Kiedy umierał, w świadomości wielu był hochsztaplerem, oszustem, żerującym na naiwności swych parafian. Przez lata o nim milczano. Dzisiaj, 65 lat po męczeńskiej śmierci, ks. Josef Toufar wraca do swej parafii w Číhošti.
Jego uroczysty pogrzeb z udziałem m.in. ordynariusza diecezji Hradec Králové, do której należy Číhošt, oraz metropolity praskiego kard. Dominika Duki i przedstawicieli władz państwowych, stanie się wydarzeniem dla całego kraju. A przecież przez wiele lat nie wiedziano nawet, gdzie spoczywają jego doczesne szczątki.
– Pierwsza upomniała się o niego bratanica Maria Pospíšilova, która jeszcze w czasach komunistycznych ustaliła, że został pochowany na praskim cmentarzu w Ďáblicich – wspomina Miloš Doležal, pisarz, poeta i dziennikarz, który 20 lat poświęcił na dokumentowanie życia ks. Toufara. – Próbowała doprowadzić do ekshumacji, ale wtedy to się nie udało. Dzisiaj wreszcie ksiądz męczennik zostanie pochowany w swojej parafii, jak sobie życzył. Zakończy się w ten sposób dla niego długa podróż, którą zaczął w styczniu 1950 r. – dodaje Doležal.
Znak krzyża
Dramat ks. Toufara rozegrał się w czasie szczególnym. Był grudzień 1949 r. Komuniści od ponad roku mieli pełną władzę w kraju i właśnie przystąpili do generalnej rozprawy z Kościołem. W więzieniach siedzieli już biskupi ze Słowacji, zaczęły się także masowe aresztowania w Czechach. Ks. Toufar miał wówczas 47 lat. Rok wcześniej został mianowany proboszczem w Číhošti, niewielkiej miejscowości na pograniczu Czech i Moraw, w parafii pw. Wniebowzięcia NMP. 11 grudnia 1949 r., w trzecią niedzielę Adwentu, jak zwykle odprawiał poranną Mszę świętą. W kazaniu mówił o obecności Boga w ludzkim życiu. Kiedy powiedział: „Tutaj, w tabernakulum, jest nasz Zbawiciel”, zgromadzeni w świątyni dostrzegli, że drewniany krzyż stojący na ołtarzu wyraźnie się pochylił, jakby potwierdzając słowa kapłana.
Ksiądz tego nie zauważył. Po Mszy św. przyszli jednak do niego parafianie, opowiadając o niezwykłym wydarzeniu. Początkowo nie przywiązywał wagi do tych opowieści. Ponieważ jednak zgłaszali się kolejni świadkowie, którzy, choć stali w różnych miejscach świątyni, widzieli dokładnie to samo, zaczął spisywać ich relacje. Wiadomości o poruszającym się krzyżu szybko rozeszły się po Czechach i Morawach. Do Číhošti zaczęli przyjeżdżać wierni z całego kraju, pojawił się także watykański dyplomata ks. Ottavio de Liva z nuncjatury w Pradze.
„Cudem w Číhošti”, jak nazywano tamte wydarzenia, szybko zainteresowały się władze. Miejscowy funkcjonariusz bezpieki Antonín Goldbricht po przesłuchaniu świadków napisał krótki meldunek bez alarmowania kogokolwiek. Wydawało się, że sprawa na tym się zakończy. Stało się inaczej za sprawą jednego człowieka – szefa partii i państwa, twardogłowego stalinowca Klementa Gottwalda. Wydarzenia w Číhošti postanowił wykorzystać do generalnej rozprawy z Kościołem. Już w styczniu 1950 r. o proboszczu z prowincji debatowało samo Biuro Polityczne Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Zdecydowano wszcząć śledztwo w sprawie „cudu” i nadać mu priorytet państwowy. Osobiście nadzorował je minister sprawiedliwości, odpowiedzialny także za walkę z Kościołem, a prywatnie zięć Gottwalda – Alexej Čepička.
Męka ks. Josefa
28 stycznia 1950 r. przed probostwo w Číhošti zajechali funkcjonariusze ze specjalnej jednostki 701 A. Księdza porwano i osadzono w więzieniu Valdice koło Jiczyna. Tam przez miesiąc był niezwykle brutalnie przesłuchiwany. Ekipą śledczą kierował porucznik Ladislav Mácha, komunista z przedwojennym stażem, a na dodatek sadysta, który za znęcenie się nad więźniami w latach 60. został wydalony ze służby. Od swego przełożonego, późniejszego szefa czechosłowackiej bezpieki Osvalda Závodskego otrzymał na piśmie rozkaz: „Wyciągnąć z oskarżonego zeznania za każdą cenę”. Księdza katował codziennie, aż do utraty przez niego przytomności.
22 lutego 1950 r. osiągnął cel. Ciężko pobitego, z licznymi obrażeniami wewnętrznymi kapłana zmusił do podpisana zeznania, w którym przyznał się, że rzekomo molestował nieletnich chłopców oraz że za pomocą urządzeń zainstalowanych za ołtarzem poruszał krzyżem. To był element szerszego planu. Nie chodziło tylko o to, aby księdza złamać, ale dokonać na nim medialnego mordu.
Prosto z więzienia księdza przewieziono do kościoła, aby tam odegrał inscenizację „cudu”. Miało to być sfilmowane. 23 lutego Toufara przywieziono do Číhošti, ale był tak straszliwie zmaltretowany, że nie zdołał się utrzymać na nogach przy ołtarzu. Film jednak powstał. Nosił tytuł „Biada temu, od którego przychodzi zgorszenie”. Był pokazywany w Czechosłowacji jako dowód na to, jak niegodziwi są księża oraz Watykan. W roli kapłana wystąpił pracownik prokuratury generalnej dr Čížek. Filmowano go w taki sposób, aby nie pokazywać jego twarzy.
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.