O braku śmierci, narodzinach do nowego życia i słodkich ziemniakach dla babci mówi ks. prof. Wojciech Bęben, znawca kultury, etnografii i religiologii.
Justyna Liptak: Uroczystość Wszystkich Świętych w Polsce związana jest z klimatem zadumy, nostalgii, a czasem wręcz smutku. Przez wiele lat mieszkał Ksiądz w Papui-Nowej Gwinei. Jak w tamtym rejonie świata ludzie przeżywają odejście swoich bliskich?
Ks. prof. Wojciech Bęben: Ludy plemienne nie mają nawet określenia na śmierć. Oni nie umierają, tylko wyruszają w drogę. Śmierć nie kojarzy się więc z niczym negatywnym i nie budzi lęku.
Czy w trakcie swojej misjonarskiej posługi towarzyszył Ksiądz osobom, które faktycznie bez strachu odchodziły z tego świata?
Pamiętam, jak dostałem wiadomość, że w jednej z wiosek umiera kobieta. Posłał po mnie jej syn, abym się nad nią pomodlił i udzielił rozgrzeszenia. Kiedy po 3 godzinach dotarłem do owej wioski, zastałem, jak mogło się wydawać, smutną scenę – matka leżała już w trumnie. Złożyłem kondolencje synowi i podszedłem do „zmarłej”. Okazało się, że nadal żyje – popija piwo i przygotowuje się do drogi. Poprosiła o modlitwę i stwierdziła, że odejdzie razem ze słońcem. Tak się też stało. W wiosce, która ją żegnała, zamiast płaczu można było usłyszeć śpiew i mnóstwo historii dotyczących jej życia. Bierze się to stąd, że ludzie tam wierzą, iż osoba, która wyrusza w drogę, idzie w miejsce, gdzie będzie szczęśliwa. My to miejsce nazywamy niebem.
W Polsce to trudne do wyobrażenia, aby śmierć bliskiej osoby była okazją do radości.
Stąd ich podeście wydaje mi się bardziej dojrzałe, w tym znaczeniu, że jako osoby wierzące nie mamy bać się śmierci. Niestety, w naszym postrzeganiu Boga śmierć jest bardzo mocno związana z sądem ostatecznym. A skoro od najmłodszych lat mówi się nam, że zostaniemy za wszystko osądzeni, to proszę mi wierzyć, wielu nawróci się ze strachu. Najgorsze jest to, że w takiej sytuacji również ze strachem będzie umierać.
Ale sąd ostateczny jest faktem...
Nie znaczy to jednak, że mamy się go bać. Lekarstwo na ten cały strach jest bardzo proste – miłość. Z miłości nie popełniam grzechów, a nie z lęku, a skoro nie popełniam grzechów, to czego mam się bać? Miłość, przede wszystkim, powinna kierować naszymi działaniami. Jeśli prawdziwie kochamy Boga, nie będziemy robić niczego, co Go zasmuci. W Papui-Nowej Gwinei mówią: „Mam być tak dobry, że jak będę odchodził, to zejdzie się cała rodzina. Będą śpiewać, wspominać, będzie przyjęcie i wtedy pójdę”. I tak żyją. Znamienne, czego w naszej kulturze brakuje, jest również to, że bardzo dbają o ludzi starych jeszcze za życia. Dodatkowo przed odejściem członkowie rodziny podkreślają wartość umierającej osoby i sprawiają, że czuje się ona spełniona. Zabierają na przykład babcię do ogrodu i mówią: „Patrz, ty posadziłaś te bananowce. To twoja ziemia. Ty tu pracowałaś, zobacz, jaki piękny ogród stworzyłaś”. Śmierć traktowana jak narodziny do nowego życia. Nikt nie umiera samotnie. Bardzo rzadko byłem proszony na pogrzeb. Oni mnie tam nie potrzebują, bo dla nich nie jest najważniejsze złożenie ciała do ziemi. Ich interesuje, czy ta osoba doszła do krainy zmarłych, bo jeżeli nie doszła, to jest nieszczęśliwa. Wtedy trzeba jej pomóc tam dojść. Często więc niszczy się dom, w którym mieszkała. Jeśli odszedł mężczyzna, należy ściąć drzewo, które posadził. Takie działania nie wynikają z braku miłości i chęci „pozbycia się” bliskiego, ale z wielkiej troski o jego duszę i dobre życie wieczne.
No dobrze, a jak czczą pamięć swoich bliskich zmarłych? Podobnie jak my odwiedzają cmentarze, zapalają świeczki, przynoszą kwiaty?
W Papui-Nowej Gwinei pamiętają o swoich bliskich każdego dnia. Wyrazem tego jest m.in. ofiarowywanie im jedzenia, np. słodkich ziemniaków, które – zamiast świeczek – stawiają w domu z wyraźnym zaznaczeniem: „To dla ciebie, babciu”. Na Filipinach natomiast spotkałem się ze zwyczajem, że cała wioska gromadzi się przy grobie zmarłego. Przynoszą jedzenie i napoje, urządzają biesiadę. Tak czczą pamięć, bo wierzą, że ten zmarły jest nadal częścią ich życia – opiekuje się nimi, wspiera, pomaga. My mamy raczej smutne doświadczenia tego tak naprawdę radosnego pierwszolistopadowego święta. Może się to wiązać z tym, że nie do końca rozumiemy, jakie jest jego znaczenie, że powinniśmy cieszyć się z tymi, którzy już dostąpili życia w Bogu. A u nas to święto wywołuje smutek i płacz, bo zamiast o zmarłych, myślimy częściej o sobie. Może czujemy się winni, bo zbyt mało czasu poświęciliśmy naszym bliskim, za mało rozmawialiśmy, zbyt długo się gniewaliśmy? Może warto zadbać o właściwe relacje z żywymi? Dobrze też wspominać naszych zmarłych częściej. W końcu nie jest tak, że zamienili się w nicość, stali się bezużytecznym popiołem. Śmierć nie zakończyła ich życia, ale dała dostęp do wieczności. Wielu jest już u Ojca i wstawia się za nami.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.