O wzajemnej pomocy i syceniu się wiarą z Truus Nieuwenhuis rozmawia Karina Grytz-Jurkowska
Karina Grytz-Jurkowska: Od ponad 20 lat przywozicie paczki bożonarodzeniowe dla dzieci w diecezji opolskiej, pomagacie też w ciągu roku, przesyłając sprzęt medyczny i rehabilitacyjny. Błyskawicznie zareagowaliście podczas powodzi i innych klęsk żywiołowych. Skąd pomysł pomocy?
Truus Nieuwenhuis: Zaczęło się w 1982 roku, w czasie stanu wojennego. Wtedy księża u nas ogłosili kolektę na rzecz Polski. Wiele osób wysyłało tu paczki. Mając doświadczenie pomocy innym krajom wiedzieliśmy, że sensowniej i efektywniej jest taką akcję zorganizować. Po to w Raalte powstała Fundacja Przyjaciół Dziecka Polskiego.
Wtedy przywoziliście wszystko konwojami, bo tu w sklepach wielu rzeczy nie było...
Tak pracowaliśmy w latach 80. To był nie lada wyczyn. Trzeba było załatwić wizy, przejechać przez NRD, były kontrole, czekanie na granicach i problemy logistyczne. Od 1992 roku fundacja nawiązała kontakt z opolską Caritas i tak jest do dziś.
Podczas tych lat obserwowaliście w Polsce wiele zmian społecznych, politycznych, porównywaliście ten proces z tym, co się dzieje w Holandii?
Polska rozwija się bardzo szybko, ale po przełomie startowała z niskiego poziomu. W Holandii mamy więcej regulacji, ograniczeń. Tu to też wchodzi przez unijne wymogi. Ja podziwiam pracę, jaką Kościół wykonał dla ludzi kiedyś i teraz. U nas wiele zrobiło państwo, stąd takie zlaicyzowanie. U was Kościół tyle nie stracił.
Jednak też widać zmiany, choćby w sposobie pomagania. Dawniej wsparcia udzielali bezpośrednio sąsiedzi, znajomi, teraz działają organizacje charytatywne.
U nas też tak było. Najpierw świetnie rozwinęła się pomoc sąsiedzka. Potem, po wojnie nastąpiło wyraźne zamknięcie się w sobie. Wówczas dobrą robotę robił Kościół, bo to było miejsce, gdzie potrzebujący zawsze mogli przyjść po wsparcie. Było to możliwe, bo Kościół miał wtedy struktury i siłę, której nie ma dziś. Teraz włączyła się prywatna inicjatywa. Takie oddolne grupy świadczą, że ludzie ciągle mają potrzebę pomagania.
A co z Kościołem?
U nas widać wyraźne oddzielenie wiary od kościoła instytucjonalnego. Jest wielu ludzi, którzy mówią, że owszem wierzą, ale z Kościołem nie mają nic wspólnego. Być może wpływ na to mają media czy postawa niektórych duchownych. Przyczyna jest też prozaiczna – mamy bardzo mało kapłanów. Katechezy uczą osoby świeckie, często niewierzące. Dziecko zdobywa podstawy religii na lekcjach, ale potem nie ma czasu ani motywacji, by ją praktykować i oddala się od wiary, albo nawet jej nie przeżywa osobiście. I tworzy się błędne koło.
Dawniej Holandia wydawała misjonarzy, a dziś staje się „eksporterem”wyposażenia kościołów – tak ze smutkiem podsumował ks. Arnold Drechsler. Czy to nie paradoks?
Tak, ale wiara jest żywa, gdy się ją praktykuje, przystępuje do sakramentów. Jakie to normalne, że kiedy człowiek jest chory czy umierający, chce odwiedzin księdza, że w Boże Narodzenie idzie na Pasterkę albo w niedzielę na Mszę św. A wielu Holendrów nie ma takiej szansy, bo trzeba jechać daleko. Nieosiągalne jest prawie otrzymanie indywidualnego namaszczenia chorych, co najwyżej grupowo, podczas nabożeństwa dla chorych. To powoduje, że wiara w ludziach usycha. Oczywiście są świeccy, którzy animują życie religijne, ale potrzeba kapłanów i misjonarzy, tak jak dla Afryki.
U nas problemem wielu parafii jest wyludnianie, przez co wiernym trudno utrzymać księdza i kościół, może trzeba będzie łączyć je po kilka...
Rozumiem to, ale starajcie się zatrzymać księży jak najbliżej siebie. To bardzo ważne. W naszym dekanacie z dziewięciu parafii zrobiono jedną. Ale ksiądz nie może być tylko pielgrzymem, wędrującym z jednej świątyni do drugiej. Musi być na miejscu, otworzyć kościół, a wtedy ludzie za jakiś czas przyjdą. Obserwujemy to też u was w dużych miastach. Nie wystarczy odprawić Msze św., trzeba porozmawiać, zapytać, co w domu. Kapłan musi być z wiernymi, troszczyć się o ludzi, a nie tylko być gospodarzem kościoła czy menedżerem.
Stąd u was „fenomen” Franciszka?
Tak, teraz jesteśmy zachwyceni papieżem Franciszkiem, bo mówi naszym językiem, poruszył nasze serca. Mam nadzieję, że kościół w Holandii będzie się odradzał.
A co radzicie nam?
Wy macie tu wielkie szczęście, możecie codziennie uczestniczyć we Mszy św., stąd cieszę się mogąc tu przyjeżdżać. My nie tylko przywoziliśmy tu dary, ale też wiele stąd otrzymywaliśmy duchowo. Każdy pobyt tu to dla nas piękne rekolekcje, ja się sycę tu wiarą. Nie wiem, jak potoczyłoby się moje życie religijne bez tego. Doceniajcie to, co macie na co dzień.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.