapytać, dlaczego nie uważa, gdy ta blondyneczka, patrząc mi w oczy, wypaliła: „Kocham cię!”. Rozbroiła mnie. I nauczyła tego, po co tu jestem.
Bez ogródek
Siostra Dorota skończyła informatykę. Czy modli się: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Enter”? Czy wie, że Osoby Trójcy Świętej są ze sobą kompatybilne? Nie wiem. Uczy w szkole informatyki i jest w klasztorze… ogrodniczką. Zajmuje się jednak pielęgnacją ogrodu internetowego (ogrod.augustianki.pl) – Chciałyśmy dać duchową strawę tym, którzy masowo szturmują kościół św. Katarzyny, by modlić się za wstawiennictwem św. Rity – opowiada. Zaproponowałyśmy codzienną modlitwą do stygmatyczki. To był strzał w dziesiątkę. Każdego dnia na stronę wchodzi niemal trzy tysiące osób, a facebookowa grupa ma 11 tys. członków.
Korytarze opustoszały. Młodzież uczy się w salach. Na ścianach serca przebite strzałą. Herb zakonu. Graficzna ilustracja wypowiedzi św. Augustyna: „Swoim słowem ugodziłeś serce moje i pokochałem Cię”.
Siostry Aleksandry można słuchać godzinami. Z błyskiem w oku opowiada o detalach… sprzed ponad pół wieku. Pamięta, jaka pogoda była 1 marca 1947, gdy wstępowała do klasztoru. − Pochodzę spod Krakowa. Z pięknej górzystej okolicy. Trochę się w życiu nachodziłam − opowiada – Czułam, że Bóg mnie wzywa, ale nie bardzo wiedziałam gdzie. Miałam romantyczną duszę i postanowiłam wybrać klasztor, porównując habity. (śmiech) Kochałam felicjanki, bo uczyły mnie w szkole. Podobały mi się stroje szarytek. Kapelusze, długie różance, fartuszki. Zafascynowana byłam Małą Tereską (jej imię wybrałam na bierzmowaniu) i myślałam o karmelitankach. W styczniu 1947 roku z kuzynką wybrałyśmy się do Krakowa oglądać szopki. Z Podgórza szłyśmy przez dziurawy most, przeskakując z deski na deskę. Ruszyłyśmy do paulinów. Przy Skaleczonej 12 zauważyłam szyld „Szkoła podstawowa sióstr augustianek”. Na Skałce sprzątająca w kościele kobieta włączyła prąd, oświetlając szopkę. W drodze powrotnej mówię do kuzynki: „Zosiu, chcę zobaczyć te augustianki”. Zapukałam na furtę, bo sądziłam, że będzie tam siedziała jakaś siostra. Otworzyła mi jednak świecka dziewczyna. „W czym mogę pomóc?”. „Chciałabym zobaczyć augustiankę”. „Proszę” − wpuściła mnie i zamknęła drzwi na klucz. (śmiech)
– Jak widać, działa to w jedną stronę − siostry wybuchają śmiechem. − Patrzę, idzie augustianka – kontynuuje s. Aleksandra – Spodobała mi się. Sfotografowałam ją w pamięci. Chciałam wyjść do Zosi, ale furta była zamknięta. Okazało się, że siostra, którą spotkałam, była mistrzynią nowicjatu. Zaczęłyśmy rozmawiać. Wiedziałam już, że Bóg przysłał mnie tu nieprzypadkowo. Tata pobłogosławił mój wybór, dla mamy była to trudna decyzja. Ruszyłam do Krakowa 1 marca 1947 roku po niedzielnym obiedzie. Mama się popłakała, a tata wygłosił przemówienie. Dotykało mnie każde zdanie: „Przeżyliśmy straszną wojnę, teraz nadeszła nowa okupacja. Co moglibyśmy ofiarować Bogu za to, że w czasie zawirowań ocalił naszą rodzinę? Ty będziesz takim żywym wotum”. Ruszyłam na Skałeczną 12. Słońce świeciło mi w twarz. Zapukałam na furtę i zostałam. Na 70 lat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).