Papuas z Palowic

Ten biały w środku to ksiądz ze Śląska. Ma pióropusz papuaskiego wojownika i jest pomalowany w barwy szczepu Masumawe, który... przyznał mu obywatelstwo.

Reklama

Jakżeś się ostał?

Dzisiaj ks. Bogdan odwiedza w czasie urlopu tych swoich kumpli. Jeden z nich powiedział mu: „Chłopie, jakżeś ty się ostał? Ciebie to chyba Pan Bóg wyciągnął za uszy”. A później wyjaśnił: „Połowa z naszej bandy już nie żyje. Jednego prąd poraził, jak wodę na żyletkach gotował. Drugi się powiesił w więzieniu. Trzeci dawno nie żyje. Ten? Na bruku. Tamten? Już nie kuma”. Okazało się, że z ich dawnej, sportowej paczki tylko kilku nie zniszczyło sobie życia i funkcjonuje normalnie. Większość przegrała z alkoholem. Dlaczego Bogdana to ominęło? – Myślę teraz, że Pan Bóg mnie otoczył takim inkubatorem, bo ja w niedzielę zawsze byłem w kościele. Tylko tyle. Z nich nikt nie chodził. A chodziłem, bo może trochę mamy się bałem... – zauważa. – Wiem, że powinienem w kościele Pana Boga chwalić, a nie mamy się bać, ale tak było... Jak wracałem do Palowic, mama zawsze pytała: „Byłeś w kościele?”. Ja na to: „Byłem”. Bo ja mamy nigdy nie oszukałem – podkreśla.

Wspomina, że do kościoła chodził raczej tak, żeby koledzy nie widzieli. Zresztą oni, skacowani, długo spali. – Ale jeden mnie wyczuł: „Co ty wstajesz tak szybko?”. Ja: „Mam taki rozruch z rana. Całościowy...”. Był tego ciekawy. Mówię: „To skocz ze mną, to trwa 45 minut”. On: „Dobra!”. Po pewnym czasie mu powiedziałem: „Słuchaj, idę na Mszę. Chciałeś skoczyć. Wcale nie musisz. Mówię ci tylko, jaki mam rozruch”. No i ten kolega też ze mną potem chodził na Msze. Jego matka mu nawet powtarzała: „Trzymej sie tego synka, bo on do kościoła chodzi” – mówi ze śmiechem. – Tyle że kiedy odszedłem z klubu, u kolegi to się trochę posypało. Mamy dobry kontakt. Trzy lata temu mi powiedział: „Słuchaj, chodzę do kościoła. Bez tego ani rusz”. Ja na to: „Myślałem, że chodziłeś?”. A on: „Nie, dawniej to nie zawsze byłem w stanie”.

Fajna akcja

W gliwickiej parafii, prowadzonej przez misjonarzy Świętej Rodziny, Bogdan był chyba jedynym młodym na niedzielnych Mszach. Kiedy raz wychodził na zewnątrz z tłumem starszych pań, podszedł do niego ksiądz z zaproszeniem na kościelny obóz dla maturzystów. Bogdan wykręcał się, że za dwa tygodnie ma zgrupowanie. – Ale to tylko tydzień trwa – nie ustępował kapłan. Bogdan pomyślał, że zanudzi się w Gliwicach, więc pojechał. – To było w Bąblinie w Wielkopolsce, wsi mniejszej od moich Palowic. I okazało się, że to fajna akcja była. Wieczorki były robione z humorem. Graliśmy w piłkę, najwięcej bramek im nastrzelałem – wspomina.

Spotkał tam kleryka Mariana Machinka, sąsiada z Orzesza. Pogadali serdecznie. Bogdan rzucił: „Fajnie tu macie, ale ja mam co innego do roboty. Idę na AWF”. Na koniec jeden ksiądz przyniósł dla chętnych podania o przyjęcie do zgromadzenia. – A był tam taki chłopak z Wisły, straszny numerant. I on rzucił hasło, żebyśmy wszyscy wypełnili te podania, a potem nikt nie przyjedzie. Wypisaliśmy na parapecie. Tyle że później do domu przyszedł list, że zostałem przyjęty do postulatu! – śmieje się ksiądz. Myślał wtedy, że fajnie było pograć z klerykami w nogę, ale żeby pięć razy dziennie być w kościele, to nie dla niego... A jednak, z ciekawości, pojechał znowu zobaczyć. – Okazało się, że tam było wszystko poustawiane jak na obozie sportowym, tylko zamiast siłowni była modlitwa... I to mi spasowało – wspomina. Został więc na stałe.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama