O tym, co czuje dziennikarz stojący przed legendarnym Graalem i tuniką, w której chodził Pocący się krwią, z Grzegorzem Górnym rozmawia Marcin Jakimowicz .
Marcin Jakimowicz: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”? Znasz ten cytat?
Grzegorz Górny: Jasne...
Przez lata sporo widziałeś, stałeś się kronikarzem opisującym materialne ślady, które zostawił tu, na ziemi, Najwyższy.
Rzeczywiście sporo widziałem. Od kilku ładnych lat jeżdżę po świecie z Januszem Rosikoniem w poszukiwaniu fenomenów sytuujących się na styku wiary i nauki, które stanowią zagadkę dla uczonych. Zawsze interesowały mnie sprawy z pogranicza religii i nauki, wiary i rozumu, transcendencji i doczesności. Fascynuje mnie to, jak wieczność wkracza w nasz świat. Są takie wydarzenia, zwłaszcza związane z życiem Jezusa, które pozwalają dostrzec to w soczewce…
Nie boisz się wyrokować: poszukiwany na całym świecie legendarny Graal stoi sobie spokojnie w gablocie w katedrze w Walencji?
To nie jest moje widzimisię, tylko wynik żmudnego dziennikarskiego dochodzenia i wielu, wielu rozmów z naukowcami badającymi ten kielich przez lata. Zawsze na pierwszym miejscu stawiam mądrość, rozeznanie empiryczne, rozumowe, ciąg przyczynowo-skutkowy. Zazwyczaj jednak obserwuję, że naukowcy dochodzą do ściany: wiedzą, że nie mogą pójść dalej, rozum poznaje swoje granice. I wówczas otwiera się miejsce na wymiar tajemnicy.
Niewierzącego nie przekona, że to ten Kielich, samo to, że Jan Paweł II użył go 8 listopada 1982 roku podczas Mszy świętej, a wcześniej odruchowo go ucałował.
Tyle że ten niewierzący będzie musiał zmierzyć się z badaniami historyków, archeologów, liturgistów czy historyków sztuki. A to na ich badaniach opieram swój sąd.
Czy stanąłeś kiedyś absolutnie bezradny wobec tajemnicy, której dotykasz?
Tak. Pamiętam zwłaszcza jeden mocny moment. W bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie greccy mnisi prawosławni wpuścili nas pod posadzkę świątyni. Wszystko, co na niej dobudowano, jest oczywiście późniejsze. Ja dotykałem skał Golgoty, kamieni, na które kapała krew Jezusa. Ponieważ był to teren kamieniołomu, widać ślady opuszczonych sztolni, korytarzy.
To oświetlone miejsce?
Tak zamontowano oświetlenie. To przestrzeń niedostępna dla turystów. Dotykałem skały, na której umierał Jezus. To było wielkie wewnętrzne przeżycie. Nie da się tego uczynić bez wzruszenia. Wrażenia, o które pytasz, podzieliłbym na dwie grupy; zmysłowo-organoleptyczne i intelektualno-duchowe. W Argenteuil spotykałem się z naukowcami, którzy badali tunikę Jezusa, zwłaszcza z Gérardem Lucotte. To on odkrył na tunice czerwone krwinki, erytrocyty połączone strukturalnie z kryształkami mocznika, które świadczyły o jednym: właściciel tej tuniki pocił się krwią. Zapadł na hematohydrozję – niezwykle rzadką chorobę, dotykającą tych, którzy wiedzą, że czeka ich rychła śmierć. Pocą się krwią. Oglądałem tę tunikę i zadawałem sobie mnóstwo pytań: Jezus był i człowiekiem, i Bogiem. Miał wszechwiedzę, świadomość tego, co Go spotka. Mógł przecież sobie niektórych rzeczy oszczędzić, przejść przez doświadczenie Ogrójca zdecydowanie łagodniej. Hematohydrozja wskazuje na traumatyczne przeżycie, które czekało Skazańca. To choroba pogranicza, życia i śmierci. Człowiek wie, że nie ominie go męka i wówczas ogarnia go strach. Potworny, paraliżujący, biologiczny, sięgający trzewi, wręcz zwierzęcy lęk przejawiający się na poziomie komórkowym, wywołujący wstrząs histaminowy, czyli efekt pocenia się krwią. Jezus dotarł do sytuacji granicznej. Do ściany. Do sytuacji, którą Anglosasi nazywają „borderline”. Nie oszczędził sobie niczego. Czytałem później werdykty chirurgów francuskich badających Całun Turyński. Stwierdzili jasno: skazaniec nie miał prawa tyle żyć. Męka Jezusa trwała około 17 godzin. Po wyroku u człowieka, który wie, że nic nie jest w stanie go uratować, następuje kryzys wolicjonalny; kompletne załamanie woli. Taki człowiek nie myśli wówczas o tym, by jak najdłużej żyć, ale by jak najszybciej się to wszystko skończyło.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.