„Przenika się nawzajem tłum – archanioły i ludzie” – pisał w swym wierszu Józef Czechowicz. Myślał o wsi położonej 5 km na południe od Krosna? Na zielonych wzgórzach Podkarpacia ks. Markiewicz przekonywał setki młodych, których zgromadził: „Bądźcie święci!”.
Gdy byłem mały, jechało się tu sześć godzin. Dziś po ponad trzech jesteśmy w Miejscu Piastowym. Jako brzdąc często tu bywałem. Mój wujek Jan Wojtunik był wieloletnim proboszczem tej parafii. A ponieważ na tej plebanii pracował i umierał założyciel michalitów, w swe opowieści wplatał często wzmianki o błogosławionym ks. Bronisławie. Z młodszym bratem nie bardzo ogarnialiśmy, kto jest z rodziny, a kto nie, i rzuciliśmy kiedyś przez przypadek: „A może ksiądz nam opowiedzieć o wujku Markiewiczu?”. Wszystko zostało w rodzinie. Pamiętam te wizyty jak przez mgłę. Tajemnicze pełne grozy słowo „archanioł” łączyło się ze swojsko brzmiącym imieniem „Michał”.
Prorok
Z nieba leje się żar. Wdrapujemy się na „Górkę”, klasztor otoczony jest łąkami. Raz w miesiącu zamieniają się one w morze światła, Podkarpacie staje w ogniu, a wielotysięczny tłum śpiewa „Ave Maria”. Nabożeństwo fatimskie ma kilkudziesięcioletnią tradycję, a o skali jego popularności świadczą ogłoszenia, jakie czytałem przed laty na krośnieńskim dworcu PKS: „W każdą pierwszą sobotę miesiąca od 1 maja do października PKS w Krośnie S.A. organizuje wyjazd na nabożeństwo fatimskie”.
„Patrz, dziecko, tam staną nasze zakłady i piękny kościół” – opowiadał swym wychowankom ks. Markiewicz (1842–1912). Trafił tu w kwietniu 1892 roku, tuż po powrocie z Włoch. Jego słowa okazały się prorocze (podobnie jak zdanie, które przeszło do historii: „Najwyżej was Pan Bóg wyniesie, kiedy dacie światu wielkiego papieża”). Na „Górce” w latach 1931–1935 stanęła potężna neoromańska świątynia św. Michała Archanioła.
Powtarzał wiernym: „Gdy odnowię dusze parafian, oni odnowią kościół i co potrzeba w kościele”. Notował: „Najwyższa czynność moja: Msza Święta. Większej godności na świecie nie osiągnę, ani nawet w niebie… Biada kapłanowi, który sobie cokolwiek innego wyżej ceni”. Wiedział, że więcej daje zachęta niż surowy rygor: „Nie należy bynajmniej zobowiązywać wychowanków do częstego przystępowania do świętych sakramentów – uczył wychowawców – wystarczy ich tylko zachęcać do tych świętych ćwiczeń i dać im możność korzystania z nich”.
Był znakomitym organizatorem. Po roku od przyjazdu z Italii stworzył Zakład ks. Bosko w Miejscu, a po kilkunastu miesiącach ruszyły pierwsze klasy gimnazjalne. W 1897 r. dom miał już setkę wychowanków. W małej uśpionej wsi zrobiło się gwarno i rojno jak w ulu. Ruszyły: szkoła gimnazjalna, zawodowa, warsztaty rzemieślnicze i zakład wychowawczy. Przybywało coraz więcej chłopców. Pod Krosnem powstał tętniący życiem klasztor, a z okien drukarni dochodziły miarowe huki i stuki, gdy z maszyny zjeżdżały pachnące drukiem egzemplarze „Powściągliwości i Pracy”.
Sto lat!
Schodzę z „Górki” do parafii. W dzieciństwie była to ogromna odległość, dziś malutki spacerek. Jak bardzo kurczą się dystanse!
Archaniołowie Michał i Gabriel byli drużbami podczas zaślubin Adama z Ewą celebrowanych przez samego Boga – pisze Abraham Cohen w opracowaniu o Talmudzie. Byli też świadkami ślubu Barbary i Jerzego, moich rodziców, którzy tu właśnie brali ślub.
