Prawie osiemdziesiąt portretów życiem pisanych. Historii takich samych jak nasze. O nas: bezdomnych i opuszczonych. Bardzo kochanych.
Święty Jakub pyta: „Bo gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, a wy spojrzycie na bogato odzianego i powiecie: »Usiądź na zaszczytnym miejscu!«, do ubogiego zaś powiecie: »Stań sobie tam albo usiądź u podnóżka mojego!«, to czy nie czynicie różnic między sobą i nie stajecie się sędziami przewrotnymi?”. Jacek Hajnos, miejsce urodzenia Nowy Targ, rok urodzenia 1989, odpowiada. Pędzlem, ołówkiem, kredką i sercem.
Jak z obrazka
* Ten z obrazu po lewej stronie to Staszek, pseudo Luter. Ciekawy, bo na ulicę trafił przez to, że pomagał. Przyprowadził do swego domu obcą kobietę z dziećmi. Bezdomną. Zachorował ciężko, był na chemii, ona zamek zmieniła. Nie sądził, że przeżyje, dom oddał. Przeżył, ale wylądował na ulicy. Super-uzdolniony informatyk.
* Na innym obrazie jest Paweł. Złodziej zawodowy poznany przy galerii handlowej w Krakowie. Z raną w nodze aż do kości. Jacek chciał tę ranę zdezynfekować. I tak się poznali. Skąd rana? Ochroniarze w akcji. Nie lubią bezdomnych. A Paweł jest taki gość zacięty, że gdy leją, to nie prosi: „Przestańcie”. Cedzi na złość: „Lejecie jak panienki”. To zlali aż do tej dziury.
* Bohater środkowego obrazu, a mówią na niego „Alefajnie”, mieszka na co dzień w Ośrodku Betlejem. Jest lekko upośledzony i na wszystko mówi: „Ale fajnie”. „Idź tam, wyczyść łazienkę” – mówią. A on: „Ale fajnie”. „Zrób to i tamto” – mówią. A on znów: „Ale fajnie”. I ten łagodny uśmiech. „Alefajnie” jest bardzo ciepły, taki normalny. Co prawda wygląda trochę jak elf, więc ten obraz to nie karykatura. On naprawdę jest taki jak na obrazie. Wspaniały.
Jacek Hajnos patrzy na swoich bohaterów niemal z czułością. Na „Alefajnego”, pana Pawła i innych. Pooranych. Z oczami smutnymi. Lub lekkim uśmiechem. Albo z blizną. Różnych. Ołówek, tusz, linoryt i inne. Jacek stworzył blisko osiemdziesiąt portretów osób bezdomnych.
Każdy portret jest inny, tak jak i różne są historie życia bohaterów. Jacek wysłuchał każdego z nich, nagrał. A niektórych przyodział i w dom przyjął. Po co?
Metamorfozy
Rodzina Hajnosów kochająca się, pełna. Zawsze pomagająca potrzebującym, otwarta. Trzech starszych braci: Tomek, Adam i Grzesiek. No i najmłodszy Jacek. Mama Marzena pracuje w spółdzielczym domu kultury. Ojciec Jan stworzył nowotarską, znaną i lubianą sieć piekarni. – Jak będziesz kiedyś w Nowym Targu, to koniecznie zjedz ciastka Janeczki – tata je wymyślił, są wypas. Wszyscy się nimi zajadają, ale Jacek ich nie je. Wyjątkowo silna alergia na gluten i wiele, wiele innych produktów. Teraz już można z tym żyć. Gdy był mały, było to blokadą, trudem i bólem. Wielkim bólem, jak wielka może być ciężka choroba. Po latach można za nią dziękować – gdy ktoś wie, co to ból, bliżej mu do Pana.
