Zranienia potrzebują uzdrowienia. Czy jednak dla wielu ta nowa moda nie stała się kolejną okazją do pielęgnowania zranień?
Kiedyś udawano, że ich nie ma. Zepchnięte do podświadomości, wyłaniały się na zewnątrz w postaci przedziwnych i niezbyt racjonalnych zachowań. Dzieci zranione przez swoich rodziców, stając się dorosłymi, raniły swoje dzieci. Oślepione własnym bólem (gdzieś w nieświadomej głębi), bez wyczucia zadawały ciosy innym. W efekcie często rany miały charakter międzypokoleniowy czy raczej wielopokoleniowy. Teraz pojawiła się odwrotna tendencja. Obnoszenia się z ranami.
Ostatnio, po raz kolejny, zobaczyłem plakat zapraszający osoby zranione do modlitwy. Teraz rany się pokazuje, omawia, modli się za nie. Ze wszystkim się zgadzam. Zranienia potrzebują uzdrowienia. Czy jednak dla wielu ta nowa moda nie stała się kolejną okazją do pielęgnowania zranień?
Według mnie sprawa jest prosta: jest rana – leczymy. Potrzebne jest dobre oko lekarza, chwile cierpienia, by ranę oczyścić, i trochę czasu, by się zagoiła. Leczeni powinni być wyleczeni. A ja widzę, że wciąż zwiększa się grono leczonych i nigdy nie wyleczonych. Bo w sumie dobrze jest czuć się chorym i potrzebującym. Można wybłagać współczucie i opiekę.
W tym wszystkim najbardziej nie cierpię, gdy „natchnieni przez Boga” zranieni omawiają życie osób, które ich zraniły. Czy od tego goją się rany? Gdzie szukać „zagojonych” albo „wygojonych”? Wolałbym modę, w której wypada być „wygojonym”. Czyli zdrowym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).