Białych rąk i kolan były tylko cztery pary. A ciemnoskórych ciałek, rączek i buziek, które chciały mieć je na wyłączność – ponad 200!
Kiedy po miesiącu bagaże młodych z Istebnej opustoszały ze 100 kg kolorowanek, kredek i bibułek, senegalskie maluchy czuły, że nadchodzi czas rozstania. Nie chciały się żegnać, więc wpakowały się do polskich walizek!
Z jednych zdjęć spoglądają skupione twarze maluchów na lekcjach języków obcych, kolejnych – zwinne ciemne dłonie splatają misterne bransoletki z kolorowych żyłek, na innych – aparat aż miał trudność ze złapaniem ostrości podczas żywiołowych tańców czy sportowej walki na boisku! Mieszkańcy Istebnej z wypiekami na twarzy oglądali filmy, zdjęcia i słuchali afrykańskich wspomnień swoich młodych sąsiadów podczas niedawnego spotkania w kościele parafialnym. Bo choć od powrotu z wyjazdu czwórki wolontariuszy salezjańskiej organizacji VIDES na misję w Senegalu minęły już prawie dwa miesiące, wspomnienia nie tylko wciąż są w nich żywe, ale dodały im skrzydeł do pracy w cosobotnim oratorium dla dzieci, które działa od 9.00 do 12.00 w budynku istebniańskiego gimnazjum.
Gorący początek
Wyruszyli na początku sierpnia w piątkę: ekipa z Istebnej – Karina Czyż, Renata Tyman, Jerzy Juroszek i ks. Piotr Wolny SDB, a z Łodzi ich przyjaciółka Marta Kempińska. Droga prowadziła przez Pragę i Paryż do Dakaru. Stamtąd, po dziesięciogodzinnej podróży wszerz całego kraju, dotarli do Tambacounda, oddalonej od Dakaru o prawie 500 km. – Po wyjściu z samolotu uderzyła nas fala bardzo gorącego powietrza. Pomyśleliśmy, że to ciepło bijące od silników, lecz po dwóch minutach zrozumieliśmy, że to jednak rzeczywista temperatura, z którą przyjdzie nam się zmierzyć – śmieje się Karina. – Od pierwszych chwil w Senegalu towarzyszył nam salezjanin ksiądz Arnaud pracujący w Tambacounda, który starał się o nasz przyjazd. Na miejscu czekał już tłum dzieci – każde chciało się przywitać osobiście, przedstawić i… zagrać w piłkę. – Już nie mogliśmy się doczekać pierwszego dnia naszych wspólnych trzytygodniowych półkolonii! – mówią zgodnie wolontariusze. Nazajutrz zostali oficjalnie przedstawieni podczas niedzielnej Mszy św. i rozpoczęli spotkania z maluchami. – Składały się na nie dwie części zajęć – do południa dzieci miały lekcje z języka francuskiego, angielskiego, portugalskiego, matematyki, fizyki i chemii, zaś po południu – animacje, warsztaty z poezji, teatru, tańca i zajęcia artystyczne. W środy i piątki przygotowywaliśmy zajęcia sportowe dla wszystkich – relacjonuje Karina. – Pracowaliśmy wspólnie z grupą lokalnych animatorów. Oni w głównej mierze zajmowali się prowadzeniem lekcji, my zaś drugą częścią. Mimo trudności językowych coraz lepiej współpracowaliśmy i rozumieliśmy się. A to wszystko za sprawą ich otwartości, chęci porozumiewania się, cierpliwości i entuzjazmu, jaki nam okazywali. Miało to piękne przełożenie na wspólną pracę z dziećmi.
Serce i frajda
Po co pojechali? – Chcieliśmy dołączyć do misjonarzy i opiekunów dzieci, których troską jest ich wychowanie i wszechstronny rozwój; okazywanie im tego poprzez chęć nauczenia ich nowych technik artystycznych, by rozwijały się manualnie, ale również, by kształtowała się ich wyobraźnia, rozwijały kreatywność, umiejętności pracy w zespole – podkreślają wolontariusze. – Przede wszystkim jednak ze wszystkich sił staraliśmy się okazać im serce i ciepło, sprawić trochę frajdy i radości, rozśmieszyć i dać poczucie, że nie są nam obojętne. – Warto było tam pojechać, żeby móc zobaczyć te wszystkie małe uśmiechy i usłyszeć okrzyki radości – mówi Jurek, a Marta dodaje: – Dla dzieci pełnych radości i ufności nie ma rzeczy niemo- żliwych. Pokonywały nierzadko długie dystanse i nie było w nich nigdy rezygnacji, smutku czy zmęczenia. Kiedy więc my mieliśmy trochę gorszy dzień albo opadaliśmy z sił, uśmiech dzieci, ich entuzjazm od razu nam je przywracały. Renata dodaje: – Ten czas uświadomił mi, że tak naprawdę wszystkie dzieci na świecie są bardzo podobne: mają podobne potrzeby, sposób uczenia się i doświadczanie świata. Uwielbiają biegać, płaczą, kiedy ich kolana są zdarte, uczą się wszystkimi zmysłami i potrzebują granic, żeby bezpiecznie i prawidłowo się rozwijać. Różnią je tylko środowisko, w którym żyją, i położenie geograficzne… Młodzi wolontariusze ze wzruszeniem mówią o chwilach, kiedy zmęczone dzieci zasypiały im na rękach, bo czuły się przy nich dobrze i bezpiecznie, czy kiedy dziecko brane na ręce nie chciało już z nich schodzić, a na finał wchodziło do walizki oznajmiając, że zabiera się do Polski. – Do zajęć dzieci przykładały się ze skupieniem, dokładnością i precyzją. Wszystko sprawiało im radość, nawet najmniejsza rzecz wywoływała uśmiech zadowolenia – opowiada Karina. – Bardzo pilnie podchodziły do lekcji, były chłonne nowej wiedzy – a był to przecież dla nich czas wakacji.
