Matematyka

Są takie biblijne konteksty, przy których wydaje się nam, że nie ma bata, nie da się już z nich nic wycisnąć.

Reklama

Tyle komentarzy czytaliśmy, tyle chwil spędzonych na medytacji, tyle wykładów i egzegez, co jeszcze mielibyśmy dostać, wszystko już wiemy. A jednak. Zaskoczenie: teraz, dla nas, w punkt. Tydzień Biblijny nie zaprasza oczywiście do intelektualnej rozgrywki, ale pobożna lektura każe nam żywić nadzieję na zagarnięcie czegoś dla siebie, pod siebie. Piszę „zagarnięcie”, bo z tym właśnie mi się to kojarzy. Oczywiście, bezpieczniej i milej byłoby pisać w kontekście czytania Pisma Świętego: „otrzymać w darze”, „doświadczyć obdarowania” itepe. Co jednak, jeśli lektura Słowa jest jak zagarnianie nowych ziem? Zaciekłość tej walki, sięganie po to, co się człowiekowi nie należy, zdobycz – o tak, te słowa wydają się bardziej adekwatne. Bycie wojownikiem jakoś mocniej do nas przemawia niż bycie wyrobnikiem, nawet jeśli oba oznaczają w praktyce pot, łzy, i poczucie zmęczenia raczej niż satysfakcji.

Wróćmy jednak do biblijnych kontekstów. Co tu powiedzieć nowego? Dwunastu, pięć chlebów, dwie ryby, pięć tysięcy i dwanaście koszy. Plus Jezus. Ta biblijna matematyka jest nam znana doskonale. Czemuż więc dostajemy jak obuchem w głowę i nie wiemy z co z tym robić, jak z tej horyzontalnej pozycji się podnieść?

Bo jak to jest, proszę powiedzieć, jak to jest, że po tylu latach, rekolekcjach, rześkich (hm) modlitewnych porankach, nieprzespanych nocach – nadal trzymamy w ręku te pięć chlebków i dwie ryby?! Jak to się mogło stać? Czy nie zasłużyliśmy na nic więcej? Czy nie powinniśmy się czegoś w końcu dorobić, jakiegoś duchowego odpowiednika sukcesu? Nie zrozummy się źle. Nie idzie przecież o splendor i zaszczyty, ale cóż może być bardziej ludzkiego niż chęć posiadania pod dostatkiem duchowej strawy, bogactwa do podzielenia się, poczucia, że ów bliski Bóg włożył nam w ręce coś potężnego, obfitego? Lichość tego, co posiadamy, jest doprawdy zastanawiająca. Mniej lub bardziej fałszywa skromność każe nam być może zaprzeczyć, ale zostawmy na boku tym razem zwykłe poczucie własnej niegodności, oczywiste przecież. Bóg to Bóg, my to my. Ale, Boże, naprawdę? Tyle darów i taki ekwipunek?

A tych pięć tysięcy luda chociażby? Więcej was matka nie miała? – tak się mówiło kiedyś (pisał ks. Pasierb: jakże miało nie zabraknąć wina, jeśli ktoś znajomy tylko przez matkę przyprowadza dwunastu kolegów). Żąda się od nas tak wiele! Od nas, chrześcijan, żąda – w dobrym sensie. Tyle że wiele serc czekających na ewangelię czasem śni się nam po nocach. Bycie świadkiem okazało się raczej codziennym mozołem niż chwilą tryumfu w sądzie. Nikt nam racji nie przyzna, a i sami jakoś wzdychamy z rezygnacją, patrząc na siebie w lustrze czy w sumieniu, jak kto woli…

Przydałoby się teraz napisać kilka pokrzepiających zdań o sile modlitwy, przemieniającej mocy wiary, zaufaniu do Jezusa. Jak tu jednak pisać o tym, skoro Boża pedagogika wydaje się tym razem tak… rozsądna! Bo nawet jeśli (nauczeni doświadczeniem, niech będzie) spodziewalibyśmy się cudów, Jezus pyta o to, co mamy. Każe przeliczyć zasoby, przynagla, niemal wskazuje palcem. Co masz, człowieku? Punktem wyjścia są dla Boga nieodmiennie zwykłe rzeczy: pójście do lekarza, poradnik o wychowaniu dzieci, otrzymanie wczoraj zaproszenie, rada kogoś doświadczonego. Pięć chlebów i dwie ryby – masz to przecież.

Jak obuchem w głowę, czyż nie?

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 1 2 3
4 5 6 7 8 9 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31
1 2 3 4 5 6 7

Reklama