Jacek wie to teraz. Bo kiedyś... – Kiedyś czułem ciągle koszmarny ból, swędzenie. Bolało ciało, bolała dziecięca psychika. Przecież jak boli cały dzień, cały czas musisz się kontrolować, to nie jest dobrze. I te silne leki ze skutkami ubocznymi. Rany na ciele, stres, poczucie inności. – Byłem zakompleksiony strasznie. Czułem się jak... dzwonnik z Notre Dame. Właśnie tak o sobie myślałem. Taki jak ja nie zasługuje na szczęście... – Jacek mówi spokojnie. I chyba... bez żalu. – Wtedy (tak myślałem o sobie) nic nie wychodziło. Wstyd na całą rodzinę. Chciałem dawać coś światu, ale nie miałem co. A do tego miałem straszną nadwagę. Grubas z chorą skórą. Dzwonnik.
Gimnazjum. Jacek bierze się za rysowanie. Dobrze mu idzie. Do tego dieta i minus 30 kg. I... akrobatyka. Żeby wszyscy zobaczyli, jak jest dobry. Dużo, dużo pracy, nauka. Tworzenie – malowanie, rysowanie, rzeźbienie staje się pasją. A może bardziej sposobem, by udowodnić, żeby pokazać.
Liceum plastyczne w Zakopanem. I pełen sukces podczas egzaminów, a potem w czasie nauki. W końcu jest naj! Tam go doceniali, chwalili. Ich gwiazda, ich laureat konkursów, produkt eksportowy. Duma rodu. – Dowartościowany w końcu, zacząłem się bawić. Alkohol się zaczął wtedy, palenie. Papierosy i marihuana. Artystyczne życie w pełnej krasie. Bez ograniczeń. I tak sobie myślę, że tylko mnie Matka Boża w jako takim pionie utrzymała. I modlitwa mojej mamy. Bo co bym nie robił w życiu, jak bym nie nawywijał, to lipcową porą szedłem na pielgrzymkę. Dziewięć dni z Nowego Targu na Jasną Górę. Co roku.
A potem był pierwszy przełom. Jeszcze taki humanistyczny, niereligijny. Licealiści pojechali do Auschwitz na wystawę sztuki obozowej. Dwie sztuki tam Jacek zobaczył, dwa światy ogarnął. Jedni więźniowie, za chleb i dach na głową, względne bezpieczeństwo tworzyli, czego oczekiwali Niemcy. Jakieś krajobrazy, jakieś kicze i zachody słońca. Inni w ukryciu tworzyli od serca, z głębi bólu doświadczeń obozowych i tęsknoty za wolnością. Prawdziwie.
– Stanąłem pośród dwóch koncepcji życia. Szok. Jak chcę tworzyć? Po co? Dla kogo?
Byłem nagradzany, promowany, kupowano moje prace. A wewnątrz byłem pusty. Co dalej? Takie rozdroże: będę taki jak konformiści albo będę tworzył prawdziwą sztukę... Wiele pytań, na które trzeba było powoli odpowiedzieć...
Pokuta
* A ten Adam, gdy był nastolatkiem, pijak zabił mu rodziców w wypadku. Adam – jedynak – zagubił się. Kiedyś poszedł na imprezę, sam popił. Zabił autem małżeństwo. Więzienie na wiele, wiele lat. Potem nie miał gdzie iść, poszedł na ulicę. Jacek wziął go do domu, ale Adam stabilizacji nie wytrzymał. Woli po swojemu, w pustostanach żyć, zbierać butelki i puszki. Taki sens życia. A poza tym Adam jest pokorny i wierzący. Wędrownik z charakteru. Jacek to rozumie.
Jacek bez problemu dostaje się na ASP. Pełen sukces: wielkie nadzieje pokładane w „przyszłości polskiego malarstwa”. A prywatnie? Prywatnie z jednej strony dzika zabawa. W wynajmowanym przez artystów domu – imprezowni, przy ul. Rzepichy. Z drugiej strony dramat za dramatem. – Ojciec umarł. Tak kochał Pana Boga, tak Mu był wierny. I umarł na raka. Do końca zresztą wiedział, dokąd idzie i po co. Do końca ufny. To mnie rozwalało. Potem mój przyjaciel popełnił samobójstwo – straszny cios. Umarli dwaj dziadkowie i babcia. Tylu bliskich w jednym roku odeszło. Miałem taki czas, że bałem się odebrać telefon od mamy... Z tego bólu, samotności, lęku i jakiegoś ukrywanego braku sensu nastał moment do wykorzystania. Przez Niego. Skwapliwie wykorzystany.
