Matka z Jeevodaya

Dr Helena Pyz opowiada o pracy w ośrodku dla osób dotkniętych trądem.

Reklama

Nie boi się Pani, że będą prześladowane za takie praktyki?

Wielobóstwo pozwala na oddawanie czci Matce Bożej i Jezusowi Miłosiernemu. W kapliczkach hindusów, prócz bożków, często można zobaczyć właśnie Maryję czy Jezusa. Niebezpieczne jest formalne przyjęcie chrześcijaństwa. Zresztą prześladowania mają tak naprawdę podłoże społeczne. Chrześcijaństwo zmienia mentalność. Człowiek przyjmujący chrzest odrzuca odwieczną tradycję, wierzenia, które pozwalają na traktowanie siebie i drugiego człowieka bez godności, na pozostawienie go bez pomocy, bo taka jest jego karma. Chrześcijaństwo rozbija system, który od tysięcy lat pozwala jednym na życie w luksusach, a innym w nędzy. I to jest sprzeczne z systemem kastowym.

Ale wśród Pani podopiecznych są i katolicy?

Oczywiście. Chociażby Sita, jedna z osób studiujących w Polsce. Jej matka zrzekła się jej całkowicie. Dziewczynkę wykarmiła mamka chrześcijańska, a ja byłam jej trzecią mamą. Uznałam, że skoro jest całkowicie „nasza”, mam prawo ją ochrzcić i wychowywać na katoliczkę. Na chrzcie, do którego ją trzymałam, otrzymała też moje imię – Helena. Bywa również, że gdy któreś z dzieci dorasta, samodzielnie uznaje, że chce być katolikiem i świadomie przyjmuje chrzest. W tym roku osiemnastoosobowa grupa katolickiej młodzieży z naszego ośrodka przyjedzie do Polski na Światowe Dni Młodzieży. Wśród nich jest kilka osób, które przyjęły chrzest w dorosłym życiu, a także Manoj i Sita, którzy znają język polski.

Jest Pani bardziej lekarzem czy misjonarzem?

Miejscowi nie postrzegają mnie jako misjonarki. A ja pełnię swoją misję: misję lekarza. Poza tym przecież każdy z nas, ochrzczonych, daje świadectwo życia, więc jest misjonarzem, ewangelizuje. Świadectwo, podkreślam, niekoniecznie głoszenie słowem. Odwiedził nas wolontariusz, który upierał się, że gdy opatruje rany na nogach, to musi choremu mówić o Jezusie. Nie zgadzam się z tym. Gdy opatruję nogi, nic nie mówię, ale chorzy i tak wiedzą, że jestem z nimi dlatego, że kocham Boga, i że ze względu na Jezusa do nich przyjechałam. Oczywiście jeśli pytają o moją wiarę, wtedy o niej mówię.

Jeevodaya to rodzaj wioski? Osady?

Można tak powiedzieć. Jesteśmy rozlokowani na 16 akrach, na których jest kilkanaście budynków mieszkalnych i gospodarczych, mamy też pola, zbiornik wodny i własny cmentarz. Podlegamy administracyjnie pod najbliższą wioskę, w której stosunek do nas jest ambiwalentny, bo z jednej strony był lęk przed trędowatymi, a z drugiej – mają z nas korzyści, bo dajemy ludziom pracę, ostatnio też naukę dzieciom w dobrej szkole, a w lokalnych głosowaniach stanowimy sporą siłę. Ośrodek oddalony jest od najbliższego lotniska o 18 km. To ułatwia podróżowanie, bo niegdyś, żeby pojechać do Polski, najpierw trzeba było jechać prawie całą dobę pociągiem do Delhi. Lubiłam tak podróżować, gdy czas pozwalał. Wsiadałam wówczas do pociągu, brałam książkę i prowiant. Na przykład do o. Mariana Żelazka jechałam 18 godzin. Obserwowałam świat, ludzi i ich zachowania, potem spędzałam czas z tym niesamowitym werbistą, który poświęcił wiele lat na pracę wśród trędowatych.

Ojciec Żelazek też chętnie odwiedzał Polskę.

Bo o Polsce trudno zapomnieć. Gdybym przyjęła obywatelstwo indyjskie, nie miałabym problemu z wizą, ale musiałabym zrzec się polskiego. Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Moja ojczyzna wyposażyła mnie w potrzebne umiejętności i wartości, bym pomagała chorym. Zawiozłam Hindusom wszystko, co mam. Natomiast Polska nadal jest dla mnie ważna i bliska. To moje miejsce, tu mieszkają bliskie mi osoby. Dzięki internetowi wiem o wszystkim, co dzieje się w kraju. Czasem to, co się dzieje, bardzo mnie boli. W ostatnich latach jakieś przekręty, oszustwa, spory To boli. Niestety, nie mam na to wpływu, co najwyżej czasem coś napiszę ostrzej na portalach społecznościowych. Ostatnia dyskusja na temat aborcji eugenicznej również nie daje mi spokoju. Moim zdaniem, jako lekarza i jednocześnie osoby niepełnosprawnej, zabijanie pozostanie zawsze zabijaniem. Jeśli można zabijać chorych, to ja też nie powinnam żyć. Nie ma różnicy, czy mówimy o człowieku 60-letnim, 10-letnim, czy 10-tygodniowym. Jeśli będziemy nadal tolerować eutanazję prenatalną, być może niedługo będziemy dyskutować o tym, czy można uśmiercić dziecko na wózku albo chorą staruszkę. Zabijać nie wolno. I kropka.

Jest Pani jedynym lekarzem w Jeevodaya od 27 lat. Myśli Pani o przyszłości ośrodka?

Oczywiście, że myślę. Ale nie martwię się o przyszłość. Pan Bóg niech się martwi. Wiem, że poradzi sobie z problemem. Przyjechałam do Jeevodaya półtora roku po śmierci jego założyciela, o. Adama Wiśniewskiego. Była w ośrodku lekka zapaść, ale nie śmiertelna. Daliśmy radę. I ja też nie jestem niezastąpiona. Gdy przyjdzie czas, Pan Bóg znajdzie następcę.

Helena Pyz - lekarka i misjonarka świecka, członkini Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, pracuje w Ośrodku Rehabilitacji Trędowatych Jeevodaya w Indiach. Mając 10 lat, zachorowała na chorobę Heinego-Medina. Wielokrotnie nagradzana, m.in. nagrodą Pontifici. Pieniądze, które otrzymała, przyjmując nagrodę Totus w 2015 r., przekazała na wyjazd młodzieży z Jeevodaya do Polski na Światowe Dni Młodzieży.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama