Ksiądz Witold Lesner, nasz misjonarz na Kubie, prosi o modlitewne wsparcie i opowiada o swojej pracy.
Krzysztof Król: Już cztery i pół roku posługuje Ksiądz na Kubie. Czuje się tam Ksiądz jak u siebie?
Ksiądz Witold Lesner: Mój dom jest tam, gdzie mieszkam. Tak chcę to przeżywać. To pozwala mi faktycznie czuć się jak u siebie, a nie w obcym kraju, z daleka od swoich. „Moi” są teraz tutaj, na Kubie, chociaż oczywiście nie wymazałem z pamięci i z serca osób, które mieszkają w Polsce. Takie przeżywanie rzeczywistości i relacji bardzo ułatwia familiarność Kubańczyków. Traktują mnie jak członka rodziny. Pewnie wiele przez ten czas udało się zrobić…
Od samego początku priorytetem mojej pracy duszpasterskiej było zadbanie o jak największą ilość dobrze przygotowanych katechistów. W Guisie, w ośmiu miejscowościach, które tworzyły parafię, zastałem tylko cztery kobiety, które prowadziły katechizację. Praca z dziećmi, gimnazjalistami, młodzieżą, dorosłymi, przygotowanie do sakramentów oraz poszczególnych grup duszpasterskich wymagało o wiele, wiele więcej. Z tej czwórki zostały tylko dwie młodsze panie, a dwie (67-latka i 81-latka) zakończyły swoją posługę. Dziś jednak w Guisie jest trzynaście nowych osób, które przez trzy lata – dwa razy w miesiącu – brały udział w przygotowywanej przeze mnie formacji.
Do niektórych miejscowości nadal muszą dojeżdżać katechiści, ale sytuacja znacznie się polepszyła. To oczywiście tylko niektóre sprawy, bo najważniejsze według mnie nie są jakieś akcje, ale regularne, stałe, dzień za dniem prowadzone duszpasterstwo. A tego nie da się zmierzyć ani policzyć.
Od trzech tygodni jest Ksiądz w nowej parafii. Skąd ta zmiana?
Parafię św. Józefa w Guisie zmieniłem na parafię św. Pawła w Jiguaní. Nasz biskup zdecydował się na – jak to określił – „największe zmiany strukturalne w diecezji” od momentu jej utworzenia. W efekcie terytorialne i personalne przesunięcia dotyczyły czterech parafii i dotknęły również mnie. Nowa parafia jest porównywalna z poprzednią: liczy niespełna 40 tys. mieszkańców, mamy trzy duże kościoły, jedną kaplicę i dwa miejsca, gdzie Mszę św. sprawuje się pod dachem z liści palmowych. Jeszcze wciąż uczę się nowości. Odwiedzam poszczególne miejsca, dużo rozmawiam z członkami wspólnot. Odbył się już pierwszy pogrzeb i pierwszy chrzest, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu, aby ogarnąć nową rzeczywistość.
Jakie są największe wyzwania duszpasterskie?
Miejsce, w którym żyję, traktuję jak moje własne, więc wciąż denerwuje mnie bylejakość. Nie potrafię, a właściwie nie chcę jej zaakceptować. Głęboko zakorzeniona mentalność będąca owocem realizmu komunistycznej codzienności: „nie zarabiam dużo, więc nie staram się pracować dobrze” czy stwierdzenie: „to nie jest moje, więc o to nie dbam” drażni mnie bardzo, szczególnie zaś, gdy przekłada się na funkcjonowanie wspólnot kościelnych. Trudno jest też mobilizować ludzi do oddolnej inicjatywy, bo czekają, aż im się wszystko poda gotowe lub popchnie w odpowiednim kierunku.
Trudną sprawą jest też powszechne przyzwolenie na rozwiązłość. Niczym nadzwyczajnym nie jest to, że mężczyzna ma równocześnie kilka kobiet i każdą nazywa „żoną”. Jest ojcem wielu dzieci, ale mieszka osobno we własnym domu… Poza tym sporo nastolatek zachodzi w ciążę, a to z kolei przekłada się na wysoką ilość aborcji. Już piąte pokolenie wzrasta w takiej „normalności”.
Co dały Księdzu lata spędzone na Kubie?
Mówiłem o tym już wcześniej i to się nie zmieniło – muszę tu naprawdę liczyć na pomoc z nieba! Nie da się budować na własnej pomysłowości czy wcześniejszych doświadczeniach, bo wyzwania codzienności są inne niż w Polsce. Nie mogę polegać na własnych zasobach finansowych, bo ich nie mam. Uczę się wciąż na nowo pokory i ufności w Bożą pomoc. Niesamowitym bogactwem jest dla mnie też współpraca, a właściwie życie ze świeckimi. Wygląda to inaczej niż w Polsce, gdzie wciąż bez księdza nic się nie dzieje w parafii, gdzie wszystko ma swoje instrukcje i wypracowane metody działania.
Na misjach kapłan zamknięty sam na plebanii nie ma szans przeżyć. Zaczynając od zakupów (to są wciąż dla mnie wielkie tajemnice: skąd gospodynie biorą produkty skoro nigdzie nic nie ma?), wizyt u lekarza (miejscowi wiedzą, gdzie, z kim i kiedy), poprzez działania duszpasterskie (metoda ogłoszeń – bez zachęty animatorów czy katechistów – na nic się zdaje, przynajmniej na początku), na zwykłym piciu kawy czy odwiedzinach kończąc.
Tego ciągłego bycia z parafianami, wchodzenia dosłownie do ich rodzin, życia ich sprawami, które stają się moimi, wciąż się uczę. Wciąż też odkrywam nowe możliwości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).