W Rudzie Śląskiej od ponad stu lat pracują siostry elżbietanki. Ich dom znajduje się w dzielnicy biedy, może nawet nędzy – wśród „familoków”. Wspólnota liczy 4 siostry: to siostry Helena, Scholastyka, Maksencja i Estera.
RW: W przedszkolu sióstr, odmiennie niż w innych przedszkolach, gdzie stosuje się catering i są gotowe porcje jedzenia, jest kuchnia. To odpowiednio więcej kosztuje. Trzeba było na przykład zainstalować windę towarową. Co siostry skłoniło, by wybrać trudniejszą drogę?
S. Estera: Często proszę siostrę kucharkę, by gotowała więcej, bo te dzieci są po prostu głodne. Dzięki temu mają możliwość dokładki, a nawet wybrania sobie potrawy, która im bardziej smakuje. Poświęcamy sporo czasu, aby jedzenie było smaczne i dobrze przygotowane, a dzieci mogły się naprawdę najeść. One, gdy wrócą do domu, często nie dostają już żadnego posiłku.
RW: Ale przychodzą tu dzieci nie tylko z waszego przedszkola. Z placu zabaw mogą korzystać także inne dzieci...?
S. Helena: Tak. To dzieci, które wychowuje ulica, które nie mają żadnej zabawki w domu. Często przychodzą, pytają, czy mogą się pobawić, pohuśtać na huśtawkach. Tym dzieciom rozdajemy również zabawki albo ubrania, które otrzymujemy od ofiarodawców. Niesamowita jest radość w oczach dziecka, które trzyma mocno przytulonego do siebie misia. Mówi: „Będę się nim dzielić z moim młodszym braciszkiem, żeby on też mógł się pobawić”. To są niesamowite chwile...
RW: Matka Maria – jak czytamy w jej życiorysie – często wynosiła różne rzeczy z zakonnej kuchni, by dawać je ubogim. Mówi się, że nie siadała do posiłku, zanim nie upewniła się, że wszyscy zjedli. Czy były takie chwile, kiedy przyszli do was ubodzy, a wyście naprawdę nie miały co im dać, a potem... się znalazło?
S. Estera: Często modlimy się do Pana Boga, że skoro są to Jego biedni, to żeby pomógł nam się o nich zatroszczyć. Przyszła kiedyś do nas pewna kobieta. Jej dzieci zniszczyły pościel i nie miała ich czym na czas zimowy przykryć. Musiałam powiedzieć, że na razie nic nie mam; to, co miałyśmy jako zapasowe już zostało rozdane. Prosiłyśmy Pana Boga o ofiarodawcę. Trzy dni później pojechałyśmy do pewnej rodziny, która nic nie wiedząc o naszych potrzebach, przygotowała dla nas kołdrę, poduszkę i koc plus inne dodatki. Był to dla nas namacalny znak, że sam Bóg troszczy się o tych biednych i potrzebujących.
RW: Dowodem na to jest też dobre serce ludzi, którzy dają różne rzeczy, m.in. pieczywo...
S. Helena: Jest dużo takich osób, które w sercu czują potrzebę dzielenia się, z czego się bardzo cieszymy. Dla nas może to się wiązać z poświęceniem dodatkowego czasu, ale ostatecznie nasze życie jest ofiarowane Panu Bogu, więc nie liczymy tego czasu. Niejednokrotnie jedziemy po te chleby, przywozimy tu, rozdajemy... To jest piękne, że można w ten sposób dzielić się z drugim człowiekiem i liczyć na łaski u Pana Boga.