Jeśli sumienie jest najbardziej mną, to wolność jest przestrzenią praktycznej realizacją tego, kim jestem. To w niej i dzięki niej dokonuje się wszystko inne.
Temat: kim jest człowiek powraca w kolejnych wypowiedziach i publikacjach wielu ludzi Kościoła. Wydaje się, że jest to temat szczególnie dziś ważny, że w tej przestrzeni dzieje się wiele zła. Być może mniej wyraźnego, niż w wieku XX, w czasach panowania dwóch totalitaryzmów. Być może przez to groźniejszego...
Kim zatem jest człowiek? Co odróżnia nas od innych istot żywych? Czy jest możliwa odpowiedź, która byłaby wspólna dla człowieka wierzącego i niewierzącego? Dla chrześcijanina i człowieka innej religii? Czy istnieją takie cechy człowieczeństwa, które rozpoznajemy w sobie, bezpośrednio lub pośrednio, wywodząc je lub nie z wiary? Wydaje się, że tak. Są nimi:
Czym jest sumienie? Temu tematowi poświęcony jest wiosenny numer „Więzi”, a w nim znajdujemy taką wypowiedź (Ireneusz Ziemiński, filozof): odkrycie sumienia było odkryciem wolności i indywidualności jednostki ludzkiej, bo nikt inny nie może wejść do tej przestrzeni – czy ją nazwiemy sanktuarium, świętością czy sferą wolności. Nikt nie może mi tam niczego nakazać. Kiedy odkrywamy sumienie, to właściwie ani drugi człowiek, ani żadna instytucja ani jakiekolwiek władze państwowe nie mogą mi niczego nakazać – tu jestem całkowicie wolny. I dalej: sumienie jest odkryciem indywidualnej podmiotowości każdego z nas. (...) Sumienie jest po prostu najbardziej mną.
Celowo nie podaję definicji katolickiej. Z taką jej formą – jak najbardziej przecież prawdziwą – może się zgodzić także niewierzący. To ważne, byśmy mieli wspólne rozumienie podstawowych pojęć.
Nie, to nie znaczy, że sumienie jest przestrzenią decydowania o tym, co dobre, co złe. Sumienie nie jest czymś, nad czym mamy do końca władzę, są w nas kryteria, które są wobec nas zewnętrzne. Już Sokrates mówił, że sumienie jest „świadkiem we mnie”. Świadkiem dobra, świadkiem zła. Świadkiem, że mogłem /nie mogłem postąpić inaczej.
Sumienie człowieka jest funkcją jego rozumu. By właściwie ocenić sytuację trzeba znać prawdę o niej. Ale trzeba też kryteriów oceny. Trzeba, byśmy tych kryteriów szukali. Trzeba, byśmy o tych, którymi się posługujemy, mówili. Dzielili się nimi z innymi. Każdy ma w końcu wolność ich odrzucenia, jeśli uzna je za niesłuszne. Nie informacja ale jej brak byłby ograniczeniem czyjejś wolności wyboru.
Z sumieniem wiąże się bowiem zawsze wolność człowieka. Człowiek, który dokonał wyboru, który jest pewny, że dokonał wyboru dobrego, potrzebuje realizować to, co wybrał. To ważne, by dokonać wyboru i mieć pewność, że jest on dobry, to ważne by nie płynąć z prądem i nie unikać decyzji. Człowiek, który wybiera i ma pewność wyboru nie boi się opinii innych, nawet jeśli bierze je pod uwagę. Ma odwagę się z nim nie zgadzać. Opinie innych są zagrożeniem tylko dla tych, którzy nie chcą lub nie umieją wybierać.
Jeśli sumienie jest najbardziej mną, to wolność jest przestrzenią praktycznej realizacją tego, kim jestem. To w niej i dzięki niej dokonuje się wszystko inne. Dokonuje się moja twórczość (chrześcijanin powie: owocowanie). Dokonuje się komunikowanie (objawianie się) drugiemu człowiekowi. Dokonuje się relacja. Jeśli nie wybieram, czy w ogóle wiem, kim jestem? Czy jestem w stanie tworzyć, komunikować się innym, wchodzić w relacje?
Człowiek potrzebuje tworzyć. Potrzebuje zmieniać to, co istnieje wokół niego. Potrzebuje budować swój świat. Chce, by coś po nim zostało. By „nie cały umarł”. W pamięci ludzi. W ich życiu. W konkretnych dziełach. Będzie próbował, choćby w najmniejszej przestrzeni jaką mu pozostawiono. Bez tego nie potrafi żyć.
Człowiek żyje w relacjach i dla relacji. Relacja to pojęcie często niezrozumiane. Dla wielu ludzi dzisiaj wiąże się z zależnością, podporządkowaniem. Tymczasem być w relacji do kogoś, to znaczy odnosić się do kogoś – tłumaczyła wiele lat temu Elżbieta Wiater. Znów przywołam cytat: Bieguny problemu to nie jest indywidualizm i relacja, ale indywidualizm i całkowite totalitarne zlanie się (...). Relacja, po pierwsze, wymaga podobieństwa do siebie osób będących w relacji, żeby w ogóle możliwe było nawiązanie komunikacji, a jednocześnie wymaga różnicy po to, by istniał powód nawiązania komunikacji. Na tym polega relacyjność.
Jesteśmy różni. Pod wieloma względami. Ta różnorodność jest cenna: wzajemnie się uzupełniamy. Jesteśmy sobie potrzebni tacy jacy jesteśmy. Różni, choć w oczywisty sposób równi. Komplementarni. Dotyczy to nie tylko płci, dotyczy każdej sfery życia. Nasza rzeczywistość jest zbyt złożona, by mógł ją ogarnąć jeden człowiek. I staje się coraz bardziej złożona.
Sumienie – wolność – twórczość – relacyjność. Trzeba dodać konsekwencję i wymóg, który się rodzi: odpowiedzialność. Za siebie, swoje wybory i ludzi wokół nas.
Nie istnieje wolność od odpowiedzialności. Po pierwsze dlatego, że nie da się pójść dwoma drogami równocześnie. Wybór jednej zawsze oznacza porzucenie innej. Pójście „dwoma na raz” oznacza zwykle „żadną nie w pełni” i też jest rezygnacją z tego, co byłoby głębiej na każdej z nich.
Po drugie dlatego, że każda nasza decyzja dotyka innych ludzi. Jest dla nich dobra lub zła. Zmienia ich życie. Wywołuje ich reakcje. Każda nasza decyzja ma także znaczenie dla większych i mniejszych społeczności, w których żyjemy.
Każda wspólnota ma prawo bronić dobra wspólnego. To znaczy: dobra (jednocześnie) wszystkich i każdego we wspólnocie.
Sumienie – wolność – twórczość – relacyjność – odpowiedzialność. Te pięć słów wyznacza kryteria oceny różnych koncepcji człowieczeństwa i różnych pomysłów społecznych. Jeśli próbują je gwałcić, jeśli próbują znosić naszą różnorodność, są nieludzkie. Ktokolwiek by ich nie proponował.
Warto te kryteria stosować w praktyce. Może zwłaszcza wtedy, gdy staje się to trudne...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.