Chciał Maryi zrobić nietuzinkowy prezent urodzinowy. Udało mu się. Bardzo mu zależało, żeby to było właśnie 8 września. Na chwałę Bożą, ale ku czci Maryi.
Chociaż jest zafascynowany św. Janem Bosko, to nie poszedł do salezjanów, ale właśnie ukończył świdnickie seminarium – ks. Krzysztof Faron. Uwaga, będziesz mały Była piłka nożna, było bieganie, był rower. Gdy skończył 15 lat, kolega pokazał mu siłownię urządzoną w piwnicy. To było to! „Nic z tego, będziesz niski i krzywdę sobie zrobisz” – zawyrokowała mama. Krzysiek stanął przed lekarką. Ta wyrok mamy potwierdziła: „Jesteś za młody. Skończysz rosnąć, wtedy pogadamy”. Uszanował ich decyzję. Tymczasem powstała kolejna siłka, tym razem w dawnej kotłowni.
Jedlina-Zdrój to niewielkie miasteczko, więc wieść szybko się rozniosła: jest gdzie ćwiczyć. Niedługo trzeba było czekać, żeby na sali można było spotkać wielu nastolatków szukających tu swej tożsamości, sprawdzających się w zdrowej męskiej rywalizacji, odkrywających, że siła i sylwetka przychodzi razem z cierpliwością, odpowiednią dietą i dyscypliną. Krzysiek nie chodził na siłownię, nie ćwiczył z ciężarami, ale w domu opracował sobie program ćwiczeń bez obciążeń: brzuszki, pompki, podciąganie na drążku – co do tego nie było zastrzeżeń. I czekał dwa lata.
W dniu, gdy skończył lat 17, 4 kwietnia rozpoczął trening na poważnie. W dawnej kotłowni – po upewnieniu się u lekarza, że zasadniczo urósł już tyle, ile dane mu było. Wreszcie. – Podstawa to odpowiednia dieta: 5–6 posiłków dziennie, 2 g białka na każdy kilogram wagi ciała, do tego sen i dobry program treningowy – wylicza. Krótko i intensywnie – to coś dla mnie Rósł jak na drożdżach, tzn. nabierał masy, żeby potem móc ją modelować. Siła i wygląd – na tym mu zależało i było to w zasięgu jego możliwości. Co ważne, do treningów nie potrzebował zgranej paczki, poza tym mogły się one odbywać niezależnie od pogody. Na siłce był cztery razy w tygodniu po półtorej godziny za każdym razem.
Gdy zdał maturę, stanął przed wielką niewiadomą. Od jedenastego roku życia chciał być księdzem, wiadomo więc było, że idzie do seminarium, ale czy tam będzie mógł ćwiczyć? Owszem, ale nie było łatwo. – Te sześć lat wziąłem na przetrzymanie – mówi. W seminarium była siłowania, ale dla amatorów, a kleryk Krzysztof Faron był już zaawansowanym siłaczem, potrzebował więc o co najmniej np. 150 kg obciążeń więcej, niż zastał w salce ćwiczeń (było tylko 80 kg), potrzebował odpowiedniej diety, potrzebował czasu na ćwiczenia. – Za pieniądze ze stypendium naukowego dokupiłem sprzęt. Najgorzej było z jedzeniem – białko uzupełniałem mlekiem, ale to nie to samo, co zbilansowana dieta. Ćwiczyłem trzy razy w tygodniu – wspomina. – Ale rytm był już zaburzony: rekolekcje, wyjazdy, zajęcia – wszystko to miało wpływ na harmonogram ćwiczeń. Efekt? Siły nie było. Dobra organizacja – to podstawa Salka, w której do niedawna spotykała się tylko parafialna scholka, teraz zamienia się w siłkę. Osobne wejście ułatwia dostęp do pomieszczenia każdemu, kto chce spróbować swojej siły… na wyciągu, klatce, drążku, sztandze czy hantlach.
– Po sześciu latach znowu odżyły obawy sprzed seminarium – mówi ks. Krzysztof Faron, od trzech miesięcy wikariusz w Wałbrzychu, w parafii pw. Zmartwychwstania Pańskiego. – Święcenia, oczekiwanie na dekret kierujący mnie na placówkę i pytanie: czy będzie szansa na zorganizowanie siłowni? Oczywiście, najpierw jestem sługą świętych tajemnic wiary, to jasne, ale niektórych można do tego, co najświętsze, przyprowadzić przez to, co zupełnie zwyczajne, ludzkie. Tak jak robił to ks. Jan Bosko, mój mistrz i wzór duszpasterski – dodaje neoprezbiter, zastrzegając, żeby nikt nie pomyślał, że najważniejsze w kapłaństwie dla niego jest wyciskanie sztangi. „Boża siłownia im. bł. Jana Pawła II” jest otwarta najpierw dla ministrantów, bez ograniczeń, natomiast we wtorki, czwartki i soboty od 19.00 do 21.00 dla każdego, kto ma ochotę rzeźbić swoje ciało.
Długo nie trzeba było czekać. Krótko po poświęceniu salki sześciu młodych Romów przyszło już sprawdzić, co nowego dzieje się na plebanii. Otwarcie salki miało uroczysty charakter. 8 września po jednej z Mszy św. proboszcz, ks. Wiesław Brachuc w asyście ministrantów i parafian poświęcił sprzęty do ćwiczeń. – Papież został patronem miejsca, bo w kościele mamy jego relikwie, bo był sportowcem, bo przecież w Watykanie niedługo po wyborze zażyczył sobie nie tylko basenu, ale i salki do ćwiczeń właśnie – dodaje ks. Krzysztof. Nie ma telewizora – ma czas – Skoro w zdrowym ciele zdrowych duch, to nie możemy udawać, że nasza fizyczność nas nie obchodzi – rozwija myśl. – Dobra kondycja fizyczna, nieważne, jak osiągnięta, dzięki jakiej dyscyplinie, gwarantuje dobre samopoczucie, ułatwia naukę i koncentrację. Poza tym ćwiczenia wyrabiają cierpliwość i wytrwałość i mobilizują do zdrowego trybu życia: dieta, sen. Przecież na emeryturę przejdę dopiero w 75. roku życia, więc lepiej o siebie dbać – mówi dwudziestopięciolatek.
Ksiądz Krzysztof nie boi się, że zabraknie mu czasu na fizyczny relaks. Nie ma telewizora, więc ma czas. A poza tym – dla chcącego nic trudnego, a ostatecznie dyscyplina, którą od lat ćwiczy ze sztangą w dłoniach, porządkuje codzienność, która staje się pojemniejsza, niżby się to na pierwszy rzut oka wydawało.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.