Dyskretnie, po franciszkańsku przypomina się nam bł. Tymoteusz Stanisław Trojanowski z Niepokalanowa, rodem z naszej diecezji. 28 lutego minęło 75 lat od jego męczeńskiej śmierci w Auschwitz.
To chyba najbardziej zapomniany z naszych świętych. Znajduje się w katalogu 108 męczenników II wojny światowej, którą otwierają płoccy biskupi: Antoni Julian Nowowiejski i Leon Wetmański. Znajduje się tam również s. Mieczysława Kowalska (w zakonie Maria Teresa od Dzieciątka Jezus), klaryska kapucynka z Przasnysza, i franciszkanin Tymoteusz Stanisław Trojanowski, brat zakonny z Niepokalanowa, zamordowany w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Ale kto o nim pamięta i kto z nas modli się do niego?
Życie uczyło go i wymagało
Pochodził z okolic Bieżunia i Radzanowa n. Wkrą. Urodził się 29 lipca 1908 r. w Sadłowie, w parafii Poniatowo. Tam też został ochrzczony. Jego rodzicami byli Ignacy i Franciszka z Ząbkiewiczów. Na chrzcie dano mu imię Stanisław. Ponieważ folwark w Sadłowie, gdzie ojciec przyszłego błogosławionego był rządcą, został rozparcelowany, w 1912 r. rodzina Trojanowskich przeniosła się do majątku dziedzica Jaroszewskiego w Zgliczynie Glinkach, w parafii Radzanów n. Wkrą Tam ojciec był dozorcą, a parafia św. Rocha w Radzanowie stała się odtąd ich rodzinną parafią.
– Pamiętam moją babcię, mamę naszego zakonnika. Bardzo ją kochałam. Ona często mi opowiadała, jak gorąco się modliła za swojego syna, który był w obozie. A kiedy dowiedziała się, że nie żyje, pocieszało ją, gdy przychodził do niej w snach, taki pogodny i spokojny... – opowiada Maria Detnerska ze Zgliczyna Pobodzego, córka najmłodszego brata bł. Tymoteusza Trojanowskiego. W domu pani Marii zachowało się jeszcze zdjęcie dziadka, ojca naszego błogosławionego, który zginął na początku I wojny światowej, zastrzelony przez carskiego żołnierza.
Stanisław chodził do szkoły w Zgliczynie, ale jak wynika z jego własnoręcznie napisanego życiorysu i świadectwa moralności, które wystawił wstępującemu do klasztoru w Niepokalanowie ks. proboszcz Józef Jagodziński z Radzanowa, Stanisław miał ukończyć tylko trzy klasy szkoły podstawowej. „Kiedy rozpoczęła się wojna (1914 r.) i zabili mego ojca, ja byłem zmuszony iść do pracy, aby zarabiać na chleb powszedni. W lecie byłem za pastuszka, a w zimie pomagałem w domu” – tak pisał wstępujący kilkanaście lat później do klasztoru Stanisław. W innym miejscu dodał: „W tym trudnym położeniu prosiłem Boga i Matkę Najświętszą, ażeby przyszedł czas, abym mógł mieć powołanie do zakonu, i rzeczywiście Matka Najświętsza sprawiła, że czuję prawdziwe powołanie do życia zakonnego, i więcej nic nie pragnę, jak Boga, dla Niego chcę żyć i Jemu służyć na wieki”.
W 1923 r. przyjął bierzmowanie z rąk bp. Nowowiejskiego, zaś 5 marca 1930 r. zapukał do furty klasztornej w Niepokalanowie, gdzie przyjął go o. Alfons Kolbe, rodzony brat św. Maksymiliana. W karcie danych personalnych zakonników przy br. Tymoteuszu odnotowano: trzy oddziały szkoły podstawowej oraz w rubryce „znane fachy i uzdolnienia”: rolnictwo, koszykarstwo, sanitariusz, ekspedytor pism (tę ostatnią umiejętność nabył już w klasztorze).
Szło za nim dziwne światło
– Brat Tymoteusz czasami odwiedzał rodziców – wspomina Maria Detnerska. Ktoś opowiadał, jak pewnego razu, gdy nasz franciszkanin szedł drogą do Zgliczyna, postępowało za nim jakieś dziwne światło, jakby zapowiadało, co się z nim stanie. Przywoził zawsze gazety i inne materiały na spotkania stowarzyszenia młodzieży katolickiej, które przed wojną działało w Zgliczynie – opowiada pani Maria. W jej domu jedyną pamiątką po br. Tymoteuszu jest obrazek św. Antoniego w niebieskiej obwolucie. Przecież blisko są Ratowo i Żuromin, i nie trudno sobie wyobrazić, że młody Stanisław, a później franciszkanin Tymoteusz, bywał w tych kościołach. Możemy go sobie wyobrazić, jak modli się przed obrazem świętego z Padwy czy w parafialnym kościele w Radzanowie, bo to była jego mała ojczyzna.
