Ktoś rzucił haczyk

- Na jednym z pierwszych spotkań powiedziałem, że cieszę się nim jak ślepy bateryjką - opowiada Michał. Na to Sławek wydusił z siebie, parskając śmiechem: - Ja niedowidzący jestem. - Taki był mój początek. Moja "alfa" - przyznaje Michał.

Reklama

Jest wrzesień zeszłego roku. Jadę przez Bielsko i na moście widzę wielki baner z hasłem: „Dlaczego wierzę/ nie wierzę?”. Pomyślałem: fajnie, że ktoś pyta. Ale potem gdzieś mi to uciekło – opowiada Michał Buszydlik. – Mieszkałem wtedy w bielskich Aleksandrowicach. Na Mszy w niedzielę usłyszałem o Tygodniu z Ewangelią. To na niego zapraszał tamten baner. To był czas dla mnie. Parę miesięcy wcześniej, w czerwcu, zacząłem swoją drogę nawrócenia. To nie było jakieś spektakularne wydarzenie: oto teraz nagle spotkałem Boga. Wychowywałem się w rodzinie katolickiej, ale gdzieś ta wiara ostygła. Z przyzwyczajenia chodziłem w niedziele do kościoła, ale życie osobiste, praca biegły swoim – odmiennym – torem. Jednak od tego czerwca zaczęło mnie wchłaniać Pismo Święte. Czytałem je codziennie. Powiedziałem żonie, że chciałbym spotkać ludzi, którzy przeżywają coś takiego jak ja, którzy mają podobne pragnienia. Wtedy nic nie wiedziałem o żadnej „Alfie”. Co więcej – nigdy nie słyszałem, że wspólnota „Miasto na Górze”, która ją organizuje, spotyka się w kościele, w którym byłem co niedzielę!

A tu zamieszanie!

Michał trafił na rekolekcje przygotowane w ramach Tygodnia z Ewangelią. – Msza św. – znak pokoju – kontynuuje. – Do tej pory byłem przyzwyczajony, że podaję rękę dwóm, trzem osobom, a tu zamieszanie! Ludzie podchodzą do siebie, ściskają się – śmieje się dziś Michał. Tamtego dnia w czasie spotkania usłyszał świadectwo Ani Wolas. – No jakbym słyszał o sobie. Słuchałem jak wryty – mówi. – Ania wtedy powiedziała też, że jeśli ktoś chce, może wstać, podejść i ofiarować swoje życie Jezusowi. Miałem takie pragnienie, ale czekałem, aż ktoś zrobi to pierwszy. Na drugi i trzeci dzień znowu świadectwo. I znowu o mnie! Już się nie wahałem. Pierwszy wybiegłem oddać życie Jezusowi. W drzwiach kościoła dostałem ulotkę z hasłem: „Czy w życiu chodzi o coś więcej?” i zaproszenie na Kurs Alfa. Wziąłem trzy. Dałem przyjaciołom. Lipnik, dom kultury. I znowu szok – wszyscy cię witają, mówią: „Dobrze, że jesteś”. Wchodzimy i znowu nas zamurowało: stoły uginały się od jedzenia! Ludzie! Kto w XXI wieku zaprasza obcych na kolację! I to za darmo! Zobaczyłem Anię, rzuciłem, że kojarzę jej świadectwo, że było o mnie. Siedliśmy przy tym stole. Na początku trochę sztywno, poznawaliśmy się, ale że rozgadany jestem, nie było problemu. Najpierw kolacja, potem film, świadectwo. I... zostaliśmy z moim przyjacielem – na dziesięć tygodni. Cieszyłem się na każde spotkanie, jak dziecko lizakiem, jak ślepy bateryjką.

Jakiś kurs małżeński

– Przyszedłem za żoną – opowiada Jarek Gewinner. – Gosia właściwie to na mnie wymusiła. Bo to była najpierw jej droga. Chodziła na „Alfę”, poznała tam jakichś ludzi i zaczęła z nimi chodzić na środowe spotkania modlitewne „Miasta na Górze” w Aleksandrowicach. Ja byłem daleko od kościoła. Wiele lat zupełnie poza Kościołem. Potem chodziliśmy regularnie, ale tylko w niedziele. Gosia zaciągnęła mnie na jakiś kurs małżeński. Słuchałem, ale wszystko było mi obojętne. Potem znowu mnie wyciągnęła – na siłę – na pierwsze organizacyjne spotkanie „Alfy” w Lipniku. Tam byłem na 100 procent pewny, że nie będę chodził na żadną „Alfę”. Im więcej ludzi mnie zapraszało, tym większy opór stawiałem. Jednemu z organizatorów chyba z dziesięć razy mówiłem „nie”. Aż wreszcie przyszedł taki moment, że powiedziałem: „OK, przyjdę”. Na przekór – bo byli pewni, że nie będę przychodził. Na pierwszym spotkaniu Jarkowi średnio się podobało. Na drugim – podobnie. – Różni ludzie przy stole – opowiada. – A ja na wszystko, co oni powiedzieli: „NIE”. No taki opór. Oni słowo „Kościół” – a ja cały czas: „NIE”. Zdziwiłem się, że nikt nie zaprzecza, nikt się ze mną nie spiera. Zostałem. Spodobało mi się. Bo taka jest formuła kursu – każdy może się swobodnie wypowiadać, nikt nie może narzucić innym swojego zdania. Wykłady były bardzo ciekawe – jak czytać Biblię, jak się modlić, dlaczego Jezus umarł. W połowie kursu poczułem, że ci ludzie są nawet sympatyczni i zaczynam ich lubić. W czasie kursu tradycją jest weekendowy wyjazd. Pojechaliśmy do Koszarawy Bystrej. Supersprawa. Żadna sieć komórkowa nie miała zasięgu. Tam naprawdę się poznaliśmy. A potem poszło bardzo szybko. Dwa miesiące po tym, jak uważałem, że tak bardzo nie lubię Kościoła, powiedziałem świadectwo o „Alfie”, o Kościele w Radiu Anioł Beskidów – śmieje się Jarek.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama