Benedyktyni troszczą się w świecie o harmonię i pokój. Ale nie tylko dlatego, że dużo się modlą i w ten sposób nadrabiają braki modlitwy wśród „reszty świata”. Także - a może przede wszystkim - przez swój styl życia, w którym rzuca się w oczy troska o równowagę potrzeb ducha i ciała.
To byłby brak harmonii, a Benedykt nazywa rzeczy po imieniu: „Bezczynność jest wrogiem duszy”. Dlatego goście zapraszani są również do codziennych zajęć. Sprzątanie, praca w ogrodzie, na łące. Śniadania i kolacje przygotowują sami, a na obiad można przyjść i być ugoszczonym przez benedyktynów. Niekiedy goście mogą jeść z braćmi w refektarzu, czyli klasztornej jadalni. Kto może? - Zależy od stopnia zażyłości z braćmi - tłumaczy brat Marcin. Refektarz jest szalenie skromnie wyposażony, krzesła jak ze szkolnej stołówki, dla opisu kuchennych półek i szafek nie umiem nawet znaleźć odpowiednich określeń, garnki na oko z lat 60. Prostota, to mało powiedziane. Każdy z braci ma tygodniowy dyżur w kuchni, tzn. gotuje dla wszystkich. To jeden z fundamentów wspólnoty traktowanej bardzo konkretnie. Podobnie jak wspólne dormitoria, czyli sypialnie. Nikt nie ma tu własnej celi. Bo - to moja druga „demitologizacja benedyktynów” - zadaniem zakonu nie jest przede wszystkim poprawne wykonywanie śpiewu gregoriańskiego, ale życie we wspólnocie.
Pewnie nie jest to łatwe zadanie, choćby dlatego, że żyje się ze świadomością, iż do końca będzie to wspólnota zasadniczo tych samych ludzi, wzbogacana wprawdzie nowymi kandydatami, ale żyjąca w gęstszej niż w innych klasztorach sieci wzajemnych odniesień. Wystarczy wziąć pod uwagę wspólne dormitoria. A jednak bracia z Biskupowa zaskakują mnie swoją otwartością, naturalnością, spontanicznością. Nawet typem poczucia humoru. - Gdyby mi się nieraz tak chciało gotować, jak mi się nie chce, to już bym dawno skończył - wyznaje brat kucharz. To chyba ten klimat szczerości, brak „pobożnego zadęcia”, brak celebrowania własnej pozycji w połączeniu z prostotą i ubóstwem sprzętów klasztornych kazał jednemu z niemieckich benedyktynów powiedzieć: - U was jest tak bardziej prawdziwie.
Mnisi biskupowscy nie krępują się odpowiadać na pytanie o swoje największe wzruszenia. O. Sławomir: Twarze modlących się osób, radość braci, pocałunek wiary złożony na mojej ręce przez ojca, który zostawił u nas swego syna. Br. Damian: Łzy innych towarzyszące przeżywanemu smutkowi bądź radości chwytają mnie za gardło i sprawiają, że mnie samemu zaczynają szklić się oczy. Br. Marcin: Wzrusza mnie przede wszystkim piękno, przez które czuję się kochany. Tym największym dla mnie pięknem jest Kościół w całej jego tajemnicy i prostocie; piękni ludzie, którzy go tworzą, wlewając miłość, radość i pokój w ludzkie serca. Br. Bogdan: Wielka sztuka, która od zawsze krążyła wokół tajemnicy ludzkiego losu, bólu... tragicy greccy, Szekspir, Dostojewski.
Br. Radek (najmłodszy w klasztorze): Wzruszam się chwilami naturalnymi, niewymuszonymi, takimi, które pokazują prawdę o człowieku. Tak jak u małych dzieci, które jeszcze nie umiejąc mówić - mówią oczami i uśmiechem.
A ja dodam od siebie, że wzruszyło mnie, iż po pięciu godzinach mojego pobytu nikt w klasztorze nie patrzył wymownie lub ukradkiem na zegarek. Choć zapewniałem, że dwie godziny mi wystarczą. Może tajemnicą benedyktynów jest właśnie czas płynący inaczej, bardziej po ludzku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.