– Czuję, że obrałam dobry kurs. Nie dlatego, że jestem taka sprytna, ale dlatego, że oddałam stery w ręce Boga – mówi Aleksandra Janik.
Siedem lat mieszkała w Hiszpanii, półtora roku temu jej mąż zmarł nagle po zatorze płucnym. Została sama z dwiema małymi córkami. Wróciła do Polski i regularnie, jak miała zwyczaj w Hiszpanii, odwiedza sanktuarium szensztackie. Tyle że teraz nie w Valldoreix pod Barceloną, ale w Zabrzu-Rokitnicy. Ostatnio była tu 18 sierpnia, bo 18. dzień każdego miesiąca to wspomnienie przymierza, jakie o. Józef Kentenich zawarł z Matką Bożą w niemieckim Schönstatt. Od tego zaczął się cały ruch odnowy w Kościele znany dziś w różnych miejscach świata.
Jak miód na chleb
– Próbuję „sprzedawać” o. Kentenicha. Nie tylko mówić, kiedy urodził się i umarł, czy slogany, które ludzi mało poruszają. Wyciągam niuanse, które akurat bardzo pasują do współczesnego życia – mówi o. Wojciech Groch z instytutu szensztackiego. 18 sierpnia też był w Rokitnicy, przyjechał odprawić Mszę św. dla rodzin. Na kazaniu opowiadał o serdecznym „tak”, jakie o. Kentenich wypowiedział Bogu po... okrutnych doświadczeniach obozu koncentracyjnego. Jest zafascynowany jego historią i przekonany, że może ona pomóc innym. – Ojciec Kentenich ponad 100 lat temu był dzieckiem panieńskim. W kontekście tego wszystkiego, co takie matki i dzieci muszą przeżyć, został księdzem. Cała ta historia ciągnęła się za nim jak ogon za psem. To robi wrażenie, że człowiek po takich przejściach ma głębię w sercu. Potrafił przyjść i zachęcać do uśmiechu, mówić: „Dziękujcie Panu Bogu, zauważajcie Boga”. Dla dzisiejszych poranionych ludzi, gdy każdy coś niesie pod górę, tego typu mowa jest jak miód na chleb – uważa.
Na tej samej Mszy wśród kilkudziesięciu osób był też Joachim Szczeponik, który do niemieckiego Schönstatt trafił na długo zanim przyłączył się do ruchu. W sanktuarium w Rokitnicy obchodził z żoną srebrny jubileusz małżeństwa, tutaj w sierpniu ich córka brała ślub. A Ruch Szensztacki poznali, wcale go nie szukając. Wiele lat temu na urlopie w Niemczech zatrzymali się na parkingu, gdzie była Droga Krzyżowa. Jej szlakiem poszli w górę i doszli do małej kapliczki przy cmentarzu, tzw. kolebki ruchu, skąd wzięła się potem jego międzynarodowa nazwa. Pooglądali, pozwiedzali i wrócili do domu. – Minęło parę lat i moja mama przyjechała ze spotkania w Rokitnicy. Pokazuje zdjęcie Matki Bożej, tłumacząc, że będzie tu nowe sanktuarium. Patrzymy, a to jest obraz, który widzieliśmy w Niemczech.
Do nowego sanktuarium nie od razu przyjechaliśmy, dopiero po jakimś czasie, gdy znajomi zapytali, czy byśmy nie dołączyli do grupy rodzin. Odpowiedzieliśmy szybko, że oczywiście, wchodzimy w to. Nawet się zdziwili, że o nic nie pytamy. Gdyby ileś lat temu ktoś mi powiedział, że będę animatorem Ruchu Szensztackiego, to bym na pewno w to nie uwierzył – mówi.
Skrót do Boga
– Gdy po raz pierwszy usłyszałam o ruchu od znajomej Katalonki w Tarragonie, pomyślałam: „Szkoda, że to Maryjny ruch, bo pewnie mnie to nie zainteresuje”. Matka Boża nie była mi wówczas zbyt bliska. Nie poświęcałam Jej zbyt wiele czasu na modlitwie, bo po co modlić się do Matki Bożej, skoro można na skróty: bezpośrednio do Boga – opowiada Aleksandra Janik. – Teraz wiem, że to Ona jest najefektywniejszym skrótem do Jego poznania. Matka Boża Szensztacka nazywana jest Matką Trzykroć Przedziwną, ponieważ jest córką Boga Ojca, Matką Jezusa i Oblubienicą Ducha Świętego. W ciągu moich lat w ruchu jak nigdy dotąd przybliżyła mnie nie tylko do Jezusa, ale i do pozostałych Osób Trójcy Przenajświętszej – wyznaje.
Ale po drodze, w pewnym sensie podobnie jak o. Kentenich, musiała z ciężarem piąć się w górę i omijać przepaście. Gdy dostała zaproszenie od Szensztatu była na „tak”, ale mąż był niewierzący, więc do grupy rodzin nie bardzo pasowała. Trafiła więc na spotkanie poświęcone Przymierzu Miłości, temu właśnie, które o. Kentenich zawarł 18 października 1914 roku. – Poszłam i stwierdziłam, że to jest to. Mogę zawrzeć przymierze z Matką Bożą, wrócić do swojego domu i tam praktykować tę więź, być przez Nią wychowywana – wspomina. W Ruchu Szensztackim jest od trzech lat. – Na początku prosiłam Matkę Bożą, żeby szybko się za mnie wzięła, ale patrząc na swoje życie, codzienne myślałam, że nic się nie dzieje. Dopiero teraz, z perspektywy czasu widzę, że wydarzyło się bardzo dużo, zwłaszcza po śmierci męża. Ona przemienia wnętrze człowieka. Jestem na takim etapie, że oddaję swoją wolę Panu Bogu i dzięki temu czuję się na duchu lekko, radośnie, pomimo wszystkich trudności, które mnie w życiu spotykają – mówi.
Lekarz bez kolejki
Zawierzenie, wdzięczność, modlitwa, ale także przyznawanie się do problemów i słabości – takie postawy można w ruchu pielęgnować. – Jest to miejsce, w którym potrafię się odsłonić przed Bogiem i innymi ludźmi, szczególnie na modlitwie mężczyzn, którą praktykujemy od ponad trzech lat – mówi Joachim Szczeponik. – Pamiętam, jak pierwszy czy drugi raz byliśmy w Świdrze, głównym sanktuarium szensztackim w Polsce. Była nocna adoracja, naszą godzinę wyznaczono od 3.00 do 4.00. Czas wtedy stanął w miejscu i poczułem, że to jest mój dom, poczułem jedność, którą tworzą te wszystkie sanktuaria. Grupy, do których należymy, to nie jest towarzystwo wzajemnej adoracji, ale wspólnota, gdzie możemy się dzielić najskrytszymi sprawami i wiemy, że tego nikt nie wykorzysta. Nasze doświadczenia pomagają nam przeżywać różne sytuacje, opierając się na najlepszej opiece, jaką możemy mieć. Nasz ruch zapewnia całodobowy dostęp do najlepszego lekarza dusz i ciała, gdzie nie ma kolejek i w dodatku nic się nie płaci – tłumaczy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.