Pierwsza Włoszka poślubiła właśnie samą siebie, a w kolejce podobno czekają następne…
Była obowiązkowa suknia ślubna, biały welon, druhny, weselny tort, tłumy gości, marsz Mendelsona, a nawet transmisja z uroczystości na Facebooku śledzona na żywo przez ponad tysiąc trzysta osób. Zabrakło jedynie… pana młodego. 40-letnia Laura Mesi wobec świadków zaślubiła bowiem samą siebie.
„Pełna emocji i drżąc z przejęcia wybrałam, to co w życiu liczy się najbardziej, by szanować i kochać najważniejszą osobę, czyli mnie samą” – wyznała po uroczystości, którą sprawował jej przyjaciel. Ślub nie ma najmniejszych skutków prawnych, ale dla panny młodej jest, jak podkreśliła, zobowiązaniem na całe życie. Ślub z samą sobą wzięła dwa lata po tym, jak rozpadł się jej dwunastoletni związek. „Nie rozwiodę się (czytaj: z samą sobą) nawet dla najwspanialszego mężczyzny na świecie, którego zdarzyłoby mi się pokochać. Nawet jeśli z kimś się kiedyś zwiążę miłość do mnie samej będzie i tak najważniejsza” – wyznała Laura. Jako symbol swej miłości założyła sobie sama na palec podwójną obrączkę, symbol przysięgi małżeńskiej złożonej samej sobie. Pojechała też w podróż poślubną. Oczywiście sama.
Gdyby to był jednorazowy żart, czy happening ukazujący tęsknotę ludzkiego serca za niespełnioną miłością może dałoby się ten ślub nawet obronić i z całej sytuacji nawet pośmiać. Nic na to jednak nie wskazuje. Zdaje się, że mamy do czynienia z kolejnym wykwitem pustki i szerzącego się egoizmu stawiającego w centrum wszystkiego własne ja, na których komercja zamierza się zdrowo pożywić. We Włoszech były to dopiero drugie samozaślubiny, jako pierwszy kilka miesięcy temu powiedział sobie „tak” Nello Ruggiero, mieszkaniec Neapolu. Jednak w Japonii od trzech lat działa agencja, która w swojej ofercie ma organizowanie ceremonii ślubnych dla singielek i singli. Podobne firmy działają także w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Mimo pięknej oprawy, tłumu gości i zewnętrznej radości trudno pewnie o bardziej smutną i pozbawioną nadziei uroczystość niż samozaślubiny. Ikoną tego smutku może być pierwszy taniec panny młodej… na pustym parkiecie z poślubionym właśnie „własnym ja”. Taniec samotności nawet jeśli na oczach tak licznych oklaskujących go gości. Gdy nie ma relacji trudno nawet mówić o kpinie z czegoś tak pięknego, jak uroczystość zaślubin.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.