Bezcenne dary
Polacy z podziwem mówią o czternastu młodych senegalskich animatorach, z którymi współpracowali. – Skradli nasze serca – podkreślają. – Sierpień również dla nich był czasem wakacji, ale i podjęcia pracy, zarobienia trochę grosza na dalszą naukę. A oni oddali ten czas młodszym kolegom i koleżankom na wyłączność. Wielu z nich życie bardzo doświadczyło, niejeden boryka się z problemami finansowymi, a niektórzy nie mają w domu prądu ani wody. Ubodzy dawali innym (nam również) tyle bezcennych darów. Ostatniego dnia młodzi przygotowali święto, na które zaprosili rodziców dzieci. Każdy warsztat prezentował owoce swojej pracy. A skoro było święto, musiał być i taniec. Na koniec każde dziecko otrzymało słodki upominek i kolorowy balonik. Przed powrotem do Europy wolontariusze spędzili trzy dni w Dakarze, poznając historię kraju. – Mówiąc o pobycie w Senegalu, nie możemy zapomnieć o życiu i kulturze tego kraju. Językiem urzędowym jest tam francuski, ale mieszkańcy posługują się językiem wolof. Choć 90 procent ludności to muzułmanie, a chrześcijanie stanowią mały procent społeczeństwa, wszędzie panują przyjazne relacje, respektowane są święta obu religii, nie ma mowy o agresji na tle religijnym – tłumaczy Karina. – W Tambacounda mieszkaliśmy w pobliżu trzech meczetów, z których co rano o piątej imam wzywał do modlitwy. Dźwięki muzułmańskich modlitw dało się też słyszeć podczas wieczornych Mszy Świętych Nieważne było dla nich, kim jesteś na co dzień, jakim samochodem jeździsz, jaki masz telefon, czy nosisz modne ciuchy. Miarą człowieka była siła jego uśmiechu, gest wyciągniętej dłoni i czas poświęcony na rozmowę. Wolontariusze podkreślają otwartość, jaka ich spotykała. Odwiedzili wiele rodzin, które gościły ich tym, co miały najlepszego. – Dowiedzieliśmy się, jak tradycyjnie spożywa się posiłek w Senegalu, jak smakuje bisap (sok z hibiskusa) czy sok z owoców baobabu. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem tych ludzi, którzy tak bardzo otworzyli nasze oczy na piękno świata, bogactwo relacji, na radość życia – dodają wolontariusze.
Dziękujemy
– Wróciliśmy z przeświadczeniem, że wolontariat w Senegalu był tym właściwym miejscem i właściwym czasem dla każdego z nas. Nadal chcemy pomagać dzieciom i młodzieży w Tambacounda, gdyż widzieliśmy, ile jest tam jeszcze potrzeb, ile możliwości, by wesprzeć i pomóc. Mamy w sercach poczucie, że ta misja jeszcze się nie skończyła – uśmiechają się. W przygotowaniu misji pomógł im materialnie i finansowo sztab ludzi dobrej woli. – Dzięki nim mogliśmy ofiarować dar pieniężny na budowę i wyposażenie biblioteki w Dakarze, mogliśmy zawieźć blisko sto kilogramów materiałów plastycznych i sportowych, by służyły dzieciom w Tambacounda, jak również ofiarować tam pieniądze na projekty edukacyjne. Wszystkim z serca dziękujemy. Pamiętaliśmy w naszych modlitwach o wszystkich dobroczyńcach i nadal będziemy za nich się modlić – zaznaczają. – Odczuwaliśmy także moc modlitwy i ofiarowanego za nas postu. Było to nieocenione wsparcie. Wszystkim i za wszystko senegalskie jërëjëf! – „dziękuję!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).