Nadzieją ludzi byłeś ty

Pobity, nękany, trwający w niepewności i strachu razem ze swoimi ludźmi.

Niekiedy człowiek krzyczy: czy nie wystarczy już tego wszystkiego? Dla mnie i dla tego biednego ludu… – mówi cicho brat Piotr Michalik, pochodzący z Kędzierzyna-Koźla kapucyn, od 23 lat misjonarz w Republice Środkowoafrykańskiej. Obecnie przełożony misji w Ngaoundaye, blisko granicy z Kamerunem i Czadem. Znamy się 38 lat, mieszkaliśmy kiedyś przy jednej ulicy, byliśmy w jednej oazie, było wiele spotkań, listów, telefonów przez te lata, ale nie przypominam sobie tak szczerej i dramatycznej rozmowy z Piotrem jak ta. Przyleciał do Polski na kilkanaście dni – by pożegnać umierającą mamę Jadwigę, a potem przewodniczyć jej pogrzebowi.

Ma za sobą najtrudniejszy na misji rok. Choć przeżył tam już niejedno: kilka rebelii, ostrzeliwanie samochodu, ucieczki, ewakuację z misji... Bardzo szanowany – kiedy poważnie zachorował, wojska ONZ natychmiast użyły swojego samolotu, by przewieźć go do stolicy. Oszczędnym, powściągliwym stylem opowiada o wydarzeniach mijającego roku. Przypominają mi się sceny z filmu „Ludzie Boga” o trapistach-męczennikach z Tibhirine, którzy dramatycznie zmagali się z pytaniem: zostać czy wyjechać?

Początek kwietnia. Napad

Rebelianci z ex-Seleki przybyli do miasteczka. – Prawie wszyscy ludzie z Ngaoundaye uciekli do buszu. Na misji zostało ok. 30 osób: kobiety, kulawi, starcy. Rebelianci zapewniali, że nic nam się nie stanie. Że przyszli po to, by nam zapewnić bezpieczeństwo. Kursowałem między naszą misją a misją sióstr. Zaalarmowali mnie, że dwóch młodych rebeliantów jest u sióstr. Pobiegłem. Zobaczyłem jednego. Miał plik pieniędzy w ręce. Wyrwałem mu to. Uciekł. Bał się. Potem przyszło dwóch następnych, spotkałem ich przy bramce misji sióstr. Jeden z kałasznikowem, drugi z pancerfaustem. „Daj pieniądze” – powtarzał w kółko wysoki chudy.

Mówię mu, że dowódca zapewniał, że przyszli z pokojowymi zamiarami. W pewnym momencie wysoki chudy trzasnął mnie w gębę, potężnie. Ale... w końcu sobie poszedł. Wróciłem do naszej misji. Co chwila przychodzili kolejni rebelianci. Oskarżali naszych ludzi o to, że należą do Antybalaka (wrogowie ex-Seleki). Trzeba było w końcu dać pieniądze, żeby sobie poszli. Znowu przyszedł ten wysoki chudy. Kazał jednemu z naszych położyć się na ziemi i powiedział: „Ty jesteś Antybalaka. Zabijemy ciebie”. Zaprzeczałem, broniłem. Oni wszędzie łazili, sprawdzali, robili zamieszanie, grozili, niektórzy byli pod wpływem narkotyków. Z takim nie wiesz, co zrobi. Tylko pieniądze mogły ich uspokoić.

Zaczęli przeszukiwać mój pokój. Widać było, że mają wprawę w tym. Nagle – nie wiem nawet, dlaczego – znowu ten wysoki chudy trzasnął mnie w gębę. Wzięli pieniądze i poszli. Wszyscy ludzie, którzy byli na misji, uciekli do buszu. Mówili, że u nas już nie jest bezpiecznie. Po paru godzinach, przed południem, przyjechali żołnierze ONZ i dali rebeliantom ultimatum: mają 3 godziny na opuszczenie Ngaoundaye. I ci wycofali się o 17. Tak to mniej więcej się odbyło – opowiada brat Piotr i dodaje, że ten napad na niego to „nic”. Rebelianci mocniej pobili jego współbrata z innej misji – Roberta, co gorsza – na oczach żołnierzy ONZ.

Wojna o krowy w upadłym kraju

Republikę Środkowoafrykańską po rebelii Seleki, która w 2013 r. obaliła poprzedniego prezydenta (który w wyniku rebelii obalił swojego poprzednika, który w wyniku rebelii… etc.) ONZ opisuje jako „państwo upadłe”. Kraj widmo, kraj, który nie istnieje. Na terytorium dwa razy większym od Polski ok. 14 różnych ugrupowań rebelianckich panuje nad swoimi zdobycznymi obszarami i zwalcza się między sobą. Na drogach opanowanych przez różnej maści rebeliantów i watażków co rusz posterunki, wymuszające haracze, szukające swoich wrogów. Państwo kontroluje tylko ok. 70–80 procent stolicy – Bangui.

