O oddawaniu narządów bliźnim i rozpoznawaniu śmierci mózgu mówi transplantolog prof. Zbigniew Włodarczyk.
Maciej Kalbarczyk: Trzy lata temu za sprawą filmu „Bogowie” o przeszczepach na moment zrobiło się głośno. Uważa Pan, że to trafny tytuł? Jako transplantolog czuje się Pan trochę jak Bóg?
Prof. Zbigniew Włodarczyk: Celem nadania takiego tytułu było zapewne przyciągnięcie odbiorcy, ale jako lekarze ani w sensie praktycznym, ani metafizycznym nie wchodzimy w rolę Boga. Nie decydujemy przecież o życiu i śmierci człowieka. Jeżeli tylko jest to możliwe, próbujemy go ratować, poprawić mu zdrowie. Gdybym jako lekarz przypisał sobie atrybuty boskości, to miałbym prawo decydować, czy dany pacjent przeżyje, czy umrze. To nie jest moja rola. Jestem jak najdalej od postawienia tezy o boskiej roli medycyny w życiu człowieka. Powinna być po prostu dobrym rzemiosłem.
Do tej pory wykonał Pan ok. 2 tysięcy przeszczepów nerek. Jakie ma Pan odczucia podczas operacji – to rutyna czy coś więcej?
Każde działanie zawodowe musi mieć charakter powtarzalności, inaczej byłaby to zwykła amatorszczyzna. „Rutynowy” to nie znaczy „spłaszczony”, tylko właśnie „powtarzalny”, wykonywany zawsze najlepiej, jak się tylko potrafi. Jednak każdy pacjent jest trochę inny, a operacjom towarzyszą różne uczucia. Zabieg przeszczepienia nerki, jeśli nie jest związany z jakimiś trudnościami anatomicznymi, jest dość prosty. Jednak w przypadku pewnych problemów, np. miażdżycy biorcy, trudności w odprowadzaniu moczu, nagle może okazać się skomplikowany. Dlatego chirurgia, a w szczególności transplantologia, uczy pokory. Jako lekarze nie możemy czuć się całkowicie pewnie. Nasza praca pokazuje nam bowiem, że to nie my jesteśmy władcami.
Życie Pana pacjentów zależy głównie od dawców. Podczas Bydgoskich Spotkań Bioetycznych mówił Pan o konferencji prasowej Zbigniewa Ziobry z 2007 r., na której padły słynne słowa: „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”. Po tym wydarzeniu liczba przeszczepów nerek spadła o ok. 30 procent. Czy tę tendencję udało się odwrócić?
Nie przypisywałem spadku pobrań narządów tylko i wyłącznie tej konferencji, to byłoby nadużycie. Zaobserwowaliśmy taką tendencję już wcześniej. Rzeczywiście jednak ten fakt medialny był jak gwóźdź do trumny. Pomimo tego, że przypadki śmierci mózgu zdarzały się równie często, mieliśmy o wiele mniej dawców. Na szczęście mniej więcej po roku wszystko zaczęło wracać do normy. W tej chwili liczba pobrań waha się w granicach 600 na rok, czyli ok. 1200 nerek. Mniej więcej tyle przeszczepiamy w Polsce rocznie w 15 ośrodkach.
Czym jest dla Pana oddanie komuś swoich narządów? To akt heroizmu? Poświęcenie?
Jeżeli mówilibyśmy o moim dziecku, współmałżonku czy rodzeństwie, to jest to dla mnie zupełnie naturalne, nie nazwałbym tego heroizmem. Mam zamiar także oddać swoje narządy po śmierci. Dlaczego? Bo uważam, że jesteśmy zobowiązani do solidarności wobec innych, żyjemy przecież razem w pewnym systemie społecznym. Lekceważąc wspólnotę, stajemy się egoistami. Dzieje się tak np. z rodzicami, którzy nie chcą zaszczepić swoich dzieci. Wiedzą przecież, że choroby zakaźne są bardzo niebezpieczne, narażają w ten sposób zdrowie i życie innych. To taka sama sytuacja, jakby wrócił pan z Afryki z ebolą i nie wyraził zgody na poddanie się kwarantannie. Powiedziałby pan, że nie obchodzi go los osób, które z panem się zetkną. Dla mnie oddanie organów to przede wszystkim właśnie akt solidarności. Gdybym sądził inaczej, byłoby to zaprzeczenie mojej drogi zawodowej – musiałbym przyznać, że przez ostatnie 24 lata żyłem w kłamstwie. Złożyłem oświadczenie woli i poinformowałem o tym rodzinę. Chciałbym, żeby moje narządy uratowały kiedyś kogoś innego.
Badania pokazują, że takie pragnienie ma aż 85 proc. Polaków. Oświadczenie woli ma jednak jedynie charakter informacyjny, w praktyce wystarczy sprzeciw rodziny, żeby odstąpić od pobrania organów. Jak nasze prawo reguluje tę kwestię?
W Polsce oficjalnie obowiązuje zasada domniemanej zgody, a mówiąc bardziej precyzyjnie – zarejestrowanego sprzeciwu. Ustawodawca założył, że zmarły zgodził się na pobranie organów. Jednocześnie jeszcze za życia ma prawo wyrażenia odmiennego zdania. Każdy dorosły obywatel, a w imieniu małoletniego jego przedstawiciel ustawowy, może złożyć deklarację do Centralnego Rejestru Sprzeciwów. Jako lekarze, mając możliwość pobrania narządów od zmarłego, za każdym razem musimy sprawdzić, czy w systemie nie figuruje jego sprzeciw. Można go wyrazić także poprzez pisemne lub ustne oświadczenie. Drugie z nich powinno być wypowiedziane w obecności dwóch świadków. Mamy obowiązek zapytania rodziny, czy zmarły przed śmiercią wyraził swój sprzeciw. W praktyce nie jesteśmy jednak w stanie sprawdzić, czy rzeczywiście tak było. Rodzina może przecież skłamać. Nie mamy nawet pewności, czy oświadczenie rzeczywiście napisał zmarły, nie powołujemy grafologa. Zatem pomimo tego, że akceptacja bliskich nie jest wymagana przez prawo, anestezjolog stara się ją pozyskać. Jeżeli jednak rodzina uparcie wyraża sprzeciw, odstępujemy od pobrania narządów. Stosujemy zasadę zarejestrowanego sprzeciwu w sposób miękki.
Jaki stosunek do tej procedury i ogólnie do sprawy pobierania organów po śmierci ma Kościół katolicki?
Deklaracje Kościoła są bardzo jasne, zarówno jeżeli chodzi o przekaz papieża, jak i stanowisko polskich biskupów. Kościół uznaje śmierć mózgową za śmierć człowieka. Zgadza się także na pobranie od niego organów, ale z jednym zastrzeżeniem: zmarły powinien za życia wyrazić taką wolę. Zastępczo może to za niego zrobić rodzina. W praktyce tak naprawdę postępujemy właśnie zgodnie z tą zasadą. Jako transplantolodzy często otrzymujemy wsparcie od kapelanów i pozostałych księży zajmujących się opieką duchową chorych. Zdarzają się jednak sytuacje, w których to właśnie ksiądz mówi rodzinie, aby nie zgadzała się na pobranie narządów, bo całe ciało będzie jeszcze potrzebne do zmartwychwstania. Mówiąc o stosunku Kościoła do transplantacji, muszę przywołać jeszcze jeden smutny przykład. Podczas spotkania edukacyjnego pewien ksiądz powiedział, że przeszczepiając narządy, jako lekarze produkujemy ludzi drugiej kategorii. To było straszne, musiało wynikać z jego niewiedzy lub po prostu z pychy. Jednak w Kościele tak jak wszędzie są różni ludzie, spotykam wielu światłych, o wyjątkowo otwartych umysłach.
Czy współczesna medycyna pozwala w 100 proc. stwierdzić śmierć mózgu? Kilka lat temu głośno było o przypadku 11-letniej Agnieszki Terleckiej. Lekarze chcieli pobrać od niej narządy, później okazało się, że dziewczyna jednak żyje.
Badania przeprowadzone na tysiącach pacjentów pokazują, że ani razu nie doszło do sytuacji, w której śmierć mózgu zostałaby rozpoznana w sposób nieprawidłowy i doszłoby później do powrotu funkcji życiowych. W każdym przypadku, prędzej czy później, dochodziło do samoistnego zatrzymania krążenia, czyli obumarcia pozostałej części systemu biologicznego. Samo wysunięcie podejrzenia śmierci mózgu, a nawet rozpoczęcie badań w tym kierunku, nie jest jeszcze właściwym rozpoznaniem. W przypadku tej dziewczynki cechy kliniczne wykluczały a priori rozpoznanie śmierci mózgu. Co więcej, nie wdrożono odpowiedniej procedury, która pozwalałaby określić, czy rzeczywiście do niej doszło. Dokładnie tak samo było we wszystkich opisywanych w mediach głośnych przypadkach wybudzeń po rzekomej śmierci mózgu. Lekarze popełniają błędy, nie da się ich uniknąć. Zdarzały się także przy rozpoznaniu zgonu w sposób klasyczny, czyli krążeniowo-oddechowy. Bywało, że lekarz niechlujnie przysłuchiwał się pracy serca albo nie chciało mu się dokładnie zbadać człowieka, u którego podejrzewano ustanie funkcji życiowych. Przecież to absolutnie nie dyskredytuje sposobu rozpoznania śmierci jako takiej. W przypadku śmierci mózgowej, jeżeli tylko prawidłowo przeprowadzono procedurę, lekarz ma pewność co do tego, że pacjent nie żyje.
Prezydent podpisał ostatnio nowelizację zmniejszającą liczbę lekarzy orzekających o śmierci mózgu: będzie to robić dwóch, a nie jak dotąd trzech specjalistów. Czy to coś zmienia?
Zupełnie nic, rozpoznanie jest ciągle tak samo pewne. Dotychczas trzecim rozpoznającym był inny lekarz dowolnej specjalności. W skład komisji wchodzi w tej chwili neurolog lub neurochirurg oraz anestezjolog, to w zupełności wystarczy. Obydwaj mają kompetencje do oceny funkcji mózgu. Ta zmiana może trochę ułatwić powołanie takiej komisji, ale przede wszystkim dopasowuje system prawny do rzeczywistości. Likwiduje fikcję: trzeci lekarz w zasadzie tylko akceptował to, co wcześniej rozpoznali anestezjolog i neurochirurg. Warto dodać, że żaden ze specjalistów rozpoznających śmierć mózgu nie może być członkiem zespołu pobierającego lub przeszczepiającego narządy.
Jak przekonałby Pan przeciwników oddawania organów do tego, żeby zmienili zdanie?
Jeżeli chodziłoby o oddanie ich po śmierci, powiedziałbym tak: „Słuchaj, człowieku, nasze narządy nie są nam już wtedy potrzebne. Nasz duch i tak zostanie zbawiony, a ciało zmartwychwstanie niezależnie od tego, w jakiej będzie postaci. Ta decyzja może być dla ciebie malutkim odważnikiem, który przeważy szalę, kiedy staniesz przed sądem ostatecznym. Być może właśnie tego odważnika ci wtedy zabraknie”.
Z kolei jeśli mówiłbym do osoby, która właśnie straciła bliskiego i musi zaakceptować pobranie od niego narządów, przekonywałbym: „Uwierz lekarzom, twój bliski zmarł. To, że skóra jest jeszcze ciepła i serce bije, to tylko zewnętrzne objawy przetrwania części organizmu, ale nie człowieka. Jego duszy już tam nie ma. Dlatego wyraź zgodę na pobranie narządów, a uratujesz w ten sposób innych. Dzięki temu twój bliski już po śmierci dokona aktu miłości, który jest transcendentny, przekracza granice śmierci”. Czy takie decyzje są łatwe? Na pewno nie. Wyobrażam sobie swoje cierpienie, gdyby umarł mój bliski, a ja musiałbym powiedzieć „tak”. Nie miałbym jednak żadnych wątpliwości.
Prof. dr hab. Zbigniew Włodarczyk w roku 1999 zorganizował i do dzisiaj prowadzi Klinikę Transplantologii Collegium Medicum w Bydgoszczy. Jest konsultantem wojewódzkim transplantologii klinicznej, autorem 70 prac naukowych, członkiem brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Chirurgów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).