Nie ma jeszcze piątej rano, gdy grupa mężczyzn stawia się w porcie. Kaptury chronią przed deszczem, ale wiatr i tak daje się we znaki. W świetle latarek modlą się psalmami.
Jubileusz Mężczyzn to impreza zdeterminowanych do działania. Przez trzy dni w Koszalinie i Darłówku mężczyźni modlili się i słuchali konferencji. – Sam nie wiem, dlaczego tu jestem. Mógłbym teraz spać, robić cokolwiek, ale przecież nie po ciemku, moknąc i marznąc, odmawiać psalmy! – Krzysztof kręci głową z niedowierzaniem. Ale i z szerokim uśmiechem. Do Darłówka przyjechał z Koszalina. – Mężczyźni potrzebują wyzwań, czegoś, co wyrwie ich z kapci, sprzed telewizorów. Takim wyzwaniem są też nasze męskie, wielokilometrowe Drogi Krzyżowe, promieniste zejście się do katedry na początek Adwentu czy męskie spotkania – wyjaśnia.
Słowo „wyzwanie” na jubileuszu odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Pobrzmiewa w nim jednak nie chęć zadośćuczynienia męskiemu ego, ale pragnienie zrobienia czegoś konkretnego. Dla siebie, dla swoich rodzin, dla innych mężczyzn. Właśnie po to podjęli się organizacji jubileuszowego świętowania. W tej intencji też w najmniejszym koszalińskim kościele trwa nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu. – Nie chcemy tracić z oczu Tego, który jest najważniejszy. To On pisze scenariusze także tego świętowania – mówi Marcin Piotrowski, lider wspólnoty Mężczyźni Pustelni.
O Bogu po męsku
Zaczęło się właśnie od franciszkańskiej pustelni na Świętej Górze Polanowskiej. To tu raz w miesiącu zjeżdżają się panowie, żeby wspólnie się modlić i rozmawiać o Panu Bogu bez wielkich słów i patosu. Po męsku. – Potrzebujemy w życiu jasnych, prostych komunikatów, nie pięknych słów. Na nich opierają się wszystkie nasze relacje, więc dlaczego miałoby być inaczej z Panem Bogiem? – pyta Marcin. Na początku było ich może ze trzydziestu. Teraz bywa, że i ponad sto chłopa tłoczy się w półmroku pustelni. To nieczęsty widok w kościołach. Zwykle panowie giną w tłumie kobiet, kryją się za filarami, pod chórem. Tu jedyną zaproszoną kobietą jest Matka Boża. – Mamy Kościół żeńskokatolicki, a nie rzymskokatolicki. Mężczyźni przestali być wojownikami, rozleniwili się. Zrzucają na barki kobiet sprawy rodzinne, wychowanie dzieci, więc dlaczego inaczej miałoby być w sprawach związanych z Panem Bogiem – kiwa głową o. Janusz Jędryszek, gospodarz Góry Polanowskiej.
Do pustelni zapraszają charyzmatycznych kaznodziejów i świeckich, nietuzinkowych gości, którzy opowiadają, jak Bóg działa w ich życiu. – Potrzebujemy konkretów, męskich przekazów i świadectw, bywa, że i mocnych słów, które postawią nas do pionu – mówi Marcin. Są w różnym wieku, jedni w parafiach formują się we wspólnotach, inni pierwszy raz po wielu latach trafiają do kościoła. Bywa, że na spotkanie jadą po 100 km. – Co się w nas zmienia dzięki tym spotkaniom? To wie najlepiej Pan Bóg i nasze żony – śmieją się najczęściej.
Jest nas dużo
Marcin nie ma wątpliwości, że męskie kolana trudniej się zginają. – Klękanie kojarzy się często mężczyznom z byciem mięczakiem. Długo trwa, zanim dojrzeją do tego, że to wszystko tak naprawdę spoczywa w rękach Boga, a nie ich – opowiada. Konieczność wzięcia się do roboty potwierdziły spotkania z mężczyznami z całej Polski, których też uwiera męski marazm w sprawach wiary. Panowie przekonali się, że jest ich wielu. Z tych ogólnopolskich kontaktów zrodziła się idea świętowania. Polska została podzielona na trzy regiony z ośrodkami w Krakowie, Warszawie i Koszalinie. Do tych miast postanowiono zwoływać innych na Jubileusz Mężczyzn – święty czas w Roku Miłosierdzia.
