Prezydent Donald Trump ogłosi w sobotę nazwisko swego nominata do Sądu Najwyższego USA. Odżywają nadzieje, że konserwatyst(k)a zastąpi zmarłą przed paroma dniami skrajnie lewicową sędzię Ruth Bader Ginsburg. Dałoby to szanse na obalenie wyroku SN USA z 1973 r., który zalegalizował aborcję na życzenie. Od tego czasu śmierć w majestacie prawa poniosło w USA około 60 milionów nienarodzonych dzieci.
Pierwszym nazwiskiem na dziennikarskiej giełdzie jest Amy Coney Barret. To 48-letnia profesor prawa (na Notre Dame University dwa razy przyznano jej tytuł Profesora Roku). Była asystentka zmarłego już wybitnego sędziego Sądu Najwyższego USA Antonina Scalii, a obecnie sędzia sądu apelacyjnego w Chicago. Obejmuje on trzy dystrykty stanu Illinois i po dwa dystrykty stanów Wisconsin i Indiana.
Prof. Coney Barrett jest przy tym matką siedmiorga dzieci, w tym dwójki adoptowanych. Jedno z jej biologicznych dzieci jest dzieckiem specjalnej troski. Jej mąż Jesse M. Barrett jest także prominentnym prawnikiem. Prof. Coney Barrett znana jest jako obrończyni życia. Jest też katoliczką, członkinią wspólnoty charyzmatycznej (formalnie ekumenicznej, ale w 90 proc. złożonej z katolików).
Prezydent Trump brał już pod uwagę jej kandydaturę, gdy trzy lata temu pojawił się wakat w Sądzie Najwyższym. Wówczas jednak wskazał na Bretta Kavanaugh, zaś o Coney Barrett powiedział, że zostawia ją sobie na miejsce sędzi Bader Ginsburg. Znaczyło to, że zamierza mianować konserwatywną obrończynię życia na miejsce skrajnie lewicowej zwolenniczki aborcji.
Jeśli Coney Barrett zostanie nominowana, będzie musiała jeszcze uzyskać akceptację Senatu. A tam nie będzie łatwo, czego doświadczyła już, gdy trzy lata temu starała się o stanowisko w sądzie apelacyjnym. Demokratyczni senatorowie Dianne Feinstein i Dick Durbin podczas przesłuchań sugerowali, że jej katolicka wiara może przeszkadzać w sprawowaniu urzędu sędziego. Sen. Durbin domagał się wprost odpowiedzi na pytanie, czy jest ortodoksyjną katoliczką. Było to sprzeczne z amerykańską konstytucją, która stanowi, że "nigdy powierzenie w służbie Stanów Zjednoczonych jakiegoś urzędu lub funkcji publicznej nie może być uzależnione od wyznania wiary". Prof. Coney Barret nie zasłoniła się jednak prawem. Potwierdziła odważnie, że jest wierną katoliczką. Przetrwała trwającą pół roku obstrukcję parlamentarną i w końcu otrzymała stanowisko, o które się ubiegała.
Jej atutem jest i to, że jest kobietą. I nie chodzi tu tylko o to, że prezydent Trump może chcieć schlebiać feministycznie nastawionej części wyborców. Wysunięcie kandydatury kobiety mogłoby być także próbą zapobieżenia atakom, z jakimi spotkał się poprzedni wysunięty przez Trumpa kandydat do Sądu Najwyższego Brett Kavanaugh. Został on publicznie oskarżony o napaść na tle seksualnym, która miała mieć miejsce dziesiątki lat wcześniej. Śledztwo FBI tego nie potwierdziło. Ostatecznie Kavanaugh udało się uzyskać akceptację Senatu, ale rozpętana w mediach kampania sprawiła, że w paru momentach wyraźnie puściły mu nerwy. Poza tym, istniało realne niebezpieczeństwo, że Demokraci zdołają spowolnić procedurę nominacyjną kandydata Republikanów pod pretekstem konieczności pełnego zbadania oskarżeń.
Być może dlatego także kolejne miejsca na krótkiej liście kandydatów do Sądu Najwyższego zajmują obecnie kobiety.
