Abraham, Zacheusz, św. Augustyn, św. Edyta Stein i… Leszek z Lilą – łączy ich jedno: spotkali Żyjącego.
Czarna Ziemia Obiecana
– Kiedy Abraham usłyszał – poszedł. Wbrew zdrowemu rozsądkowi zaufał Głosowi i musiał się przekonać, że Bóg jest Bogiem wiernym. Potrzebował ruszyć w drogę, w nieznane, ale z Poznanym. Zrozumiałem wszystko, dlatego odpowiedziałem: „Idę”. A ty pójdziesz ze mną? – szepnąłem któregoś dnia żonie. – To była długa rozmowa. Na szczęście ja też przekonałam się, jak porywający i zazdrosny jest „Ten, który Jest”. Więc gdy podjęliśmy decyzję, nie zwlekaliśmy z jej realizacją. Zgłosiliśmy się do Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego. Odpowiedź była jasna: Zambia lub Liberia – wspomina wydarzenia sprzed dwóch lat. Niby bez różnicy dla ludzi, ale gdzie chce mieć ich Bóg? Pojechali do Fatimy, żeby rozeznać razem z Maryją. Po powrocie okazało się, że na razie Zambia nie potrzebuje inżyniera. Znak został dany. Szczepienia, badania lekarskie, pierwsze słówka po angielsku. Zamykanie codzienności: rezygnacja z pracy, pozbycie się majątku gromadzonego przez cale życie, przygotowanie krewnych i znajomych na rozłąkę.
I po co wam to?
– Nikt w nasz wyjazd na misje nie wierzył – opowiada Lila. – Część przyjaciół odwróciła się od nas, inni mówili, że jesteśmy niespełna rozumu, bo za starzy. Byli i tacy, którzy podejrzewali, że nasza decyzja ma drugie dno: intratny biznes w Afryce. Ale byli też inni – jak dwójka własnych, dorosłych dzieci. I jak rodzice Leszka. Mają po 85 lat życia za sobą, życia dobrego, to znaczy takiego, które zostało mocno wypróbowane, oczyszczone w ogniu cierpienia, bólu, strachu i umocnione wiernością sobie i Bogu. Pewnie dlatego ci właśnie umieli przeniknąć to, co pozorne, i dostrzec sedno sprawy. – Skoro oddaliśmy was już dawno temu Maryi, to dzisiaj nie możemy się nie zgodzić na to powołanie. Błogosławimy wam – oświadczyli. To nic, że tym samym zrezygnowali ze swojego bezpieczeństwa i opieki, na jakie mają prawo liczyć ze strony dzieci. Liberia. Zacofany, zniszczony i biedny kraj na zachodnim brzegu Afryki, właściwie w stanie wojny domowej. Każdy budynek w stolicy ogrodzony dwumetrowym murem zwieńczonym drutem kolczastym podłączonym do prądu, mnóstwo szczurów, które całymi nocami gryzą się i przeraźliwie piszczą, woda zdatna do picia wyłącznie po filtrowaniu i gotowaniu, brud i śmieci, w których lęgną się pająki, muchy i inne robactwo, no i komary wściekle atakujące i roznoszące choroby. To nie koniec: temperatura 36 stopni Celsjusza, wilgotność 90 procent, w nocy smród spalin, bo wszędzie pracują agregaty prądotwórcze. Ludzie szokująco biedni, kraj w totalnej zapaści ekonomicznej – i do tego cała gama sekt i Kościołów, a wszystkie na swych sztandarach mają wypisane imię Jezus. Zambia. – Pojechaliśmy tam po czterech miesiącach pobytu w Liberii – wspominają Sobótkowie, którzy w Polsce są od kilkunastu tygodni na misyjnym urlopie. – Podobieństwo do Liberii spore, ale są oznaki rozwoju cywilizacyjnego. Panuje jednak głód, więc zjadane jest wszystko, co się rusza. Nie ma więc szczurów, kotów czy psów. Nawet w buszu. Tam zostały już tylko mrówki – relacjonują.
Pochód wierności
Ojciec wszystkich wierzących – Abraham, to jego przykład stał się archetypem wędrowców. Tych przemierzających świat w poszukiwaniu woli Boga i tych przekraczających kolejne granice poznania intelektualnego i duchowego, byle tylko stanąć wobec Prawdy. Zacheusz – nie przejmował się przeszkodami, uparcie chciał zobaczyć Jezusa. Udało się i wtedy świat starego celnika zmienił się nie do poznania. Nabrał wymiaru wiecznego. Święci Pańscy, ci pokroju Augustyna – rozdarci między przyjemnością świata a ascetyzmem oczyszczania umysłu i ducha, by wreszcie przekonać się, jak smakuje Miłość; ale także ci, którzy jak Edyta Stein dali się prowadzić naturalnemu pragnieniu poznania prawdy, przekonali się, czym ona jest, jaki ma wpływ na życie świata i każdego człowieka i pozostali jej wierni nawet za cenę życia. Wreszcie szaleńcy podobni do Leszka i Lili Sobótków. Ludzie, którzy dali się prowadzić Duchowi Świętemu, a Ten jak zawsze przygotował plan zaskakujący i nie z tej ziemi, choć także dla niej. – Misje to czas, gdy moje zdolności inżynierskie pomogły w budowach szkół i obiektów kościelnych. To także okazja do zachowania życia i zdrowia setek ludzi – w Liberii zmieniłem plany rozbudowy szkoły, bo ich realizacja równała się katastrofie budowlanej – opowiada Leszek. – Misje to dowód, że wiara zmienia oblicze świata, ale najpierw musi zmienić oblicze wierzących. To ogromna bliskość Boga, który objawia się w codzienności tak jednoznacznie, że aż nie do wiary. To także smakowanie nieba, tzn. obecności żyjącego Boga – dopełnia obrazu Lila.
A co teraz?
Kiedyś Sobótkowie otrzymali „słowo”, że czekają ich trzy etapy życia. Pierwszy wypełnił się w ciągu czterech miesięcy. Drugi dobiegł właśnie końca. Teraz pozostał trzeci. Wiedzą, że ma trwać już do końca ich życia. Co to będzie? – Jeszcze nie wiemy. Jesteśmy czujni na znaki od Pana, rozglądamy się i mamy pewność, że On da nam poznać swoją wolę. Wtedy także nasze dni zaczną się wypełniać – uśmiechają się.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Choć ukraińska młodzież częściej uczestniczy w pogrzebach niż weselach swoich rówieśników...
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).