- Danusia zawsze bała się wody. Jednak kiedy postanowiła studiować fizjoterapię, przełamała swój strach i sama nauczyła się pływać - wspomina Zbigniew Król.
Ze zdjęcia spogląda na mnie ładna dziewczyna. Jasne włosy, opalona skóra, duże brązowe oczy. Wydaje się drobna i delikatna, może trochę niepozorna. Chyba nikt patrząc na nią, nie spodziewałby się, że miała w sobie dość odwagi, by jechać „na koniec świata”, by tam pomagać ludziom. To Danusia Król z Jastrzębia-Zdroju. Jest świecką misjonarką kombonianką i od ponad roku pracuje na misjach.
Przygotowanie w Kenii i na Ukrainie
Decyzja Danusi o tym, by wyjechać, była dla jej rodziców zaskoczeniem. Choć po chwili namysłu Dorota i Zbigniew Królowie przyznają, że mogli się jej spodziewać. – Docierały do nas pojedyncze informacje, że córka pyta o misje, interesuje się tym tematem. Była przez 10 dni na Ukrainie – wspomina ojciec misjonarki. – No i wyjazd do Kenii na miesiąc, z o. Maćkiem, kombonianinem, też dał nam do myślenia. Był takim przygotowaniem i oswojeniem się z myślą, że Danusia może wyjechać – dodaje mama.
Oczywiście towarzyszyły im strach i pytanie: „Dziecko, jak ty sobie tam poradzisz?”. – Staraliśmy się mimo wszystko nie odwodzić jej od tej decyzji. Ma bardzo silny charakter, zawsze realizuje cele, które sobie założyła – podkreśla z nieukrywaną dumą Zbigniew. Dowód? Danusia bardzo się bała wody. Kiedy jednak postanowiła, że chce zdawać na fizjoterapię, zaparła się i pokonała lęk. Sama nauczyła się pływać i dostała na wymarzone studia. – Pewnie dlatego nie słyszeliśmy żadnych opowieści o robakach i innych nieprzyjemnych stworzeniach, z którymi miała do czynienia. Jak znam jej charakter, po prostu założyła sobie, że w Afryce tak będzie i tyle. Przeszła nad tym do porządku dziennego. A poza tym śpi pod moskitierą – mówi Dorota.
Z notatek na blogu: „Spotkanie w Tanzanii dobiegło końca. Nie powiedziałam wam jeszcze, że na tymże spotkaniu przeżyłam moją pierwszą malarię. Nie było to takie straszne dla mnie. Dwa dni w łóżku i zdrowie wróciło. Niektórzy przechodzą malarię ciężko. Tutaj w szpitalu niektóre dzieci umierają na malarię, a to dlatego, że są przynoszone, kiedy malaria trwa już parę dni, dzieci są już bardzo słabe i często mają anemię. Przyczyny tego stanu są różne. Po pierwsze odległość od szpitala i brak transportu robią swoje. A czasami niestety nieświadomość albo nieodpowiedzialność rodziców”.
O jedno kliknięcie stąd
– Danusia ma niewyobrażalne szczęście do ludzi – podkreślają rodzice. – Nie boi się podróżować, chodzić na spacery. Ten zapał i otwartość na innych pomagają jej w codziennej pracy. Zorganizowała w ugandyjskim szpitalu w Matany, gdzie pracuje, oddział rehabilitacji. – Od początku jechała tam z zamiarem pomocy w swoim zawodzie. Jednak gdy przyjechała na miejsce, okazało się, że w szpitalu nie ma nawet potrzebnego sprzętu. Dlatego zajmowała się, czym mogła, m.in. pomagała składać złamania. Z czasem kombonianie dosłali jej potrzebne wyposażenie i rozpoczęła pracę z chorymi jako rehabilitantka – opowiada mama misjonarki.
Z notatek na blogu: „Czasami różni ludzi pytają mnie, czy tęsknię za Polską, za rodziną, przyjaciółmi. Otóż myślę, że w każdym z nas jest tęsknota, i to normalne. Zdarzają się momenty, że chciałabym się spotkać z rodziną albo z przyjaciółmi i porozmawiać, ale potem zawsze myślę, że to tylko na chwilę, a potem chciałabym wrócić tutaj”. Danusia na misje wyjechała w październiku 2012 roku. Pierwsze święta bez rodziny ma już za sobą. – Tęskniliśmy, ale pomagała nam świadomość, że córka jest jeszcze w Kenii, u sióstr kombonianek, że nie jest sama – mówi Dorota. – Poza tym jest nam może trochę łatwiej, bo Danusia nie jest naszym jedynym dzieckiem. Oprócz niej są jeszcze Monika, Jakub, Beata i Grzegorz – dodaje Zbigniew.