Kolejna to 52-letnia Barbara Lagoa, była sędzia Sądu Najwyższego Florydy, obecnie sędzia federalnego sądu apelacyjnego. Także ona znana jest z nastawienia pro life, a jej największym atutem wydaje się pochodzenie z kubańskiej rodziny osiadłej na Florydzie. Stan ten należy do tzw. swing states - stanów wahających się, niezdecydowanych, czyli takich, w których możliwe jest zarówno zwycięstwo wyborcze Republikanów, jak i Demokratów. A wybory prezydenckie już za kilka tygodni... Zaoferowanie kobiecie pochodzącej z latynoskiej mniejszości niezwykle prestiżowego stanowiska mogłoby dać Donaldowi Trumpowi parę dodatkowych punktów u wyborców na Florydzie. Te zaś mogłyby się przełożyć na zwycięstwo w całym stanie. Ma to znaczenie większe niż się zdaje, ponieważ system wyborczy w USA różni się od tego, który mamy np. w Polsce. O wyborze prezydenta nie decyduje tam suma głosów pojedynczych wyborców, lecz liczba głosów elektorskich. Kto wygra w danym stanie, zgarnia całą pulę przyznanych mu głosów elektorskich. A Floryda ma ich bardzo dużo - 29. Więcej ma tylko Kalifornia (55) i Teksas (38). Na równi z Florydą jest pod tym względem jedynie Nowy Jork. W tym systemie Floryda "waży" tyle, co Illinois (z Chicago), federalny Dystrykt Kolumbii (ze stołecznym Waszyngtonem) i Nevada razem wzięte.
Trzecim i ostatnim nazwiskiem na liście potencjalnych następczyń sędzi Ginsburg jest sędzia sądu apelacyjnego Allison Jones Rushing. Jest ona znana m.in. z działalności w konserwatywnej organizacji Alliance Defending Freedom. Ma także opinię obrończyni życia. Liczy zaledwie 38 lat - w razie zyskania nominacji mogłaby przez wiele lat zasiadać w Sądzie Najwyższym i tworzyć tam skrzydło konserwatywne. Bo stanowisko sędziego Sądu Najwyższego jest w USA dożywotnie. A - jak mówi porzekadło ukute przez dowcipnych, a może po prostu: zawistnych - "sędziowie Sądu Najwyższego nie rezygnują nigdy, a umierają rzadko". (Ściśle rzecz biorąc, nie jest to prawda, bo nie tak dawno zdarzyły się rezygnacje - w 2009 r. złożył ją sędzia David Souter, a w 2018 r. - Anthony Kennedy.)
Bo też w istocie o to tu właśnie chodzi: które skrzydło zdoła zdobyć i utrzymać większość w 9-osobowym Sądzie Najwyższym. Dlatego sobotnia decyzja będzie prawdopodobnie najważniejszą podczas prezydentury Donalda Trumpa. Przez wiele dziesięcioleci większość w trybunale wytyczającym prawnicze trendy dla sporej części świata posiadali liberałowie. Po nominacji Kavanaugh wydawało się, że konserwatyści zdobyli przewagę 5:4. Pojawiły się jednak wątpliwości co do prezesa SN USA Johna Robertsa, o którym mówi się, że z pozycji konserwatywnych przesunął się do centrum i raz głosuje tak, jak konserwatyści, a innym razem idzie ramię w ramię z liberałami. Nominacja jednej z wymienionych wyżej prawniczek i jej zatwierdzenie przez Senat (w którym niewielką, ale jednak większość mają Republikanie), mogłyby przeważyć szalę na korzyść konserwatystów.
Otwarłoby to m.in. możliwość zrewidowania sławetnego wyroku SN USA w sprawie Roe vs. Wade z 1973 r. Na jego mocy aborcja na życzenie została zalegalizowana w całych Stanach Zjednoczonych. Śmierć w majestacie prawa poniosło odtąd około 60 milionów nienarodzonych dzieci. Upływ czasu nie spowodował przyschnięcia tej sprawy w świadomości społecznej. Sprawa ochrony prawnej najmniejszych z nas wciąż znajduje się na w centrum zainteresowania amerykańskich wyborców. Ewentualne obalenie tzw. wyroku Blackmuna z 1973 r. najprawdopodobniej nie oznaczałoby zakazu aborcji, lecz uznanie, iż kompetencje w sprawie zakresu jej dopuszczalności posiadają władze poszczególnych stanów. Tymczasem stanowisko kongresów stanowych jest zróżnicowane. Widać, że niektóre z nich chciałyby pełnej - czy prawie pełnej - prawnej ochrony życia nienarodzonych, inne zajmują stanowisko skrajnie przeciwne. Pojawiły się już ustawy stanowe w mniejszym czy większym chroniące życie nienarodzonych dzieci. Są one rękawicami rzuconym wyrokowi Blackmuna. Bardzo możliwe, że o ich losie zdecyduje federalny Sąd Najwyższy - z sędzią, który zostanie nominowany w najbliższym czasie.
God bless America!
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.