To jest opowieść o tym, jak Bóg szuka człowieka i pragnie jego szczęścia
Jeszcze przed świętami zapukali do drzwi naszego mieszkania świadkowie Jehowy. Grzecznie zaprosili na uroczystości upamiętniające śmierć Jezusa. Podziękowałem, odpowiedziałem zaproszeniem na Liturgię Wielkiego Tygodnia. No cóż, nie dogadaliśmy się chyba. W każdym razie gdzieś między wierszami usłyszałem, że wcześniej (przed przystąpieniem do świadków Jehowy) jedna z pań też była katoliczką, ale jakoś nikt jej nie zachęcał do czytania Pisma Świętego.
Jako że jestem w gorącej wodzie kąpany, odpaliłem bez namysłu, że tak po prawdzie, to każdy z nas jest osobiście odpowiedzialny za swoje życie duchowe i właściwie dla człowieka wierzącego zaglądanie do Biblii powinno być naturalnym odruchem.
Nie dlatego, że ktoś mnie do tego szczególnie zachęca czy pogania. Czytanie Pisma Świętego – wiem, że to brzmi obrzydliwie banalnie – ugruntowuje wiarę. W tej świętej księdze znajduję takie rzeczy, po przeczytaniu których najzwyczajniej w świecie nie jestem w stanie być obojętnym wobec bezmiaru miłości Boga do człowieka. Dla mnie to absolutna wartość Pisma Świętego.
Od początku do końca zawiera ono opowieść o tym, jak Bóg pragnie szczęścia człowieka. Daje mu raj, daje ziemię obiecaną, a człowiek się od Niego regularnie odwraca. Bóg szuka człowieka. Ludzie nie słuchają proroków, posyła do nich Syna. Ofiarowuje człowiekowi swoją miłość, wieczne szczęście. Kiedy człowiek na tę propozycję nie odpowiada, nie ma już innego wyjścia, jak tylko samemu umrzeć za ludzkie występki i w ten sposób odkupić winy.
Ja tam nie wiem, jak komu innemu, ale mnie ten obraz nie pozwala odwrócić się od Pana Boga na pięcie i powiedzieć, "nara, jednak Cię nie potrzebuję".
Żeby było jasne – sam nie jestem taki mądry, żeby to wszystko wydumać. Są całe tomy literatury, która pomaga w lekturze Pisma Świętego. Warto podeprzeć się wiedzą mądrzejszych, żeby nie popłynąć w interpretacji, ale z drugiej strony nie ma też co bać się tej lektury.
Przeczytałem właśnie tekst opublikowany w Znaku o religii zastępczej. Grace Davie tłumaczy, że dziś w wielu krajach Europy Zachodniej mniejszość praktykuje „w zastępstwie” większości. Ta większość co prawda na co dzień jest daleka od religijności, ale w chwilach dramatycznych (śmierć księżnej Diany, zamachy, ja bym dopisał jeszcze jedno wydarzenie polskie, ale zostawię to w domyśle) wraca do świątyń i szuka oparcia w Bogu.
Jakaś potrzeba, przeczucie, że jest jeszcze Ktoś, w nas wszystkich istnieje i ujawnia się w dramatycznych okolicznościach. Tylko czy warto czekać na wielkie dramaty? Bóg może nam pomóc poradzić sobie nawet z tymi małymi, codziennymi, zobaczyć je w innym świetle. Wystarczy tylko posłuchać tego, co chce nam powiedzieć. A żeby Go usłyszeć, trzeba zajrzeć do Pisma Świętego. Taka moja refleksja w tygodniu biblijnym...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.