Misja Boston

W każdej chwili gotowi są spakować swoje rzeczy i ruszyć w nieznane. Nie boją się. Mówią, że jak się doświadczyło, że Pan Bóg troszczy się o najmniejszy szczegół w życiu, to nie ma się czego bać, nawet w wielkiej Ameryce, do której jadą na misje.

Reklama

Wyjazd w nieznane

Czasami siedząc w domu, rozmawiali o misjach, poruszeni świadectwami rodzin tam przebywających. Na pewnym etapie formacji niektóre rodziny mogą zgłosić gotowość wyjazdu na misje do dowolnego miejsca na świecie. Wiąże się to z zostawieniem swojego domu, pracy, znajomych i przeniesieniem się gdzieś, gdzie lokalny biskup zaprasza rodziny z neokatechumenatu, by żyły, dawały świadectwo, ożywiały parafie czy zakładały nowe wspólnoty. – Dla mnie było to normalne, bo dzięki takiej rodzinie, która przyjechała na misje na Białoruś, mogłam poznać Jezusa i zawierzyć Mu swoje życie. Przechodziło mi czasami przez myśl, kiedy jeszcze nie byłam mężatką, że jak założę rodzinę, też tak chciałabym służyć innym – mówi Jana. Dla Andrzeja misje są zwykłą konsekwencją poważnego traktowania wiary i formacji we wspólnocie. Kiedy więc na jednym ze spotkań padło pytanie, czy jest jakaś rodzina gotowa wyjechać na misję, Jana i Andrzej wstali.

– To był jakiś wewnętrzny impuls. Nie uzgadnialiśmy tego wcześniej, że właśnie teraz się zgłosimy, po prostu wzięliśmy się za ręce i wstaliśmy, będąc oboje głęboko przekonani, że zgadzamy się służyć Kościołowi w ten sposób – mówią małżonkowie. Oprócz nich we wszystkich wspólnotach neokatechumenalnych w Polsce w ubiegłym roku zgłosiło się 300 małżeństw. Samo zgłoszenie jeszcze niczego nie oznacza. Z tymi małżonkami rozmawiają katechiści, sprawdzają ich możliwości wyjazdu i rozeznają, czy to dobry moment dla tej rodziny na wyjazd. Spośród 300 rodzin wybrano 42 do bliższego przygotowania. Z tych rodzin z Polski na misje mogło pojechać tylko 6. – Myślałam sobie, że pewnie nas nie wybiorą, jest tyle małżeństw bardziej godnych, mających więcej dzieci, będących na Drodze Neokatechumenalnej dłużej. Dlatego pewnym zaskoczeniem, mimo wszystko, był fakt, że wybrano nas – mówi Jana.

Biedna Ameryka

Nie wiedzieli, dokąd pojadą. Wybór odbył się drogą losowania. – Wśród 15 miejsc, gdzie miały być utworzone nowe misje, były m.in. Talin i jakieś miasto w Australii. Te dwa miejsca wydawały mi się najbardziej pociągające. Okazało się jednak, że wylosowaliśmy Boston – mówi Jana. Może wyjazd na misje do Ameryki wydaje się na pierwszy rzut oka dziwaczny. Kiedy jednak małżonkowie przyjrzeli się bliżej temu miejscu, zrozumieli, że jadą na duchową pustynię, gdzie zagubiło się wielu ludzi nieświadomych Bożej miłości. – Zostaliśmy posłani 20 stycznia 2012 r. przez ojca świętego razem z kilkudziesięcioma rodzinami i 15 prezbiterami na nowe „missio ad gentes” (misja „do narodów”), aby żyć we wspólnocie pomiędzy ludźmi, którzy Pana Boga nie znają, i w ten sposób dawać świadectwo wiary w środowisku wprost pogańskim lub wtórnie zsekularyzowanym – mówią. Diecezja bostońska jest bankrutem. Miejscowy biskup sprzedał swój pałac biskupi, dużą część majątku diecezji, w tym wiele kościołów, do których nikt już nie przychodzi. Pieniądze były potrzebne na wypłacenie odszkodowań ofiarom nadużyć dokonanych przez miejscowych księży.

Żeby odnowić życie diecezji, biskup postawił na rodziny. – Nie jedziemy tam sami. Będziemy tworzyć wspólnotę z prezbiterem, trójką innych rodzin z różnych stron świata i kilkoma osobami samotnymi, które tak jak my zgłosili się na misje. Na początek diecezja wynajmie nam jakieś mieszkanie, gdzie będziemy mogli się zatrzymać, na miejscu trzeba będzie znaleźć lokum, gdzie będzie się spotykać wspólnota, jakieś źródło utrzymania rodziny, posłać dzieci do szkoły. Nie wiemy, jak to będzie, ale ufamy, że Pan Bóg wszystko przewidzi. Doświadczaliśmy tego wielokrotnie – mówią Jana i Andrzej. Na wyjazd niecierpliwie czekają ich córeczki, szczególnie te najstarsze: 7-letnia Zosia i 4,5-letnia Eliza; młodsza Frania i najmłodsza Róża nie rozumieją jeszcze, co je czeka, ale atmosfera oczekiwania udziela się wszystkim. – Nie wiemy jeszcze, kiedy ruszamy. Początkowo miało to być po wakacjach, ale nie udało się załatwić wszystkich urzędowych formalności. Z tego, co wiemy, wszystko jest w toku i w każdej chwili możemy się spodziewać maila z wezwaniem: „przyjeżdżajcie”. Jesteśmy gotowi – mówią małżonkowie.

Przygotowując się do wyjazdu, założyli stronę internetową www.misjaboston.pl. Tam można znaleźć więcej informacji i wesprzeć małżonków.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama