„Zostańcie w domu”. Rozumiem, ale dla mnie to bolesna chwila.
Dziwnie się poczułem, kiedy dowiedziałem się, że nie będę w niedzielę na Mszy. I że wielu głodnych tego dnia nie nasyci się pokarmem na życie wieczne. Przed oczyma stanęły mi najsmutniejsze starotestamentalne opisy zniszczenia jerozolimskiej świątyni i beznadzieja tych, którzy musieli na to patrzyć. Wiem, nikt kościołów nie zburzył, dalej są w nich Msze odprawiane, tyle że bez ludzi albo z bardzo ograniczoną ich ilością. Wiem, że niebawem – oby za dwa, trzy tygodnie – na te Uczty wrócimy. Wiem, że składać dziękczynienie Bogu (Eucharystia!) mogę i w indywidualnej modlitwie, a i Komunię mogę przyjąć na sposób duchowy. Ale...
Mimo mile grzejącego już słońca, zieleniejących krzewów i pierwszych kwiatów na trawniku pod oknem świat wydał mi się straszliwie smutny. Bo pusty. Zabrakło tego, co w tym życiu najistotniejsze...
Tak, pewnie jestem dziwakiem albo jakimś „eucharystycznym nałogowcem”, ale niedziela bez Mszy, bez uwielbienia wespół z braćmi i siostrami Ojca przez Chrystusa, z Chrystusem, w Chrystusie, jedności Ducha Świętego, jest dla mnie pusta. Choć nie zawsze docenianym, zawsze była i jest dla mnie świętem. Bardzo przeżywałem, kiedy podczas wycieczek z biurem podróży mimo starań nie udawało mi się trafić w niedzielę na Mszę. Dwa razy, a do dziś pamiętam, jak mnie bolało. Wiem jak się cieszyłem, kiedy się udawało. Nieważna bywała hotelowa kolacja, nieważne śniadanie, nieważne to czy tamte muzeum, czasem był prawie bieg, żeby się nie spóźnić... Pamiętam, jak podczas górskich włóczęg dla niedzielnej czy świątecznej Mszy schodziłem z gór, by czasem już po zmierzchu znów w nie wracać. Pamiętam jak dla Eucharystii kiereszowałem plany i nie realizowałem swoich ambitnych celów. Zawsze była ważniejsza. I pamiętam, jak się ucieszyłem, kiedy leżąc w szpitalu z połamanymi nogami odkryłem, dzięki współtowarzyszom niedoli, że mogę sam dotrzeć na inwalidzkim wózku do szpitalnej kaplicy....
Przede wszystkim jednak żal mi tych wszystkich, którzy w obliczu nieszczęścia epidemii, zamiast znaleźć duchową pociechę i umocnienie, zastali/zastaną zamknięte drzwi. Nie oskarżam ani księży ani biskupów. Nie oskarżam też władz. Rozumiem to posunięcie. Tylko mi żal, że ta epidemia zabrała nam w duchowym wymiarze więcej, niż w niejednym wypadku zabierają wojny czy inne nieszczęścia. Modlitwa, nawet przed Najświętszym Sakramentem, to jednak nie to samo.
Nie wyrokuję dlaczego Bóg na nas i na całą ludzkość tę epidemię dopuścił. Mam cichą nadzieję, że po jej ustaniu świat będzie jednak trochę bardziej Boży; że trochę spuści z tonu, spokornieje wobec Stwórcy, którego wielu, uśpionych spokojnym życiem, zdążyło już z niego wyrzucić jako komplikującą wszystko hipotezę. Przede wszystkim zaś mam nadzieję, że w tych, którym możliwość przyjmowania do serca Boga pod postacią chleba i wina już spowszedniała – także we mnie – obudzi głód. Że na nowo docenimy ten wielki skarb, jakim jest dla nas Eucharystia....
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).