Na co dzień kontakt zapewnia m.in. internet. Mimo że dzieli ich ponad 10 tysięcy kilometrów, za pośrednictwem bloga, Facebooka czy komunikatorów internetowych są blisko. Wystarczy jedno kliknięcie. – Czytamy, oglądamy zdjęcia. Jeśli za długo nie pojawiają się notatki, wysyłam SMS-a, żeby zadzwoniła i dała znać, co u niej słychać – mówi mama. – Na zdjęciach widzimy, że jest szczęśliwa, że znalazła swoje miejsce na ziemi. I to nas uspokaja – dodaje tata.
Pobyt córki na misjach zweryfikował wiele ich wyobrażeń o Afryce. – Zanim wyjechała, studiowaliśmy atlasy, poszukiwaliśmy informacji o Ugandzie. Jednak przyznajmy to szczerze, nasza wiedza była uboga, a wyobrażenia… bardziej jak obrazki z „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza – śmieje się Dorota. – Dlatego zaskoczyły mnie prezenty, które posłała dla nas Danusia: obrus, cukiernica. Szczerze, nawet nie pomyślałabym, że tam można coś takiego kupić – przyznaje. Także rodzice posłali Danusi paczkę. – Wiemy, że brakuje jej polskiego ciasta. Do przesyłki spakowaliśmy jej konserwy, kisiel, budyń. Chciała czekoladę, ale baliśmy się, że nie wytrzyma w upale – wylicza Zbigniew. – Bo w Afryce Danusia musiała się przyzwyczaić do kompletnie innego jedzenia. Je trzy razy dziennie, bardzo schudła – dodaje Dorota.
Trzeba mówić głośno
– Cieszy nas, że „Gość Niedzielny” pisze o świeckich misjonarzach. Do niedawna my sami nie uświadamialiśmy sobie, ile wysiłku trzeba włożyć tu, w Polsce, żeby misjonarz mógł działać – mówią zgodnie państwo Królowie. Przyznają, że ciągle niewiele osób wie, z czym wiąże się praca świeckich misjonarzy. – Oczywiste jest, że wyjechać może ksiądz czy zakonnica. Świeccy ciągle budzą zdziwienie – mówi Zbigniew. Mama Danusi wspomina, że najmocniej poczuła, jak ważne jest mówienie o misji córki, podczas jej uroczystego posłania.
– Początkowo nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Wydawało mi się, że lepiej będzie, jeśli Danusia wyjedzie bez rozgłosu. Teraz wiem, że trzeba mówić głośno. Dzięki temu wiele osób wspiera Danusię modlitwą, co jest bardzo ważne. Ludzie zaczęli się interesować działalnością misjonarzy. To jest miłe, kiedy pytają nas o różne wskazówki, np. jak pomóc – wyjaśnia Dorota Król. Danusia planuje spędzić na misjach dwa lata. W Matany jest już ponad rok. – Nie wiemy, jakie są jej dalsze plany. Ona wie, że jak będzie jej źle, zawsze może wrócić. Ale jest twarda. Zaakceptujemy jej decyzję, bo wiemy, że zawsze sobie poradzi – mówi z dumą Zbigniew.
Z notatek na blogu: „Zdarzają się takie dni, kiedy nie mam w sobie radości, cierpliwości, miłości. Zwykle jest to spowodowane jakimś niemiłym wydarzeniem, po którym nie mam ochoty ani pracować, ani się uśmiechać, a nawet spotykać ludzi. Miałam tu, w Matany, taki okres. Wtedy też odkryłam, że dzięki modlitwie wszystko może przybrać inne barwy. Rozmowa z Bogiem może dodać Ci siły, kiedy jej nie masz, może spowodować, że będziesz się uśmiechać do ludzi (i to szczerze, nie chodzi tu o sztuczny uśmiech), mimo że w sercu jeszcze jesteś smutny. Modlitwa może spowodować, że będziesz otwarty na innych, mimo że w środku chcesz od nich uciekać.
Był taki okres, który trwa nadal, kiedy modlę się, aby Pan Bóg był źródłem mojej radości i dobra, bo nie mam innego źródła (albo za dużo było trudności, więc ciężko zauważyć dobro dookoła). Ja tak odkrywam, że na misji, kiedy czasem możesz się czuć samotny, kiedy mogą cię przygnieść albo własne słabości, albo różne trudne wydarzenia, bez modlitwy ciężko wytrwać w wierności Bogu i powołaniu. W tym miejscu dziękuję wam za modlitwę, która mnie niesie przez minione miesiące mojego pobytu w Afryce”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.