O „świętych” pielgrzymach i tęsknocie za „średniowiecznym” wędrowaniem z Edytą Pilską, astronomem, organistką i skrzypaczką, która w święto Matki Bożej Fatimskiej wyruszyła z Porto do Santiago de Compostela, rozmawia Łukasz Sianożęcki.
Łukasz Sianożęcki: Kiedy pojawiła się u Pani myśl, żeby wyruszyć śladami św. Jakuba Apostoła?
Edyta Pilska: Chodziło mi to po głowie już od jakiegoś czasu. Czasem myślałam, że może z uwagi na mój wiek jest już za późno, by wyruszyć w tak ciężką drogę. Ale w styczniu tego roku wszystko ułożyło się po mojej myśli, również finansowo (bo taka pielgrzymka to jednak spory wydatek) i już w maju postawiłam pierwszy krok na portugalskiej części szlaku jakubowego. Starałam się przygotować jak najlepiej. Czytałam przewodniki, fora internetowe i strony poświęcone Camino. Wydawało mi się, że wiem już wszystko. Jednak już samo maszerowanie przekonało mnie, że jest inaczej...
Co Panią szczególnie zaskoczyło?
Przede wszystkim to, że droga się zmienia. Powstają bowiem na niej cały czas nowe obiekty, np. albergue (domy pielgrzyma – red.), których w moim przewodniku, liczącym sobie pięć lat, nie było. Mocno zweryfikował się także mój pogląd na sposób pielgrzymowania. Przewodniki bowiem przedstawiają mnóstwo obiektów wartych obejrzenia i jeszcze przed wylotem do Portugalii planowałam, że zobaczę większość z nich. Tymczasem okazało się, że po dotarciu na miejsce noclegowe pierwsze, o czym człowiek marzy, to obmyć i opatrzyć stopy, a potem jak najszybciej zasnąć. Nieco inaczej wyglądało to w Barcelos, kiedy pod koniec marszu wyjątkowo miałam jeszcze sporo sił. Poszłam wówczas do miejscowego kościoła i Pan Bóg nagrodził mnie Mszą świętą. To było jedno z piękniejszych przeżyć na mojej drodze, ponieważ większość kościołów jest tam zamkniętych, więc trafienie na Eucharystię można nazwać cudem.
Rzeczywiste przeżycia przerosły wcześniejsze oczekiwania...
Osobiście moim pragnieniem było być takim pielgrzymem, jak to miało miejsce w czasach pierwszych wypraw do grobu apostoła. Marzyłam, że będzie to taka średniowieczna droga, poprzez lasy, nieutwardzone drogi i z dużą ilością kontemplowania przyrody. Niestety, to się nie potwierdziło. Moje rozczarowanie było ogromne, kiedy spora część trasy wiodła pomiędzy zindustrializowanymi dzielnicami, po asfaltowych ulicach, po których pędziły tiry. Chciałam być też zdana całkowicie na Opatrzność. Dlatego planowałam wziąć ze sobą namiot, aby móc nocować tam, gdzie już nogi odmówią posłuszeństwa i powiedzą: koniec marszu na dziś. W związku z tym jednak, że wszystkie poradniki jasno wyjaśniają, że twój bagaż nie powinien przekraczać 10 proc. wagi twojego ciała, musiałam zrezygnować z tego pomysłu. Ponadto okazało się, że zabrałam też mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Trzy lub czterokrotnie zostawiałam je w albergue. Istnieje bowiem taki zwyczaj: „Nie potrzebujesz – zostawiasz. Może skorzysta ktoś inny”. Tak więc okazuje się, że wiele z tego, co przeczytaliśmy przed wyprawą, nie jest aż tak ważne, jak nasze własne doświadczenie, którego nabywamy z każdym krokiem.
Obok trudów pojawiały się także pewnie i miłe momenty?
To, co było szczególnie przyjemne, to fakt, że w tamtych stronach ze względu na wielowiekową tradycję uważa się, że pielgrzym to ktoś „święty”. Ja to odczułam przynajmniej w kilku miejscach. Pamiętam, kiedy doszłam do jednego z albergue na nocleg, a przed moimi oczami pojawił się wielki napis: „brak miejsc”. Nie miałam kompletnie pomysłu, co zrobić, ale wtedy znikąd podjechał samochód, z którego wychyliła się kobieta i zapytała, czy jestem pielgrzymem, na którego czekają. Wyjaśniłam, że jestem kim innym, ale mimo to oni zaprosili mnie do swojego pięknego domu, który nazywał się Casa de Fernandes. Podali mi kolację i przygotowali miejsce do spania. Później tego wieczoru pani Fernanda przyszła do mnie i poprosiła o błogosławieństwo. Poczułam się jak nigdy wcześniej. Pomodliłyśmy się wspólnie, dałam jej obrazek Jezusa Miłosiernego i serdecznie się przytuliłyśmy. To było naprawdę wzruszające przeżycie. Na myśl o tym mam teraz łzy w oczach.
Czy planuje Pani jeszcze wrócić na szlaki na południu Europy?
Ludzie, którzy byli już kilkakrotnie na Camino, mówią, że tak naprawdę idzie się dopiero po drugim tygodniu. U mnie to pragnienie dalszego marszu narodziło się już tak po szóstym dniu. Wstawałam rano i nie wyobrażałam sobie, że mogłabym nie ruszyć w trasę. Chciałabym, oczywiście, jednak wrócić na Camino. Myślę o którymś szlaku hiszpańskim. W związku z tym moim pragnieniem „średniowiecznego” pielgrzymowania być może zdecyduję się na szlak „primitivo”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.