Fragment książki ks. Marka Starowieyskiego "Sobory niepodzielonego Kościoła".
1.
Na maj 381 roku cesarz Teodozjusz zwołał do Konstantynopola synod biskupów Wschodu. Niewiele o nim wiemy. Nie rozpisują się o nim historycy Kościoła, nie wspomina o nim św. Hieronim, który w tym czasie bawił w Konstantynopolu. Nie zachowały się nawet akta synodu, mamy nawet kłopot z ustaleniem liczby kanonów dyscyplinarnych na nim ustanowionych. Nie zwrócili nań uwagi pisarze kościelni IV wieku ani Ojcowie Soboru Efeskiego w roku 431. A jednak ten zapomniany synod od roku 451 — to znaczy od definicji Soboru Chalcedońskiego — zaczyna być zaliczany do liczby czterech wielkich soborów powszechnych, a jego wyznanie wiary zostaje wprowadzone do liturgii w V wieku, na Wschodzie, jak i na Zachodzie; na Zachodzie zostanie włączona do niego w VI wieku formuła Filioque.
Jak to się stało, że ten synod partykularny zrobił tak wielką karierę? Skąd ta nobilitacja, jedyna w swoim rodzaju w dziejach Kościoła? I w końcu pytanie ogólniejsze i zda się bardzo proste: jak to się dzieje, że zebranie biskupów staje się soborem?
2.
O kryzysie ariańskim mówiliśmy w poprzednim rozdziale. W latach sześćdziesiątych czwartego stulecia następuje przełom w sporach ariańskich. Święty Atanazy, powróciwszy ze swego kolejnego wygnania, zgromadził wokół siebie w Aleksandrii na tak zwanym Synodzie Wyznawców w 362 roku grupę wiernych biskupów w celu naradzenia się nad sytuacją. Było już wtedy wiadomo, że sprawa ortodoksji jest wygrana, co nie znaczyło bynajmniej, że pełne zwycięstwo jest bliskie, a walka skończona.
Gdy w 373 roku umiera św. Atanazy, w szranki wchodzi nowe pokolenie obrońców dogmatu Nicei działających pod koniec IV wieku i na początku V, a więc: trzech wielkich Ojców z Kapadocji —świetny organizator i wielki teolog Bazyli, biskup Cezarei Kapadockiej, jego brat, Grzegorz z Nyssy — genialny teolog, oraz Grzegorz z Nazjanzu, teolog i poeta, oraz inni: Dydym, niewidomy katecheta z Aleksandrii, Amfiloch z Ikonium, kuzyn Bazylego, wielki nauczyciel antiocheński Diodor z Tarsu, Epifaniusz, biskup Salaminy na Cyprze, oraz Cyryl, biskup w Jerozolimie — niektórzy z nich wprawdzie mniej znani, ale wszyscy to wybitni teologowie; na Zachodzie działał natomiast św. Ambroży, biskup Mediolanu. Rzadko kiedy w dziejach kultury europejskiej znalazła się grupa tak wybitnych ludzi żyjących w jednym czasie.
Sytuacja jednak, w której przyszło im żyć i działać, nie była bynajmniej zachęcająca. Na Wschodzie trwało prześladowanie ariańskie, prowadzone wyjątkowo brutalnie przez cesarza Walensa. Srożył się terror i intryga — po dwóch lub trzech biskupów zwalczało się w poszczególnych miastach; w Antiochii na przykład istniały trzy grupy chrześcijan, z których każda miała swego biskupa zwalczającego pozostałych. Gminy były rozbite, wierni zastraszeni szykanami, poganie kpili z chrześcijan w żywe oczy, a karierowicze świeccy i duchowni znajdowali duże pole do popisu. W tym powszechnym chaosie Wschód szukał pomocy Zachodu. Pisał Bazyli do biskupów w Italii i Galii:
„Osaczyło nas prześladowanie, bracia czcigodni, prześladowanie ze wszystkich najsroższe. Wypędza się bowiem pasterzy, aby rozproszyć owczarnię... żaden złoczyńca bez udowodnienia mu winy karze nie podlega, biskupów natomiast skazuje się na katusze na podstawie samego tylko donosu, i to bez przedstawienia jakichkolwiek dowodów oskarżenia. Są tacy, którzy nawet swych oskarżycieli nie znają ani trybunału na oczy nie widzieli, ani nie padli nawet ofiarą donosu, a którzy mimo to siłą wyprowadzeni późną nocą zesłani zostają na wygnanie i narażeni na śmierć wobec okrutnych warunków pustkowia”.
Podobna jeremiada ciągnie się przez cały list. W innym liście skierowanym do biskupów Zachodu Bazyli rozpaczliwie błaga o pomoc:
„Wzywamy was przeto, iżbyście teraz przynajmniej wyciągnęli pomocną rękę ku powalonym Kościołom Wschodu... Wy przeto, umiłowani i utęsknieni przez nas bracia, stańcie się lekarzami okaleczanych, a nauczycielami tych, którzy ostali się przy zdrowiu: leczcie to, co schorzałe, a to, co zdrowe, pobudźcie do życia po Bożemu”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).