W teczce personalnej br. Trojanowskiego zachowała się przepustka, którą otrzymał na pobyt w rodzinnym domu, podpisana przez o. Maksymiliana Marię Kolbego z 1937 roku. „Po raz pierwszy poznałem br. Tymoteusza w roku 1933 w szpitalu klasztornym. Spełniał wtedy obowiązki infirmiarza” – pisał we wspomnieniach jego współbrat Ferdynand M. Kasz. „Był wzrostu średniego, twarz miał pociągłą, włosy czarne, oczy niebieskie. Łagodny i spokojny charakter cechował go w każdej okoliczności życia. Wszystkich przyciągał do siebie swoim dziecięcym usposobieniem i nie utracił go nawet w późniejszych latach i takim pozostał do końca życia. Nie umiał się gniewać. Nie wiedział, co to mieć do kogoś urazę. Jeśli ktoś był zdenerwowany, umiał go rozbroić małym uśmiechem albo wesołym żartem. Wyrobił w sobie w głębokim stopniu cnotę cierpliwości – tego uczył się wśród chorych braci” – takie jest świadectwo br. Ferdynanda spisane w 1945 roku.
Nasz brat pracował w klasztorze przede wszystkim w wysyłalni „Rycerza Niepokalanej”, a trzeba pamiętać, że wtedy nakład tego pisma wynosił 600–800 tys. egzemplarzy. Przez rok był nawet kierownikiem wysyłalni RN. Zaświadczano, że był on bardzo gorliwy, umiał zorganizować i równomiernie rozłożyć pracę między poszczególnych braci. Gdy powstał „Mały Dziennik”, również on odpowiadał za ekspedycję pisma. Gdy była nocna wysyłka albo opóźnienia, br. Tymoteusz nie dosypiał, ale nigdy nie skarżył się.
W 1935 r. złożył śluby wieczyste. Dwa lata przed wojną wyznaczono go na klasztornego magazyniera. Wtedy w Niepokalanowie było 750 braci i był ogólny magazyn, w którym bracia mogli otrzymać niezbędne przedmioty do codziennego użytku. W tym obowiązku ujawniła się jego odpowiedzialność za wspólne mienie oraz duch ubóstwa. Był wrogiem krytykowania współbraci, a zwłaszcza przełożonych. Był też furtianem – we wspomnieniu o nim podkreślono: „bardzo miłosiernym furtianem”. Pracował wreszcie wśród chorych braci w zakonnej infirmerii.
Według woli Bożej
W osobistych pismach br. Trojanowskiego zachowała się szczególna prośba o misje z 1937 roku: „Jeślibym się nadał, to jestem gotów na misje w każdym czasie i w każde miejsce do swobodnego rozporządzenia Woli Bożej”. Cieszył się zaufaniem o. Maksymiliana i był wpatrzony w jego duchowy wzór pełnienia woli Bożej i miłość do Niepokalanej. Tak pisał o sobie br. Tymoteusz: „Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, rodzice nauczyli mnie modlić się do Boga i Matki Najświętszej, i świętych Pańskich, i wpoili w me dziecinne serce miłość Boga i bliźniego, uczyli mnie kochać i szanować starszych”. Jak mówili świadkowie, nigdy nie opuścił modlitwy różańcowej.
W czasie II wojny nie opuścił Niepokalanowa. Dokładnie dwa miesiące po męczeńskiej śmierci o. Maksymiliana, 14 października 1941 r., Niemcy aresztowali siedmiu braci, wśród nich Tymoteusza Trojanowskiego. Przewieziono ich na Pawiak. Tam br. Tymoteusz modlił się na różańcu, a ulubionym miejscem tej modlitwy był kącik przy drzwiach. Gdy było sprzątanie celi, on pierwszy zabierał się do pracy: szorował podłogę, wycierał stoły, czyścił drzwi i okna. Wydaje się, że tę pobożność, pracowitość i poczucie obowiązku wyniósł ze swego rodzinnego domu.
8 stycznia 1942 r. wywieziono go do Auschwitz. Przydzielono mu numer 25431. Zmuszano go do transportowania materiałów budowlanych, kopania żwiru, przebierania zgniłej i zmarzniętej brukwi. W łachmanach, w 20-stopniowym mrozie, o głodzie... mężnie to wszystko znosił. Jednak miesiąc później przeziębił się i zapadł na zapalenie płuc. Nie wyszedł już żywy z rewiru. Zmarł 28 lutego 1942 roku. Tak pisał o nim br. Ferdynand Kasz: „Umierał br. Tymoteusz jak wielu innych więźniów, w strasznych warunkach, z dala od rodziny, klasztoru i braci. Był dzieckiem przez całe życie i umierał jak dziecko. Z pełną ufnością, że przenosi się tylko do lepszego życia, do swej Niebieskiej Matki, którą w życiu swym tak bardzo ukochał, dla której pracował i cierpiał”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).