Młodość to stan ducha

„Były zauroczenia, potańcówki…” czyli jak będąc młodym, nie zostać starym ramolem. Z Ojcem Leonem Knabitem OSB rozmawia Jacek Zelek.

Reklama

Bardzo ciekawi mnie Ojca młodość. Cofnijmy się do czasów komunistycznych, bo tak akurat wypadał czas Ojca dojrzewania. Jak to wyglądało w tamtych czasach? Z czym ówczesna młodzież zmagała się na co dzień?

To był rok ’48. Matura. Szkoła jak każda inna. Każdy miał swoje plany. U mnie moje perspektywy bardzo szybko się skonkretyzowały, już w 1947 r. wiedziałem, że pójdę do seminarium duchownego. I wszystko to, co działo się później, było podporządkowane temu zamiarowi. Ale to nie przeszkadzało młodzieńczej twórczości, nauka była priorytetem. Nieustannie parłem naprzód, poszerzając wiedzę, poznając historię Kościoła, przedzierając się przez zawiłości dogmatyczne, i tym podobne.

Ogólnie rzecz biorąc, paradoksalnie, wśród nas, młodzieży siedleckiej, nie czuło się tej presji władzy komunistycznej. Były tzw. potańcówki, zwane prywatkami (śmiech). Pojawiały się również sympatie międzyludzkie. Była też praca, która – niestety, a może na szczęście, bo jednak była – była sterowana przez władze. Wielu moich kolegów i koleżanek poszło na studia. Ja również miałem opcję alternatywną, gdyby plan z seminarium nie wypalił. Interesowałem się takim kierunkiem jak planowanie i statystyka, W głowie miałem więc chęć studiów na SGPiS, dobrej wówczas szkole wyższej. Myślałem i o dyplomacji.

W tamtych czasach mniej zaznaczał się ten podział starzy–młodzi. Rodzina była na pierwszym miejscu, więzi tworzyły klimat dialogu, a język też był inny.

Czyli nie było konfliktu pokoleń?

Pamiętajmy to były czasy okupacji. Wiadomo, zawsze na dnie były pewne rozbieżności, odmienność spojrzenia na pewne sprawy – to jasne. Wydaje mi się, że ten wspólny los nas wszystkich, ciężkie czasy okupacji, sprawił, iż nawet głębokie różnice nie były odczuwalne aż tak bardzo. Jeżeli ma się dookoła siebie wiele życzliwości, wtedy nie doświadcza się dopiekania sobie nawzajem, jakichś złośliwości. Nie było wtedy miejsca na jakąkolwiek agresję. Wróg był jeden. Zaczęło się powoli zmieniać od czasów Polski Ludowej.

Dzisiaj wielu młodych nie lubi starości: Jesteś stary, brzydki i nam się nie podobasz. To jest taka skrajność, ale ci młodzi zapominają, że za parę lat będą tacy sami.

Jeżeli pojawiają się takie postawy, to z jakiegoś powodu…

Nieraz dochodzi do nadużywania powagi i autorytetu starości, gdy skostniały staruszek stawia weto dla samego weta. Przepraszam bardzo, ale tak nie może być. Wtedy trzeba to powiedzieć jasno, kierując się miłością.

Innym aspektem tego konfliktu jest problem języka i tym samym dialogu.

Ja z tym nie mam problemu. Ale niestety wielu, wielu ludziom jest ciężko nawiązać kontakt z młodym pokoleniem. Język jest zupełnie inny: „o co chodzi?”, „spoko, spoko”, i dziadek faktycznie nie wie, o co chodzi (śmiech).

Zupełnie nie rozumiem uporu niektórych starszych osób, niechętnych zdobyczom techniki XXI wieku. Ojciec jest żywym przykładem na to, że w wieku ponad 80 lat można blogować, publikować artykuły w Internecie, prowadzić aktywne działania w mediach społecznościowych… Czyli: da się.

To jest właśnie tak zwany stary konserwatyzm w rzeczach nieistotnych.

Powinno tak być, jak to napisał św. Benedykt w Regule: „starszych szanować, młodszych miłować”.

Szacunek jest odmianą miłości. W starożytności, jeszcze w tej niezepsutej, starsi byli szanowani, podobnie i w Starym Testamencie. Zasadniczo starość to doświadczenie i mądrość. Ale człowiek jest człowiekiem i może przyjść skleroza, a z drugiej strony stagnacja pewnych poglądów tworzy, nazwijmy to, starość muzealną (śmiech).

Wydaje mi się, że konflikt pokoleń powstaje jako efekt złego pojmowania swej funkcji przez osoby starsze. Zamiast postawy mędrca, młody człowiek napotyka postawę wyższości.

Wyższości i, powiem więcej, pewnej apodyktyczności. Młodzi skądś biorą przykład, przecież nie od przedszkolaków…

Raczej nie.

Trzeba wziąć pod uwagę pewną przekorę młodych ludzi. Dlatego też trzeba się liczyć z takimi zjawiskami typowo psychologicznymi, jakim jest duch przekory, aby tylko zrobić na odwrót, na złość.

Wrócę jeszcze do czasów, kiedy Ojciec był młodzieńcem. Interesuje mnie to, jak wtedy bawiliście się, w czym przejawiało się młodzieńcze szaleństwo?

Na ogół skupiało się na różnych zabawach – potańcówkach, gdzie się tylko dało. Awantur raczej nie było, no może z wyjątkiem wiejskich zabaw, gdzie zazwyczaj dochodziło do bójek miejscowych „watażków” (śmiech).

Szkolne zabawy były bardzo fajne. W naszej szkole organizowano takie co miesiąc, tańczyliśmy wtedy przy patefonie. Były rozmaite tanga, fokstroty, polskie tańce, i tak dalej.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama