Co stanie się z naszą religijnością gdy zabraknie wroga? Gdy nie będzie z kim walczyć?
Odkąd pamięcią sięgnąć. Potop, konfederacje, zabory, okupacja, komunizm. Weszło nam w krew. Do tego stopnia, że większość dyskusji zaczynała się od pytania: co myślisz na ten temat, bo ja jestem przeciw. Celował w nich mój licealny kolega. Świetna zabawa. Niesamowicie rozwijała. Jak średniowiecznych studentów teologii. Podobno kazano im wymyślać herezje, a potem szukać argumentów, by je obalić.
Wracam do tych sporów z sentymentem z jednego powodu. Nigdy nie kończyły się zerwaniem koleżeńskich więzi. Przeciwnie. Po lekcjach szliśmy na Pepsi a wieczorami do głównego prowokatora, by po raz kolejny wsłuchiwać się w przemycony z Anglii The White Album. Oryginalny krążek (nie zgrywana na pocztówce podróbka) The Beatles. Zachwyt dla pokolenia smartfona i YouTube być może zupełnie niezrozumiały. Ale w tamtych czasach posiadacz stereofonicznego adapteru i takiej oryginalnej! płyty dla kolegów i koleżanek był niemalże bogiem.
Sielankę rozwijających, choć jak napisałem niekiedy zabawnych, dyskusji przerwały studia. Pod koniec lat osiemdziesiątych wykładowca socjologii na KUL-u prezentował badania polskiej religijności. Cyfr z pożółkłych notatek odtwarzał nie będę, natomiast przytoczę anegdotę, jaką zilustrował wyniki.
Na procesji Bożego Ciała w Krakowie spotkało się dwóch pierwszych sekretarzy podstawowych organizacji partyjnych. Pierwszy z Nowej Huty, drugi ze Skawiny. Uścisnęli sobie ręce. Potem był krótki, ważny dla naszej refleksji dialog:
Co stanie się z naszą religijnością – zastanawiał się wykładowca – gdy zabraknie wroga? Gdy nie będzie z kim walczyć?
Kolejne lata odzyskanej wolności dały prostą, aczkolwiek nie przewidywaną wcześniej odpowiedź. Gdy zabraknie wroga trzeba go będzie wymyślić. Co dla zaprawionych w szkolnych sporach już dorosłych wcale nie było takie trudne. Wszelkiej maści post, masoneria, układ, spisek… Lista długa jak Litania do Wszystkich Świętych. Nie tylko w sporach o kształt Rzeczpospolitej. Także wewnątrzkościelnych. Jeden przykład z własnego podwórka.
Zostałem poproszony o komentarz do pewnego nagrania. Otworzyłem link i z wprowadzenia dowiedziałem się, że należę do zidiociałego kleru z odżegnującej się od katolickiego kultu posoborowej sekty. Hm, zatem po co ta prośba? Nie wiedziałem, przejrzeć materiał i ocenić czy bronić się, udowadniać że nie jestem wielbłądem.
Atakiem na atak odpowiadał nie będę. Jedno tylko spostrzeżenie. Skrajnie prawicowe ruchy nie kryją swoich związków z kontestującymi Sobór i odnowę liturgii tradycjonalistami. Takie mają być owoce „głębi” i „mistyki” trydenckiej liturgii?
Zostawmy pytania. Podczas sobotniej audiencji dla włoskiej Akcji Katolickiej Franciszek mówił o kierowcy zapatrzonym we wsteczne lusterko. „To grozi katastrofą.” Jeśli retrospektywa do czegoś jest nam potrzebna, to wyłącznie do postawienia diagnozy. Kto wie, może bycie przeciw mamy już we krwi? Może to już jest genetycznie przekazywane zatrucie?
Jeśli tak jest rzeczywiście, potrzebujemy transfuzji. Inaczej pozjadamy się i pozabijamy. Na końcu nawet drzwi nie będzie miał kto zamknąć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.