Po ludzku nie powinnam żyć

O śmiertelnej chorobie, lęku i miłości płynącej z krzyża z Bogusławą Wojtyniak rozmawia Monika Augustyniak.

Mówi Pani o braku sił, o trudzie, jednak – pomimo złych prognoz lekarzy – żyje Pani.


– To chyba cud. Lekarze dawali mi 5 lat, a ja żyję już z chorobą ponad 20. Za każdym razem, kiedy idę na wizytę, lekarz pyta mnie, jak to robię, że jeszcze funkcjonuję. W szpitalu widuję ludzi ze znacznie lepszymi wynikami niż moje, którzy plują mięśniami, nie wstają z łóżka. A ja wciąż chodzę, żyję samodzielnie. Oczywiście choroba rzuca cień na całe moje życie. Są dni, kiedy nie mogę rano się podnieść, a każda czynność jest wysiłkiem, któremu nie mogę podołać. Są dni, kiedy jedynym szczęściem wydaje mi się brak bólu. Bardzo trudne jest dla mnie wychodzenie do sklepu, na spacer. Nasze miasta są wciąż niedostosowane dla ludzi niepełnosprawnych. To frustrujące, kiedy nie mogę wejść do autobusu niskopodłogowego. Kiedyś, podczas takiej próby, wywróciłam się i panicznie się bałam, że autobus przejedzie mi nogi. Niestety, rzadko spotykam się z pomocą przechodniów. Moja choroba to także częste wizyty w szpitalu i ogromny ból. Kiedyś bardzo się tego bałam. Pamiętam taką hospitalizację, kiedy na nodze miałam niegojącą się ranę. Lekarze gotowi byli już do amputacji. Nie pomagały żadne środki przeciwbólowe. Wtedy nawet nie potrafiłam się modlić. Wiem, że takie momenty warto przeżywać z Jezusem ukrzyżowanym, ale kiedy ból staje się nie do zniesienia, człowiek myśli tylko o tym, by przestało boleć. Wtedy też Jezus mnie ocalił – nadal mam dwie nogi. Kiedyś w szpitalu przyszedł do mnie kapłan z Komunią. Powiedziałam: „Jezu, Ty widzisz, jak cierpię. Jeśli taka Twoja wola, uzdrów mnie. Jeśli nie, pomóż mi to przetrwać”. Za 15 minut ból ustał.


To rzeczywiście bardzo namacalny znak obecności Boga. Czy jednak nie ma Pani żalu o chorobę i cierpienie? Przecież Bóg mógłby Panią uzdrowić.


– Nie! Kiedyś zdałam sobie sprawę, że moje życie w zdrowiu bez Boga było smutniejsze niż w chorobie z Bogiem. Co więcej, dziękuję za chorobę, bo dzięki niej nawróciłam się. Kiedyś na rekolekcjach przytuliłam się mocno do krzyża i powierzyłam Bogu siebie, moją chorobę, te chude nóżki i ręce, całe niedomaganie i bezsilność. I wtedy poczułam, że Jezus przytula mnie obiema rękami do siebie. To doświadczenie Bożej miłości jest we mnie do tej pory i pomaga mi rozumieć prawdę, że Jezus tych, których kocha, zaprasza na krzyż i że to właśnie tam jest szczyt miłości. To, co dla mnie trudne, to akceptacja mojego wyglądu – jako kobieta chciałabym być atrakcyjna. Ale po ludzku nie powinnam żyć. Dlatego dziękuję Bogu za to, że odchowałam synów. Teraz mają dobre dziewczyny, więc modlę się o synowe. Jak będą synowe, będę się modlić o wnuki. Naprawdę mam za co dziękować.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11