– Tak się złożyło, że mój wujek, Robert Cudzich, zaprosił mnie na rekolekcje Strefa Chwały, dla artystów i ludzi mediów. Pojechałem. Spotkałem tam dziewczynę, która śpiewała na pogrzebie mojego taty „Przyjaciela mam”. Ta sama dziewczyna podczas rekolekcji zachęcała mnie do spowiedzi. Rozwaliło mnie to totalnie. Wyspowiadałem się z całego życia. Jakby trzy tony mniej.
Za „pokutę” Jacek oddał serce Chrystusowi. – Prosiłem, żeby zabrał moje nałogi i zniewolenia. Alkohol, papierosy, marihuanę. On wysłuchał i zaczął mnie uzdrawiać. Z dnia na dzień kolejne nałogi odchodziły. On je zabrał. Jedyne, czego Jacek Bogu nie oddał, to talent. Talent, który budował jego wartość przez dziesięć lat, talent, który dawał pozycję i podziw. Bo choć niby i twórczość powierzył Jezusowi, to jednak nie do końca. Powierzył językiem, a nie sercem. Ale i na nadambitnych artystów Pan Bóg ma sposoby.
Golgota Młodych, na której się Jacek znalazł. I adoracja. Potem ks. Mirosław Tosza ze Wspólnoty Betlejem dla osób bezdomnych głosił konferencję. Byli z nim też jego podopieczni. Opowiadali o życiu w Betlejem. Mocne historie. Prawdziwe i dobre do głębi. Na Jacku zrobili ogromne wrażenie.
– Wiedziałem już wtedy, że powinienem wykorzystać swój talent dla Boga. By tym, co robię, oddać Bogu Jedynemu chwałę! Postanowiłem robić wywiady i portretować ludzi bezdomnych, by pokazać ich światu i w jakiś sposób im pomóc. I modliłem się: „Panie, jeśli to Twój projekt i Twoje natchnienie, pomóż mi w realizacji”. Pomógł systematycznie, bez pośpiechu. Projekt powstawał powoli. Bo miał być prawdziwy i dobry. A i cuda różne zaczęły mu towarzyszyć oraz inne dobre rzeczy. – A ja odmieniałem siebie, będąc z nimi. Spędzałem czas przy Galerii Krakowskiej, gdzie spotykałem swoich bohaterów. Mieszkałem też przy Fundacji św. Barnaby, która opiekuje się bezdomnymi, oraz u ks. Toszy, w Betlejem. Szlajałem się po różnych miejscach. Rozmawiałem tam, gdzie spotykałem ludzi. Albo ich do domu, na Rzepichy, zapraszałem.
Aha, bo to ważne. Po nawróceniu Jacka i inni mieszkańcy „artystycznej i imprezowej” Rzepichy zaczęli się nawracać. Łańcuchowo, modlili się jeden za drugiego, jeden nad drugim. I tak to szło. Obecnie, od czasu do czasu, na Rzepichy pojawia się więc kolejny przybysz. Mieszkaniec. Bywa, że prosto z ulicy. Zostaje na dłużej lub na krócej. Czasem wpada tylko odwiedzić. Jak to przyjaciel.
Likwidacja różnicy
* Ten na obrazie z lewej, w okularkach, to bezdomny anonimowy. Nie chciał się przedstawić. Jacek poznał go przy Galerii Krakowskiej. Facet za młodu pracował na kopalni, ale stracił pracę. Innego sposobu na życie nie umiał znaleźć. Rodzina mu się rozpadła, poszedł na ulicę. A teraz tak żyje: od zupki w noclegowni do zupki. No i ten alkohol...
