Kiedy życie stało się nie do wytrzymania, znalazła drogę wyjścia. To było jednak tylko złudzenie.
Jej śpiew, mocny i pewny, rozbrzmiewa szczególnie donośnie podczas porannych Mszy, gdy w kościele jest zaledwie kilka osób. Wtedy ogromne wnętrze bielawskiej świątyni wypełnia się czystym uwielbieniem. Maria śpiewa z pasją.
Miara się przebrała
Tego dnia, gdy do jej drzwi zapukali niespodziewani goście, nie chciała nikogo widzieć. Miała wszystkiego dosyć. Biła się z myślami o sens swojego życia, takiego życia: ona – mężatka z dwójką dzieci, kobieta walcząca z pijaństwem swego męża, uginająca się pod ciężarem trudnej sytuacji finansowej, obarczona obowiązkiem utrzymania domu i wychowania dzieci. Otworzyła z ciekawości. Zaczęli mówić prosto do jej serca.
Byli grzeczni, uprzejmi, gotowi do pomocy. Cytowali Biblię – to jej najbardziej zaimponowało. „Bóg się nade mną zmiłował” – pomyślała. Wyciągnął dłoń. Chwyciła ją mocno. Zaprowadził ją do Świadków Jehowy, do Sali Królestwa. Wreszcie poznała prawdę i spotkała ludzi żyjących zgodnie z wolą Boga. Szybko poczuła się doskonale wśród sprawiedliwych i bogobojnych braci i sióstr. Pozbyła się wszystkich grzesznych bałwanów: świętych obrazów, figurek, krzyża. Przestała chodzić do kościoła. Tego jednak było już za wiele, nawet dla jej niewierzącego męża. „Nie będziesz mi wstydu robiła, nie będziesz się z sekciarzami zadawała!” – wrzeszczał i żądał wystąpienia ze zboru. Życie stawało się coraz bardziej nieznośne. Mąż nie tylko miał jeszcze jeden powód do awantur, przestał nawet dawać pieniądze na dom. „Niech cię bracia utrzymują” – kpił. Ci rzeczywiście przychodzili z pomocą, ale do czasu, gdy mieli pewność, że Maria jest już całkowicie po ich stronie. Że jest naprawdę ich siostrą. Wtedy dyskretnie wycofali się ze wsparcia. Zaczęli podsuwać inne rozwiązania: zostaw go, po co się masz z nim męczyć, daj sobie spokój, zażądaj eksmisji. To nie było dobre. W sercu pojawił się niepokój.
Tymczasem zaczęła głosić naukę świadków. Wędrując od domu do domu, coraz trudniej znosiła wizyty u katolików. Była bardzo rozproszona i zakłopotana – szczególnie wobec wizerunku krzyża. Szukała go, podświadomie rozglądając się po ścianach. Gdy trafiała na Ukrzyżowanego, od razu pytała: „Czy Ty mnie jeszcze kochasz?”.
Droga wyjścia
– Nikogo nie mam na sumieniu – mówi dzisiaj Maria Grabowska. – Na szczęście nikogo nie udało mi się wciągnąć do Świadków – cieszy się i opowiada o dniach, gdy zaczęła otwierać oczy i widzieć rzeczy takimi, jakimi są, a nie jakimi chciała, żeby były. – Po spotkaniu formacyjnym w Sali Królestwa świadkowie zaczynali opowiadać o tym, co widzieli u katolików, którzy wpuścili ich do domów: o nieporządku, o brudzie, o „bałwanach” wiszących na ścianach i poustawianych w każdym kącie – wspomina. – Docierało do mnie, że przecież z taką pogardą traktują tych, których kocham. Po dwóch latach gorliwego zaangażowania w poznawanie nauki Świadków i głoszenia jej poznałam ich. Okazali się takimi samymi grzesznikami jak katolicy, choć pierwsze wrażenie miałam inne – mówi. Jednak jej umysł pozostawał zatruty, także strachem przed odrzuceniem. Było jej coraz gorzej wśród świadków, ale bała się powrotu do Kościoła, bo… „oni cię odrzucą, nie będą chcieli cię z powrotem, będą cię poniżać” – pamiętała ostrzeżenia. Wiedziała też, że gdyby podjęła próbę odejścia ze zboru, czeka ją potępienie, bo od Jehowy nie można bezkarnie odejść, nie można Go porzucić, nie zamykając sobie drogi zbawienia. Każdy, kto wyprze się przynależności do wybranego ludu, staje po stronie zatracenia.
Przyszedł jednak dzień, gdy udręczona zarówno sytuacją w rodzinie, jak i wewnętrzną walką z wątpliwościami doświadczyła fizycznego zła. Myła garnki i wtedy zupełnie wyraźnie usłyszała głos: „Słuchaj, daj sobie z tym wszystkim spokój. Ile się można męczyć? Po co się szarpać, skończ ze sobą, tam będzie ci lepiej, tam niczego ci nie zabraknie”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.