Ks. Bogdan Michalski mówi o myśleniu misyjnym, błędach Holandii oraz języku niechętnych Kościołowi.
Jędrzej Rams: Pełni Ksiądz od niedawna specyficzną funkcję w naszej diecezji...
Ks. Bogdan Michalski: Zostałem dyrektorem Papieskich Dzieł Misyjnych oraz delegatem biskupa do spraw misji. To są dwa różne dzieła. Jedno wchodzi w struktury Papieskich Dzieł Misyjnych, a druga funkcja podlega Komisji Episkopatu Polski ds. Misji. Tak mamy często w polskich diecezjach. Obie zarządzają współpracą misyjną. W dokumentach obu dzieł jest zawsze sugestia, by, jeżeli to możliwe, odpowiadała za to w diecezji ta sama osoba.
Jędrzej Rams /Foto Gość
– Dziś Kościół w Europie potrzebuje entuzjazmu wiary płynącej z terenów tradycyjnie pojmowanych za misyjne – uważa ks. Michalski.
Pracował Ksiądz na misjach na Ukrainie i w Boliwii.
Ja przychodzę tutaj do pracy nie tylko jako misjonarz. Przychodzę również z tym, czego nauczyłem się w Warszawie, pracując w dyrekcji krajowej Papieskich Dzieł Misyjnych. Byłem też w Krajowej Radzie Misyjnej oraz w Centrum Misyjnym, gdzie szkoliłem innych misjonarzy. Przynoszę wizję, jak mogłaby być zorganizowana animacja misyjna w diecezji. Teraz główny kierunek wyznaczył mi, oczywiście, biskup miejsca. Już teraz zaznaczył, że chce, by w Legnickiej Kurii Biskupiej zaczął działać referat ds. misji. Jest on wpisany w statuty synodalne. Przede mną byli, oczywiście, ludzie, którzy byli odpowiedzialni za sprawy misyjne, ale nie działało to wszystko w formie referatu.
Referat referatem, ale idzie za tym też konkretna idea.
Biskup już podpowiedział, by położyć akcent na przepowiadanie słowa. Chodzi o to, co się mówi, jak misyjnie się kształtuje, wychowuje i edukuje. Jeżeli można to jakoś określić, to tak chcemy rozszerzyć, zmienić perspektywę myślenia, żebyśmy myśląc o misjach, nie patrzyli tylko na dalekie kraje, ale widzieli je jako dzielenie się wiarą z każdym pokoleniem i środowiskiem. To zaczyna się od bliskiego otoczenia, podwórka, szkoły, parafii, rodziny. Dosięga w ostateczności też właśnie krajów zamorskich, ale rozpoczyna się tutaj, gdzie sami żyjemy.
Po co ta zmiana?
Chodzi o to, byśmy nie popełniali błędu, który już jest widoczny w niektórych krajach, np. w Holandii. Swego czasu wychodziło z niego w świat bardzo dużo misjonarzy, a po latach okazało się, że nie podjęli się mocnej ewangelizacji własnego narodu. Doszło więc do paradoksu ogromnej reprezentacji holenderskich misjonarzy w każdym zakątku globu, ale w samej Holandii wyrosły całe pokolenia bez Pana Boga. My mówmy: „nie” takiemu działaniu. Misja to przekazywanie wiary każdemu, a nie tylko patrzenie na to, co jest daleko. Patrzenie bardzo daleko miało sens w momencie, gdy można było powiedzieć, że my tutaj, na miejscu, wszyscy jesteśmy chrześcijanami bardzo mocno zakorzenionymi w Chrystusie i jego Ewangelii. Ale jeżeli tutaj zaczyna nam się coś rwać, to według nauki Jana Pawła II nie możemy myśleć o ewangelizacji dalekich narodów, zapominając o ewangelizacji własnego podwórka.
W Holandii społeczeństwo w połowie było katolickie, w połowie protestanckie. Może u nas, przy jednorodnym społeczeństwie, nie trzeba było na co dzień być misjonarzem i obrońcą swojej wiary? Może nas to rozleniwiło i nie ma misjonarzy?
Może i po części jest to prawda, ale raczej po prostu u nas brakuje myślenia misyjnego. Chciałbym żebyśmy zobaczyli, że misyjność to dzielenie się wiarą. Z całego doświadczenia pracy misyjnej możemy nauczyć się tego, co możemy robić, by przestawić się na to, co papież nazywa opcją misyjną. Chciałbym, by cały Kościół był misyjny. Chodzi o to, byśmy umieli robić to, co robią misjonarze. Z czym nam się to kojarzy? Taki misjonarz idzie do ludzi, którzy Jezusa Chrystusa nie znają. My się tego musimy nauczyć! Nie umiemy wychodzić. Jeżeli w Polsce mamy około 70 proc. niechodzących do kościoła, to całe duszpasterstwo jest właściwie skoncentrowane na rzecz 30 proc. mieszkańców Polski. Cokolwiek robimy, to robimy to dla tych, którzy już w jakiś sposób są w Kościele. Opcja misyjna stawia pytanie: „co możemy zrobić, żeby z Ewangelią pójść do kogoś, kto w ogóle do kościoła nie chce przyjść? Kogo to w ogóle nie interesuje”. A to robią właśnie misjonarze. Oni muszą np. nauczyć się języka danej grupy. My też tu, w Legnicy czy Jeleniej Górze, mamy rzesze, pokolenia, które nie znają języka teologicznego. Dla nich musimy się nauczyć mówić ich językiem. Wpierw musimy mieć świadomość, że świat potrzebuje Ewangelii. Nie potrzebuje myślenia „przecież Kościół jest otwarty, jakby chcieli, to by przyszli”. Ale oni nie chcą! I to my musimy im zanieść Jezusa i musimy nauczyć się, w jaki sposób to zrobić. Od misjonarzy możemy się tego uczyć.
To nowa myśl w polskim Kościele?
Nie, takie działania podejmowane są już w różnych ośrodkach. Nie ma wątpliwości, że jest to jedyna słuszna droga. Mówiąc o misji, mówimy o konieczności dzielenia się wiarą, a nie egzotyce. Nie podkreślamy w animacji misyjnej tego, jak wygląda krajobraz w Afryce, jaka jest tam bieda. To są ważne elementy, ale najważniejsze jest świadectwo życia, że ja sam spotkałem Jezusa i chcę się tym dzielić. Tak wychowane dzieci i ukształtowane parafie sprawią, że będzie żywy przekaz wiary w poszczególnych rodzinach, szkołach, grupach. I z tego będzie się rodziło pragnienie pojechania z tym przesłaniem gdzieś dalej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).