Wojsko RŚA to dwa nędznie wyposażone bataliony. Jeden z kilku najbiedniejszych krajów świata. Choć bogaty w diamenty. – To jest właściwie wojna domowa o krowy, o majątek, o pieniądze i posiadanie. Krowa jest bogactwem i jest symbolem bogactwa. Krowę ukradzioną w RŚA w Kongo sprzedadzą za trzykrotną cenę. Za kradzież krowy – kula w łeb. A krew woła krew, zemsta woła zemstę. O, całkiem niedawno w naszej okolicy złodzieje krów zabili 14-letniego chłopaka, pasterza Mbororo. Człowieka za krowę… A najgorsze, że ci złodzieje – idioci, oszołomy – szybko uciekną do buszu, a z powodu zemsty cierpią ich rodziny: matki, babcie, siostry, dziadkowie – denerwuje się brat Piotr Michalik. Misjonarze z RŚA zżymają się na powielane w mediach światowych i polskich opowieści, że to wojna domowa między muzułmanami i chrześcijanami.

Lipiec. Otoczeni

Po kwietniowej wizycie rebeliantów ludzie w Ngaoundaye żyli w ciągłej niepewności. Co alarm – to wracali do buszu. Zobaczyli światełka nocą w lesie – uciekali. Rano okazywało się, że późno wracający z pola rolnicy świecili latarkami. – Najgorzej było w lipcu. Wtedy uciekliśmy z misji. Schroniliśmy się w centrum kulturalnym na obrzeżu miasta. Wszyscy funkcjonariusze publiczni uciekli. Szef anteny komórkowej wyłączył zasilanie i też uciekł. Ludzie nie mogli telefonować – opowiada misjonarz. Rebelianci opanowali dwa sąsiednie ośrodki – Bang i Mboum Mbindoye. Ngaoundaye było otoczone. Rebelianci codziennie przejeżdżali przez miasteczko na motorach, uzbrojeni.

– Było niebezpieczeństwo, że zaatakują i nas. W dodatku wtedy nasz region opuściły wojska ONZ. Była wielka panika. Połowa ludzi ulotniła się: wyjechali do Czadu, Kamerunu czy gdzie indziej. Wielu już nie wróciło – mówi. W tym najtrudniejszym lipcu udało się bratu Piotrowi ewakuować ze szpitala jednego bojownika Antybalaki. Gdyby rebelianci odkryli, że wróg leczy się w Ngaoundaye – przyszliby się mścić. Misjonarzowi udało się przejechać bez wpadki przez kilka posterunków rebeliantów. I przez most, który był zatopiony, bo to była pora deszczowa.

Nie jestem bohaterem

– Nie jestem bohaterem. No i też się po prostu boję – wyznaje brat Piotr. Jak wytrzymuje długie napięcie, strach, wybuchającą panikę? – Nie wytrzymuję. Muszę wytrzymać. No co zrobisz? Najgorsze jest oczekiwanie, nie sam moment akcji. Wtedy kombinujesz, co zrobić, jak działać. Ale później rebelianci odchodzą. Ty zostajesz i nie wiesz, kiedy znowu przyjdą. I wtedy trzeba coś z sobą zrobić. Modlitwa, by być, trwać. Zmusić się do jakiejkolwiek pracy. Niekiedy miałem serdecznie dosyć. Bardzo niewiele brakowało, żebym tym wszystkim strzelił i poszedł stamtąd. Co wtedy może pomóc, by zostać? Niekiedy nic. Bo… możliwości człowieka nie są nieograniczone.

Na szczęście obok są ludzie, którzy podtrzymują – współbracia, siostry, ludzie z wioski. Najtrudniejsze było to, że ludzie przychodzili i patrzyli, co zrobisz. Ich jedyną nadzieją byliśmy my. To mnie też przerażało: że nadzieją ludzi byłeś ty. Byłem świadomy, że jak wyjadę, to już tam nie wrócę. I że za mną wiele osób – misjonarzy i niemisjonarzy – też wyjedzie. Definitywnie. A tego bym nie chciał. Wiedziałem, że moją misją jest tam trwać – mówi.

Pokój ludziom Środkowej Afryki

Czy pyta Boga: dlaczego ten kraj, ci ludzie cierpią od wielu lat? 10 sekund ciszy. – Nigdy Pana Boga nie oskarżałem o to, co się tam dzieje. On tam raczej cierpi z nami. Nie do Niego adresuję to pytanie. To od nas zależy. Pokój nie zostanie przyniesiony na lufach czołgów ONZ. Bo czołgi nie wjadą do serca ludzkiego, żeby wyrzucić stamtąd nienawiść. Muszę wszystko robić, by pokój zamieszkał w moim sercu. Przebaczenie. Respekt dla innych ludzi. Pokój w moim sercu będzie emanował na innych. Jak ludzie pytają, co mogą zrobić dla tego kraju, odpowiadam: zacznij od swojego serca. Potem to będzie szło dalej. Bo nienawiść, zemsta też tak idą – mówi brat Piotr Michalik. Na święta Bożego Narodzenia wraca do Ngaoundaye. – No a gdzie powinien być proboszcz w święta? – pyta.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6