O codziennych Mszach św., trudnych rozmowach z Bogiem i traumie grudniowej z Bogdanem Ciuńczykiem rozmawia Agnieszka Napiórkowska.
Nigdy nie zapomnę dnia pogrzebu, kiedy zobaczyłam Cię, jak na rękach ze szpitala wyniosłeś małą trumnę. Kiedy w samochodzie położyłeś mi ją na kolanach, milczeliśmy. Czy dziś możesz mi powiedzieć, co wtedy czułeś, o czym myślałeś?
Od momentu wywołania porodu do pogrzebu przez trzy doby nie spałem. Po pogrzebie pojechałem do Kasi do szpitala. Kiedy wróciłem do domu, położyłem się spać i wstałem następnego dnia w południe. Wtedy w aucie czułem rozczarowanie i ból niemal fizyczny. Cały czas zadawałem Bogu pytanie, dlaczego tak się stało. Do dziś o to pytam. Od tamtego momentu mam pewien dystans do obcych dzieci. Patrząc na nie, liczę, ile miesięcy miałaby moja córka. Myślę, że mogłaby się z nimi bawić. Cały czas tłumaczę sobie, że tak się zdarza, że innych też to spotyka. Niełatwo jednak się z tym pogodzić.
Po tym, jak udało się Wam stanąć na nogi, przyszedł drugi cios.
Tego, co się stało, nie da się zapomnieć. Stare powiedzenie mówiące, że czas leczy rany, w tym przypadku słabo działa. To był trudny czas dla naszego związku. Sukcesem jest to, że potrafiliśmy być z sobą, że wspólnie to przechodziliśmy. Po jakimś czasie okazało się, że spodziewamy się drugiego dziecka. Na początku wszystko było dobrze. Mimo że nic złego się nie działo, nie opuszczała nas wewnętrzna obawa. W 12. tygodniu zrobiliśmy badania w 3D, podczas których stwierdzono, że nasze dziecko ma poważną wadę serca i obrzęk mózgu. Poinformowano nas też, że te wady będą się rozwijać i całkowicie wyniszczą dziecko. Myśleliśmy, że tego nie przeżyjemy.
Dodatkowym dramatem tej sytuacji była informacja, że możecie zdecydować się na aborcję.
To był szok. Dla nas to było nie do pomyślenia. W tej sytuacji wiara dała o sobie mocno znać. Nie chcieliśmy dokonać aborcji. Pojechaliśmy do szpitala na kolejne badania. Z powodu złego ułożenia dziecka nie można było ich zrobić. Kazano nam wrócić za tydzień. Na następnej wizycie okazało się, że dzień wcześniej serduszko naszego dziecka przestało bić. Odeszło samo. Trudno opisać, co wtedy czuliśmy. Ból, ale i pewnego rodzaju ulgę, że nie przyłożyliśmy ręki do tej śmierci. Od tamtego czasu najtrudniejszym dla mnie miesiącem jest grudzień. Bo na kilka dni przed świętami odeszła dwójka moich dzieci.
Po tym doświadczeniu Bóg nadal jest Ci bliski czy może obraziłeś się na Niego za to, co Cię spotkało?
Po tym drugim wydarzeniu ostro Go pytałem, czy to nie przesada. To były takie rozmowy zbuntowanego syna z Ojcem. Nasze relacje lekko się ochłodziły, ale On nie przestał być moim Bogiem. Wiem, że od Niego mam siły, by to wszystko nieść. Wiem też, że Jego darami są moja żona i nasza miłość. Dlatego nadal Mu wierzę, jestem w Kościele, modlę się. Ufam, że to nie jest Jego ostatnie słowo. A co będzie dalej? Nie wiem. Może znów uda się nam począć i tym razem urodzić dziecko. Może zdecydujemy się na adopcję. Czas pokaże. Jak będzie, wie jedynie mój Ojciec.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.