Założone przez ks. Markiewicza zgromadzenie świętuje 100-lecie. Ksiądz Krzysztof Poświata, przełożony domu macierzystego i kustosz sanktuarium, o ojcu założycielu może opowiadać godzinami. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. – Mamy doświadczenie, że po pandemii w kościele w Mszach bierze udział… więcej osób niż przed – uśmiecha się ks. Krzysztof. – Pracuje tu 17 michalitów, w tym egzorcysta. Na spotkania trzeźwościowe przyjeżdża około 300 osób, które zmagają się z nałogiem. Przez cały dzień spowiadamy. W ogromnym klasztorze (siostry wzniosły go same!) mieszka dziś 70 michalitek. Na nabożeństwa fatimskie ściągają tłumy. W ostatnim brała udział niemal setka młodych, którzy rozświetlali mrok pochodniami. To owoc życia ks. Markiewicza – nie ma wątpliwości ks. Poświata. – Był tytanem pracy, całkowicie oddanym młodzieży. Nawet gdy zmarł jego ukochany brat, nie był w stanie pojechać na pogrzeb, bo… nie miał go kto zastąpić. Pisał, że musi wyspowiadać kilkaset osób i nie może ich zostawić bez pasterza. Kilka miesięcy przed śmiercią wysłał list do watykańskiej kongregacji, prosząc o zatwierdzenie zgromadzenia, ale jednocześnie przypomniał siostrom i wychowankom, że najważniejsze jest, „aby byli święci”. Pisał do Watykanu, że do tej pory wyszło z Miejsca Piastowego dwa tysiące rzemieślników i robotników, 30 z nich zostało kapłanami, a wielu mistrzami w zawodzie. „Bądźcie święci!” – to najlepsze podsumowanie życia i działalności proroka, który na miesiąc przed śmiercią wyspowiadał 200 wychowanków.
Bieda aż piszczy
Urodził się 13 lipca 1842 r. jako szóste z jedenaściorga dzieci burmistrza Pruchnika Jana Markiewicza. Gdy miał cztery lata, wybuchła rzeź galicyjska, a krew popłynęła strumieniami. Traumatyczne opowieści i wszechobecna galicyjska bieda (matka przygotowywała rodzinie placki z perzu) miały ogromny wpływ na przyszłe wybory życiowe wrażliwego młodzieńca. Gdy pewnego dnia wrócił ze szkoły głodny, matka zapytała: „Czy nie dałam ci pieniędzy na bułkę?”. „Dałaś, ale spotkałem biednego i dałem mu wszystko” – odpowiedział.
Młodość spędził w Przemyślu. Tu w roku wybuchu powstania styczniowego zdał egzamin dojrzałości, a później zapukał do furty Wyższego Seminarium Duchownego. 15 września 1867 r. został wyświęcony na kapłana.
Zanim to nastąpiło, przeżył potężny kryzys wiary. „Ja, kształcony od dziecka na Skardze i Krasickim, czytając w osiemnastym roku życia dzieła wielce poważne z dziedziny historii i nauk przyrodniczych w języku niemieckim, a obok nich autorów greckich i łacińskich, nie zadowalając się szkolnymi podręcznikami; wkrótce straciłem wiarę w Boga i harmonię wewnętrzną, których brak odebrał mi pogodę i spokój duszy. Tęskniąc za nimi, zabrałem się znowu do czytania dzieł najcelniejszych pisarzy polskich, którzy powoli zaczęli koić rozstrój w duszy mojej, aż wreszcie przy czytaniu kolejnej noweli, napisanej przez Józefa Korzeniowskiego, upadłem na kolana i zacząłem się modlić: »Jeśli istniejesz, Boże, daj mi się poznać, a wszystko dla Ciebie gotowym uczynić!«. W tej chwili napełnił mię Pan wielką światłością wewnętrzną, która sprawiła, iż uwierzyłem we wszystko, co Kościół święty do wierzenia podaje, i tegoż jeszcze dnia wyspowiadałem się z całego życia. Odtąd 41 lat minęło, jak panuje stały pokój i pogoda niezmącona w sercu moim”.
Jako kapłan pracował m.in. w przemyskiej katedrze, studiował pedagogikę, filozofię i historię na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza oraz Uniwersytecie Jagiellońskim. Wykładał teologię pastoralną w przemyskim seminarium. W 1885 r. ruszył do Italii, gdzie zafascynował się wizją i programem wychowawczym Jana Bosko. Wstąpił do salezjanów. Być może śluby złożył na ręce samego założyciela zgromadzenia.
Do Miejsca przyjechał w 1892 r. Objął parafię i zaczął tworzyć od podstaw zakłady wychowawcze dla zaniedbanej młodzieży. Wychowankowie zapytani o jego cechy odpowiadali na jednym oddechu: dobroć i życzliwość.
