Narasta konflikt pomiędzy sunnitami i alawitami w północnej części kraju cedrów
Trypolis to drugie co do wielkości miasto w Libanie, położone niedaleko północnej granicy z Syrią. Znane z religijnego konserwatyzmu, jest zdominowane przez wyznawców sunnizmu, jednego z trzech głównych ortodoksyjnych odłamów islamu.
Nad osiedlami sunnickimi dominują wzgórza Dżabal Mohsen zamieszkane przez mniejszość religijną alawitów, popierającą prezydenta Syrii Baszara el-Asada, który wywodzi się z tej samej sekty.
Konflikt pomiędzy obiema społecznościami sięga czasów wojny domowej w Libanie z lat 1975-1990. Ulice Trypolisu były wówczas sceną walk politycznych, inspirowanych m.in. obecnością bojówek palestyńskich, arabskim nacjonalizmem, islamizmem oraz rosnącymi wpływami Syrii.
W walkach ulicznych, które wybuchały regularnie pomiędzy różnymi frakcjami, ginęły dziesiątki osób. Ich kulminacją była masakra ludności sunnickiej w 1986 r. w dzielnicy Bab al-Tabbaneh.
Sunnici uważają, że był to rewanż dokonany przez milicje alawitów z Arabskiej Partii Demokratycznej w Libanie wspieranej przez syryjską armię, która przejęła władzę w Libanie podczas wojny domowej. Według różnych źródeł zginęło wówczas około 200 osób. Rzecznik partii w Trypolisie, Ali Feddah, powiedział PAP, że współczesne analizy pokazują, iż wiele grup politycznych było wówczas zaangażowanych w te wydarzenia.
Pogrom ludności w Bab al-Tabbaneh stał się punktem zwrotnym w późniejszych relacjach pomiędzy obiema społecznościami. Po wycofaniu się armii syryjskiej z Libanu w 2006 r. alawici z Trypolisu znaleźli się w sytuacji oblężenia. Skupieni na wzgórzach Dżabal Mohsen zostali niejako okrążeni przez dzielnice sunnickie oraz Palestyńczyków z obozu uchodźców Beddawi.
Obecna wojna domowa w Syrii obudziła dawne demony, a Trypolis stał się symbolem nastrojów politycznych w Libanie, podzielonym na zwolenników i przeciwników rządu Baszara el-Asada.
W grudniu 2012 r. walki w mieście wybuchły po tym, jak grupa sunnitów z północy Libanu przedostała się do Syrii w celu wsparcia rebeliantów z Wolnej Armii Syryjskiej. Wpadli jednak w zasadzkę przygotowaną przez grupy prorządowe i zostali zastrzeleni. W kilkudniowych starciach w Trypolisie śmierć poniosło kolejnych kilkanaście osób.
Aby przedostać się na wzgórza Dżabal Mohsen należy pokonać wiele punktów kontrolnych libańskiej armii. Wojskowi mają nadzorować przestrzeganie zawieszenia broni, jednak zwaśnione strony narzekają, że kiedy padają pierwsze strzały armia nieskutecznie ochrania ludność cywilną.
Idąc główną ulicą osiedla alawitów odczuwa się występujące w mieście napięcie. Wszyscy bacznie obserwują obcych. Zatrzymujemy się co kilka metrów i witamy z mężczyznami siedzącymi na zewnątrz prowizorycznych kawiarni. "Chciałem, aby snajperzy widzieli, że znamy tu ludzi" - wyjaśnia później przewodnik oprowadzający PAP po wzgórzach Dżabal Mohsen.
W jednej z kawiarni spotykamy znajomych przewodnika. Mężczyźni mają około 20 lat. Twierdzą, iż walczą, by chronić swoje rodziny. "Jesteśmy dobrze zorganizowani, każda dzielnica ma około 70 żołnierzy, z których wielu to młodzi ludzie, choć są wśród nas również osoby bardziej doświadczone" - tłumaczy jeden z nich.
Niektóre budynki Dżabal Mohsen, ostrzelane z każdej strony, znajdują się zaledwie w kilkumetrowej odległości od zabudowań zamieszkanych przez rodziny sunnickie. W czasie walk często strzelają do siebie najbliżsi sąsiedzi. Jednak wcześniej - na kilka dni przed atakiem - mieszkańcy wrogich społeczności ostrzegają się wzajemnie o nadchodzącym konflikcie.
Okna mieszkania Hanadi wychodzą na budynki osiedla Bab al-Tabbaneh. Po ostatnich starciach dziury po kulach zakleiła taśmą klejącą. "Nie ma sensu wymieniać szyb, robiliśmy to wcześniej trzy razy, ale za każdym razem jesteśmy ostrzeliwani" - wyjaśnia.
"Z doświadczenia wiemy, które części mieszkania są bezpieczne. Czasem przychodzą ludzie z sąsiednich budynków. Człowiek w obliczu zagrożenia lepiej czuje się w grupie. Staramy się żyć normalnie, więc kiedy oni nas bombardują, my palimy sziszę" - żartuje Hanadi.
W Dżabal Mohsen nie ma szpitala, ranni przewożeni są do kliniki w obozie dla uchodźców Beddawi. Palestyńczycy nie chcą być jednak postrzegani jako strona konfliktu, bo jak mówią, to nie jest ich wojna i dosyć mają swoich problemów.
"Pomagamy jedynie w krytycznych przypadkach" - komentuje Dżihad Rahmeh z obozu Beddawi. Zapewnia, że wobec konfliktu wszystkie palestyńskie frakcje pozostają neutralne. Według źródeł, z tego powodu frakcje nie zgodziły się na utworzenie w obozie przedstawicielstwa Hezbollah, najsilniejszej w Libanie organizacji polityczno-militarnej wspierającej Syrię.
Popularna ulica "Syria" stanowi linię demarkacyjną oddzielającą wzgórza Dżabal Mohsen od osiedla Bab al-Tabbaneh. Wzdłuż niej stacjonują wojska libańskiej armii.
Walid Tabousz, sunnicki szejk, odpowiedzialny za dwa meczety w okolicy, wyjaśnia, że obecne zawieszenie broni nie jest uzgodnione przez strony i może być w każdej chwili zerwane. "Alawici popierają reżim, który nas prześladował przez wiele lat" - komentuje.
Kilka przecznic dalej w głąb Bab al-Tabbaneh, szejk Bilol al Mosri twierdzi w rozmowie z PAP, że mieszkańcy tej dzielnicy to jedynie grupa rodzin. "Nie mamy problemu z sąsiadami, ale nie podoba nam się to, że popierają oni reżim Asada. Media próbują nas wykreować na islamskich terrorystów, a my po prostu prowadzimy działania obronne" - wyznaje.
Antagonizmy pomiędzy alawitami a sunnitami poza wymiarem politycznym mają również ważny aspekt społeczny. Trypolis to najbiedniejszy i przez lata marginalizowany region Libanu. Większość młodych mężczyzn z Bab al-Tabbaneh nie pracuje. Przyłączenie się do islamskich milicji stanowi więc atrakcyjną alternatywę wobec braku innego zajęcia. Z kolei alawici popierają Arabską Partię Demokratyczną w Libanie, bo to jedyna siła, która gwarantuje im względne poczucie bezpieczeństwa.
Tymczasem - według źródeł po obu stronach konfliktu - alawici kupują broń od sunnitów tuż po zakończeniu walk. Jest to broń, z której za jakiś czas będą prawdopodobnie ponownie do siebie strzelać.
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.