Od dłuższego mówi się o prywatyzacji doświadczenia religijnego. Można zastanawiać się, czy nie jest to proces, trwający od stuleci.
Pierwsza parafia i pierwsze w niej wezwanie do chorego. Jadę kilka kilometrów przez las z duszą na ramieniu w nieznanym kierunku. Wreszcie polana z rzędem domów. Samochód wiezie do ostatniego. Pani jeszcze nie starsza w łóżku, a jakże, godnie pościelonym na przyjazd, nie księdza, Króla królów, wcale nie umierająca. Zatem spowiedź, sakrament chorych, Komunia święta, pogodna rozmowa. Wróciłem na plebanię i… cisza. Kilka miesięcy później kolęda. Pani w domu nie ma… Księże – mówi syn widząc moją zdziwioną minę – trzy dni po przyjęciu sakramentów mama wstała, pojechała do córki na Śląsk i do tej pory nie wróciła. Trzyma się nieźle.
Do dziś nie wiem: zasłabła i wpadła w panikę, cudownie wyzdrowiała, a może… na tym właśnie polega działanie łaski sakramentu. Zresztą… po co mi ta wiedza? Potrzebna do zbawienia? Czy raczej dla zaspokojenia własnej ciekawości?
Starożytność chrześcijańska z dużą rezerwą podchodziła do dwóch rzeczywistości. Benedykt w regule zalecał, by mnich prywatnie modlił się tak długo, na ile pozwoli opat. Priorytetem była modlitwa chórowa, u schyłku Średniowiecza przez Bernarda z Clairvaux postrzegana jako modlitwa kontemplacyjna. Wraca do niego (Bernarda) Merton w zbiorze esejów o modlitwie kontemplacyjnej przypominając, że dla Doktora Miodopłynnego była nią także Eucharystia i lectio divina.
W czasie, gdy Benedykt pisał regułę wśród chrześcijan Wschodu krążyło małe dzieło Pawła, biskupa Monembasii: Opowiadania dla duszy pożyteczne. W jednym z nich opisał historię mnicha, mającego rzekomo objawienia anioła, gwarantującego mu porwanie z duszą i ciałem do nieba w nagrodę za jego świętość, umartwienia i pustelnicze życie. Warto poszukać, by odkryć czym się to skończyło, samą zaś opowieść wspominam, by podkreślić jak bardzo święci tamtego czasu bali się prywatnych objawień. Młodych adeptów życia na pustyni przestrzegano: gdy masz do wyboru pracę i widzenie, wybierz pierwsze. Bo praca zawsze pochodzi od Boga, widzenie zaś najczęściej od szatana.
Nie tylko o szatana chodziło. Także o zagrożenia duchowe. Niedawno znalazłem historię mnicha, który podczas wędrówki ze swoim uczniem napotkał jadowitego węża i zaczął przed nim uciekać. Ojcze – zapytał młody adept życia duchowego – nie mogłeś odegnać go modlitwą? Mogłem – odparł mnich – ale wówczas musiałbym uciekać przed własną pychą. Zatem lepiej uciekać przed jadowitym wężem.
Co nie oznacza braku cudownych wydarzeń w życiu świętych tamtego czasu. Były na przykład uzdrowienia. Imienia mnicha już nie pamiętam. Została mi w głowie jego prośba, by nie widział kto dzięki jego modlitwie odzyskuje zdrowie. Dlatego aniołowie wymyślili, by uzdrawiał jego cień. Ale tylko wtedy, gdy będzie padał za nim. Zatem układano na ulicach chorych w ten sposób, by cień przechodzącego mnicha przesunął się nad leżącymi. Ot, inny sposób na ucieczkę przed jadowitym wężem pychy.
A jednak pierwsze tysiąclecie kontemplowało cuda. Rozczytani w Ojcach Kościoła zapewne domyślają się o jakie chodzi. Tajemnica Wcielenia, Odkupienia i działanie Boga w sakramentach Kościoła. To, co ktoś słusznie nazwał katechezą bez moralizowania. Dla przeciętnego (jeśli można być chrześcijaninem przeciętnym) chrześcijanina dostępna choćby w internetowej Liturgii Godzin i nie tylko. Ostatnie dziesięciolecia obfitują w wysyp tłumaczeń i publikacji książkowych. Chodzi o to, co tradycja teologiczna nazywa unią hipostatyczną, a w Credo wyznajemy: prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek. Zakorzenienie w tej tradycji sprawiło, że Święty Tomasz z Akwinu mierzył się z ograniczeniami umysłu i języka, by ułomnymi i dla wielu niezrozumiałymi dziś pojęciami transfiguracji i transsubstancjacji opisać Cud Eucharystii. Nie znane już wówczas cuda, ale właśnie Cud. Choć i tak, na koniec, musiał przyznać, że wszystko, co napisał, jest słomą…
Dlaczego zbieram te wszystkie starożytne i późnośredniowieczne perełki? Otóż od dłuższego mówi się o prywatyzacji doświadczenia religijnego. Zastanawiam się, czy nie jest to proces, trwający od stuleci. Pobożny chrześcijanin, karmiony wizjami Katarzyny Sieneńskiej, Jana Od Krzyża, Teresy Wielkiej czy – ostatnio – Dzienniczkiem Siostry Faustyny, wzrasta (nieświadomie) w przekonaniu, że jedynym prawdziwym, głębokim i przemieniającym doświadczeniem Boga, jest „mistyczne widzenie”, przeżyte na modlitwie prywatnej. Gdy tymczasem Katechizm wyraźnie mówi, że – owszem – przeżycie mistyczne jest pięknym, ale danym nielicznym doświadczeniem, zaś zwyczajne działanie Boga przejawia się w sakramentach Kościoła. Teza ma wyraźne oparcie w szóstym rozdziale Ewangelii Świętego Jana, gdzie Jezus z mocą podkreśla, że nie jest ważny chleb cudownie rozmnożony, ale Chleb dający życie światu.
Zdaję sobie sprawę, że teza o trwającej od schyłku Średniowiecza prywatyzacji doświadczenia religijnego jest dość śmiała i trudna do obronienia, ale fakt, iż w ostatnich dziesięcioleciach cuda eucharystyczne dla wielu ważniejsze są od Cudu Eucharystii, a „widzenia” od działania Boga w sakramentach, każą zastanawiać się również nad tak śmiało postawionym pytaniem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).