Nawet swą nazwę wioska zawdzięcza błogosławionemu. W 1897 r. na jego wniosek Sejm Galicyjski dodał do słowa „Miejsce” dopisek „Piastowe”. Tego roku ks. Bronisław napisał do papieża i biskupa przemyskiego list z prośbą o pozwolenie na założenie Zgromadzenia Michała Archanioła. Spotkała go rola proroka, który sieje, nie widząc owoców swej służby. Nie doczekał chwili zatwierdzenia zgromadzenia, którego męską gałąź pobłogosławiono przed stu laty (gałąź żeńską siedem lat później).
– Jego stan zdrowia był bardzo nadszarpnięty, bo we Włoszech zapadł na gruźlicę – opowiada ks. Poświata – Gdy jedna z sióstr zobaczyła, że schorowany wstaje z łóżka, i starała się go powstrzymać, usłyszała: „Dla nas nie ma wyboru: albo pracować, albo umrzeć!”. 24 stycznia 1912 r. poddał się operacji, która odbyła się na plebanii. Operowano go bez znieczulenia, bo ze względu na chore serce lekarze nie odważyli się podać narkozy. Opowiadali, że jedynie święci są w stanie tak przyjmować cierpienie. Zmarł po pięciu dniach, 29 stycznia 1912 r.
Chłopaki jednak płaczą
Jego pogrzeb zgromadził nieprzebrane tłumy. 1 lutego homilii bp. Karola Fischera słuchali zziębnięci wychowankowie zakładu. W mowie żałobnej ks. Władysław Sarna powiedział, że największym dowodem tego, kim był ks. Markiewicz, są „łzy wychowanków, którzy stracili ojca”.
Jaki cud uznano przy jego beatyfikacji? 31 lipca 1994 r. podczas sprawowania Mszy Świętej michalicie ks. Romanowi Włodarczykowi zaczął plątać się język. Udar mózgu sprawił, że nie mógł dokończyć Eucharystii. Słabł w oczach. Nie odzyskał przytomności przez sześć tygodni. Silne niedokrwienie lewej półkuli mózgu spowodowało porażenie połowiczne z afazją. „Można się spodziewać, że nastąpi znaczne inwalidztwo” – orzekli lekarze. Ci sami, którzy później notowali: „Stwierdzony 23.10.1996 r. prawidłowy stan neurologiczny jest zupełnym zaskoczeniem. Doświadczenia nasze własne i dane z literatury wskazują, że zupełne wycofanie się objawów neurologicznych jest zdarzeniem wyjątkowym”. Beatyfikacji 19 czerwca 2005 r. przewodniczył w Warszawie prymas Polski Józef Glemp.
Szkoła z duszą
W szkole trwają właśnie ostatnie lekcje. W klasach i pracowniach uczy się aż 800 dzieciaków. Są klasy profilowane (m.in. mundurowe i informatyczne), a klasa petrochemiczna dzięki kontaktowi z Orlen Południe zapewni pracę absolwentom w nowo otwartym zakładzie w Jedliczu (uczniowie mają 8 godzin chemii tygodniowo, a najlepszy z nich zostanie zatrudniony na stanowisku specjalisty).
O sile charakteru założyciela michalitów świadczy opowieść siostry Anny Zglińskiej: „Gdy siostry powiedziały, że Ksiądz Rektor leży nieprzytomny, wszystkie płakałyśmy i jak która mogła, tak się modliła. Jednego dnia patrzę, a tu korytarzem Ksiądz Rektor idzie do zakładu. Przelękłam się bardzo i przerażona mówię: »Ojcze, jak można w tak ciężkiej chorobie i w takie zimno odważyć się przyjść samemu do zakładu?!«. Odpowiedział: »Drogie dziecko, to nic, to nic! Przyszedłem sam, bo i tak by mnie tu przynieśli«. »To może być przyczyną śmierci!« – mówię, ale odparł: »Wszystko jedno, umrzeć trzeba, wola Boża«. (…) Raz weszłam do pokoju, gdzie leżał chory i płakał żałośnie i głośno. Żal mi się go zrobiło i też się rozpłakałam. »Czy Ojciec ma jakieś większe boleści?«. »Dziecko, powiedz wszystkim, by się za mnie gorąco modlili, bo przechodzę wielkie ciężkości w duszy. Niczego się nie bój, zgadzam się na wszystko, co Pan Bóg chce, a śmierć jest największym szczęściem«”.
Wracam w stronę wyprażonego przez upał Krosna. W ustach dźwięczą mi jego słowa: „Chciałbym zebrać miliony dzieci i młodzieży z wszystkich krajów i narodów, żywić ich za darmo i przyodziewać ich na duszy i na ciele”.•
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Historyk odnosi się do zarzutów stawianych Janowi Pawłowi II oraz omawia metodologię.