Projekt Jacka jest niemal skończony. Blisko 80 portretów jeździ po wystawach. Podobno zmieniają ludzi. Dają do myślenia, otwierają serca. Ale to nie koniec. Niebawem powstanie album, w którym prócz portretów będzie zamieszczona historia każdego z bohaterów. Jacek planuje, by na kolejnych wystawach można było również posłuchać nagranych wypowiedzi osób bezdomnych. – Te rozmowy są oczywiście skrócone. Jedne trwały dwie godziny, inne pół, a jeszcze inne sześć. Cały materiał zbierałem rok. Gdy zostanie wydany, ogromna większość zysków zostanie przekazana na potrzeby ośrodka Betlejem, na budowę domu dla bezdomnych. Niewielka część na wspólnotę, stowarzyszenie VeraIcon – do którego należę i go współtworzę. VeraIcon to stowarzyszenie artystów plastyków, organizatorów kultury, moich przyjaciół, którzy swą twórczość poświęcili Bogu. I dla Niego tworzą.
* A ten (już nie bezdomny) Jacek mieszka na Rzepichy, razem z artystami, już trzeci rok. Pracuje ciężko, bo całkiem już wyszedł na prostą. I trochę tylko denerwuje Jacka Hajnosa, z którym dzieli pokój, gdy wciąż słucha monastycznych pieśni.
Z tym Jackiem, wciąż rozmodlonym, od rana na kolanach, to są zresztą związane całkiem realistyczne cuda. Szedł kiedyś ulicami Krakowa. Ktoś poprosił go o 400 zł na lekarstwa. A skąd Jacek miał je wziąć? Ale wszedł do franciszkanów, modlił się: „Boże, jeśli chcesz mu dać kasę, jeśli jest mu potrzebna, to ją daj”. Jacek wyszedł z kościoła i wrócił do proszącego. W tej samej chwili jakaś obca kobieta podeszła i mówi, że znalazła 100 euro na ziemi. I poczuła, że musi je oddać pierwszej napotkanej osobie. Oddała.
A jaki jest tytuł całego projektu? Tytuł brzmi: „Różnica”. Pochodzi właśnie z drugiego rozdziału Listu św. Jakuba. – Swoim projektem zachęcam do relacji z opuszczonymi. Bezdomnymi, chorymi, ale też na przykład z niezbyt lubianym sąsiadem czy starą, nieco dziwaczną ciotką. Bywa tak, że mamy domy, mieszkania, a jesteśmy... bezdomni. Bez relacji, bez rodzinnej bliskości. Ważna jest w życiu bezinteresowna relacja miłości. Pomoc potrzebującym tylko wtedy jest możliwa, gdy ich dogłębnie poznasz. Wtedy poznasz ich prawdziwe potrzeby. Trzeba zniszczyć tytułową różnicę.
Jacek twierdzi, że w historiach osób bezdomnych każdy znajdzie... swoją historię. Bo każdy jest czasem samotny, niezależnie od wykształcenia, zasobności, miejsca zamieszkania. Każdy bywa odrzucony. A Chrystus ukochał odrzuconych. – A największym owocem projektu będzie, gdy sąsiad zbliży się do sąsiada. Jeden do drugiego. Kiedyś, gdy zaczynałem pomagać i spotykać się z bezdomnymi, czułem się jak ten miłosierny Samarytanin. Że taki dobry jestem i w ogóle, a oni przecież tacy... brudni. Teraz wiem, że jesteśmy identyczni, a to oni pomagają mnie. Mam swój smród serca, wiem, jak jestem mały i słaby. Mam swoją biedę. I wiem, że Jezus mnie kocha, tak jak ich. Jeśli się ten własny smród serca poczuje, wtedy bezdomni już nie śmierdzą. Są braćmi.
* Artysta Jacek Hajnos, niegdyś „dzwonnik z Notre Dame”, niedługo zakończy swój projekt pt. „Różnica”, by za kilka miesięcy zniknąć dla świata. Wstępuje do dominikanów. Prosi o modlitwę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.