Uzbrojeni milicjanci otoczyli barak, w którym siedział łysawy, chudy ksiądz. Tajniacy obstawili sąsiednie ulice. Tak wyglądała likwidacja niezwykłego ruchu o nazwie Krucjata Wstrzemięźliwości.
„Zaciągnięcie hamulca” było połączone z demonstracją siły. Pod barak katowickiej centrali Krucjaty Wstrzemięźliwości zajechali na motocyklach uzbrojeni milicjanci. Zaczęli ładować na ciężarówki powielacze i inny sprzęt należący do Krucjaty. – To kradzież! Nie będziemy się temu przypatrywać – oświadczył ks. Blachnicki i poprowadził wszystkich pracowników do kaplicy, przed Najświętszy Sakrament.
Zenia, młoda pracowniczka centrali, próbowała jeszcze dyskretnie wynieść walizeczkę z ważniejszymi dokumentami i listą nazwisk współpracowników. Jednak na sąsiedniej uliczce wyrosło koło niej dwóch mężczyzn po cywilnemu. – Pani pójdzie z nami – rzucili. – Nigdzie nie pójdę! – protestowała dziewczyna.
A kiedy jeden z tajniaków odszedł po samochód, ruszyła biegiem z powrotem do baraku. – Ksiądz Franciszek powiedział od razu: „zmieńcie zawartość walizki!”. Więc koleżanka włożyła do środka trochę swoich ciuchów i starych listów – śmieje się dziś Dorota Seweryn. – Wkrótce milicjanci zażądali od modlących się wydania walizki. Położyli walizkę na stół, otwarli i... trzeba było widzieć ich konsternację. Nie uwierzyli w ten wybieg, ale dało to ks. Franciszkowi trochę czasu – wspomina.
Przed północą dowodzący akcją powiedział ks. Blachnickiemu: „Barak zostanie zaplombowany. Proszę powiedzieć tym dziewczynom z kaplicy, że mają wyjść na przesłuchanie”. – No więc ks. Franciszek kazał wyjść z kaplicy dziewczynom. Ale milicjanci nie zauważyli, że oprócz dziewczyn klęczy tam jeden mężczyzna... To był pan Józef, pracownik centrali. Ks. Blachnicki poprosił go więc: zostań tu – mówi Dorota Seweryn. – Pan Józef spalił w nocy dokumenty wyjęte z walizki, a potem uciekł z zaplombowanego baraku przez zsyp na węgiel – mówi.
Milicja zrobiła też podobne naloty na ośrodki Krucjaty w innych diecezjach. – I co teraz? – pytali następnego ranka zszokowani współpracownicy. – Podziękujmy Niepokalanej za to, co się stało – odpowiedział niespodziewanie ks. Blachnicki. – Jeżeli Pan Bóg dopuścił do zlikwidowania tak wielkiego dzieła, to znaczy, że ma dla nas przygotowane coś jeszcze większego. Mamy podarowany czas, teraz wszyscy idziemy się uczyć, na studia – oświadczył. W następnym roku ks. Blachnicki opisał likwidację centrali i rozesłał relację do wszystkich diecezji. Trafił za to za kraty. Siedział w tym samym katowickim areszcie, w którym w czasie wojny trzymali go Niemcy za działalność w polskim podziemiu. Sąd skazał go „za rozpowszechnianie fałszywych wiadomości o prześladowaniu Kościoła w Polsce”.
Mogę pić albo nie
I rzeczywiście, po latach okazało się, że Blachnicki odegrał w Kościele jeszcze większą rolę. Założył Ruch Światło–Życie, czyli oazę. To w ogromnej mierze dzięki niej wiara w Polsce nie skurczyła się do wąskich elit, jak w sąsiednich krajach. Setki tysięcy młodzieży, które przewinęły się przez oazę, właśnie tam doświadczyło, że Jezus naprawdę żyje. W 1979 roku ks. Blachnicki pod wpływem przemówienia Jana Pawła II wrócił też do idei Krucjaty. Istnieje ona do dziś pod nazwą Krucjata Wyzwolenia Człowieka. Jej członkowie mówią, że owoce ich ofiary są już w Polsce widoczne. Ale też, że Krucjata nadal jest bardzo potrzebna. Nie tylko ze względu na alkohol: po prostu potrzebni są ludzie, którzy potrafią w niektórych sytuacjach odważnie mówić: „nie”. – Mnie byłoby wolno pić alkohol, bo żadna choroba mi tego nie zabrania – mówi Dorota Seweryn. – Nieraz na weselach czy urodzinach jest okazja, żeby chociaż spełnić toast. Ale ja właśnie z tych okazji składam Bogu ofiarę. Poza tym Krucjata wyzwala od paraliżującego lęku, że nie wypada się wyłamywać, odstawać, być innym. Krucjata uczy, żeby bez lęku iść pod prąd. Jest skierowana przeciw wszystkim nałogom, nie tylko pijaństwu – mówi. – Jestem wolny. Mogę pić, mogę nie pić, wybieram to drugie – dopowiada wesoło ksiądz Zarych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).