Nadmorska diecezja wystartowała jako pierwsza. Przez trzy dni w Koszalinie i Darłówku panowie modlili się, słuchali konferencji, ale i koncertów szantowych. Waldemar Szczuka z kolegami z Bractwa Świętego Pawła przyjechał z Trójmiasta. – Daliśmy się zepchnąć na margines, a teraz chcemy powrócić na właściwe sobie pozycje. Kobiety nas zawstydzają swoją odwagą. Nie możemy być niedzielnymi katolikami. Albo katolikami recenzentami, których aktywność ogranicza się do wytykania palcami tego, co jest nie tak. Łatwo powiedzieć, że ołtarz na Boże Ciało jest beznadziejny, ale jakoś niewielu panów garnie się do tego, by pójść i go zbudować. Zmieniamy też przekonanie panów, że mówienie o Jezusie, o tym, czego dokonuje w naszym życiu, jest niemęskie, obciachowe. Mówimy, że nie da się inaczej budować niż na Bogu – tłumaczy.
Miejsce w Kościele
– Nie chcę być grobem pobielanym. Widzę osoby, które na serio traktują wypowiadane słowa, że Kościół jest apostolski, idący w świat do ludzi. Nie chcemy tworzyć grupki zamkniętej na plebanii w piwnicy, która od 15 lat się spotyka, świetnie się ze sobą czuje, bardzo się lubi i nie nadeptuje nikomu na odciski, ale nie konfrontuje się ze światem, nie niesie słowa, nie robi nic z tego, do czego zostaliśmy powołani – mówi Robert Pronobis. Poranna modlitwa w porcie to jego pierwsza w życiu jutrznia. – 50 lat walczyłem z nurtem, który rzucał mnie po ścianach i po konarach, a i tak tonąłem. Teraz mu się poddaję, chociaż nie jest wygodnie – mówi. – Próbowałem wszystkich dróg, żeby sobie przydać męskości. Dużo rzeczy, którymi jestem przerażony. Pan Bóg to była ostatnia deska ratunku. Jedyna i prawdziwa – przyznaje były członek gangu motocyklowego. Kiedy koło niego w bezsensownej strzelaninie zginął człowiek, powiedział: dość. – Miałem to szczęście, że nigdy w sobie nie zabiłem świadomości istnienia Boga. Na kolanach doczołgałem się do konfesjonału, szukając ratunku. Tak byłem upodlony. Nie tylko duchowo umierałem. Potworna nerwica, permanentne poczucie strachu: że wyjdą na jaw kłamstwa, że się wydadzą ciemne interesy, że ktoś przyjedzie w innej kamizelce niż moja i mnie zabije – opowiada. Na Górze Polanowskiej mężczyźni modlili się nad nim, żeby miał siłę zerwać z dawnym życiem. – Nie usłyszałem: „OK, jedź, załatw sprawę, a jak będzie po wszystkim, to możesz wrócić”, ale dostałem potężną dawkę modlitewnego wsparcia. Nigdy wcześniej nikt się za mnie nie modlił – mówi Robert.
Byle nie letnia
Na Mszy św. w Koszalinie inaugurującej jubileusz trudno było mówić o tłumach. Więcej mężczyzn przyjechało do Darłówka, ale dla organizatorów to i tak było rozczarowanie. – Organizująca się w diecezji męska wspólnota to inicjatywa, która daje dużo nadziei. Rodzi się powoli, ale nie chodzi o to, by szybko stali się tłumem – uspokaja bp Edward Dajczak. – Lepiej, by stali się silną, radykalną grupą. Radykalną w sensie ewangelicznym, przeżywającą Ewangelię po męsku, na serio, twardo. Wtedy każdy, kto do niej dołączy, wejdzie do grupy, która będzie w stanie postawić go na nogi. A jeśli miałby to być tłum niezdecydowanych, to jedyne, co osiągną, to letnia woda. Bycie letnim nigdzie się nie sprawdza, a dla mężczyzn to już w ogóle żadna propozycja. Jeśli dzisiaj, w tym rozmytym świecie, ma się dokonać coś dobrego, to potrzeba właśnie konkretnych mężczyzn – dodaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.